Quantcast
Channel: Ala ma kota
Viewing all 356 articles
Browse latest View live

Najlepsze rady dla blogera, który dopiero zaczyna || O tym, jak cofnąć się w czasie i zapobiec katastrofie #blogujemyrazem

$
0
0


Hej! To znowu ja! :) Tym razem zapraszam Was na wpis, który powstaje w ramach kolaboracji z dziewczynami, które z przyjemnością biorą udział w naszych wspólnych działaniach, wymyślonych razem z aGwer. Jesteśmy szczęśliwe, że stało się to już czymś regularnym, a dziewczyny i ich blogi, to miejsca-perełki, więc zajrzycie koniecznie do nich. Linki znajdziecie na końcu wpisu. A teraz opowiem Wam trochę na temat tego, co bym sobie powiedziała, gdybym mogła się cofnąć w czasie i poinstruować siebie samą w tym, jak blogować, żeby było dobrze od samego początku. 

Bądź regularna

Nuda, nie? I choć na początku prowadzenia bloga pisałam często, to brak w tym było regularności. Raz pisałam w poniedziałek i środę, raz we wtorek i piątek. Teraz, w momencie, gdy na nowo wypracowuję sobie metody pracy nad blogiem wiem, że zarówno dla mnie (biorąc pod uwagę czynnik planowania), jak i dla czytelnika, jest ważne, aby treści na blogu pojawiały się w określonym czasie. W moim przypadku jest to poniedziałek-środa-piątek plus czasami, gdy mam na to ochotę, dodatkowy post w niedzielę. 
Regularność, to klucz do sukcesu. Nie ukrywam, że do teraz jest to dla mnie coś trudnego. Nauczyłam się jednak, że gdy odpowiednio zaplanuję moją pracę, usiądę do plannera i kalendarza, zrobię research w sieci i włączę metodę Pomodoro - jestem w stanie naprawdę wiele zaplanować na zapas. Nie ukrywam, że nie siedzę każdego dnia przy komputerze po to, żeby napisać coś na bloga. Jednak, odrobina chęci, wolnego czasu i samozaparcia, a na pewno i Wy będziecie w stanie sprawić, że na Waszych stronach posty pojawiać się będą, jak w zegarku :) 

Naprawdę uważasz, że zdjęcia robione telefonem są lepsze od tych robionych aparatem?


O mamo... To jest najgorsze... Wiecie co? Przejrzyjcie sobie moje stare wpisy. Postaram się Wam za chwilę kilka podlinkować, ale obiecajcie mi - nie będziecie się śmiać :D 
Ja sama parskam śmiechem, jak widzę niektóre z moich wcześniejszych zdjęć. Nie czuję się w tej kwestii ekspertem, ale uważam że powoli, bo powoli wypracowuję sobie moje metody na pstrykanie fotek. Kiedyś byłam niezwykle uparta i nawet, jak coś wyglądało źle, to ja twierdziłam odwrotnie. 

Poowiedziałabym sobie, że warto wywalić na śmietnik lampę pierścieniową. Działam tylko przy świetle dziennym, z blendą i RAWami w roli głównej. 
Na początku blogowania, miałam w domu coś na kształt pół-profesjonalnego aparatu, i cyfrówkę. I wiecie czym robiłam zdjęcia? Samsungiem S3. YHY. Wydawało mi się wtedy, że to jest taka zajebista jakość! O mamo, jakie świetne kadry! Te zbliżenia... Te zdjęcia makijaży od dołu! Te supersmaczne fotki swatchy, gdzie moja ręka wyglądała, jakby mi ktoś ją odrąbał. I te produktowe fotki na gazetach albo parapecie... DLACZEGO?! Dlaczego nikt mi nie powiedział: "Ala, weź ogarnij, jak to źle wygląda!"...
Gdzie ja miałam głowę? Trzeba było od razu, zamiast wydawać na pierdoły, odłożyć na porządnego Canona i tyle! 

Same popatrzcie!
> Królowa swatchy <3  (makijaż też w dechę...) 

Nie kupuj, jak szalona


Ogranicz się z tym wydawaniem pieniędzy na prawo i lewo, i kupuj tylko to, czego naprawdę potrzebujesz. Kiedyś byłam cholernie pieprznięta, powiem Wam... Naprawdę, nie znałam umiaru. Ciągle sobie coś kupowałam. POTRZEBOWAŁAM w życiu nowych kosmetyków, przecież jest ich całe mnóstwo. Teraz już wiem, że przeginałam pałę. Osiem korektorów kupionych podczas promocji w Rossmannie, to... no, nawet teraz nie mam na to wytłumaczenia! Mówiłam wtedy sobie, że "to na bloga". Post oczywiście, jak się możecie domyślić, nigdy nie powstał. Taka była moja wymówka dla świata i dla siebie. "Na bloga, na bloga" - powtarzałam to, jak mantrę. A teraz? Teraz wiem, że nie potrzebuję miliona kosmetyków, a do szczęścia przydają się tak naprawdę tylko te sprawdzone. Fakt, gdybym przez ten etap nigdy nie przeszła, to pewnie bym się o tym nie dowiedziała, ale - jeśli mogłabym się cofnąć w czasie, to na pewno potrząsnęłabym sobą i powiedziała, że przesadzam. 
I żebym zmieniła też ten paskudny czarny kolor włosów, bo wcale mi nie pasuje :D 



Przestań się wkurzać

Dawniej bardzo przejmowałam się tym, co mówili o mnie inni. Chciałam, żeby każdy mnie lubił, nie tylko w życiu, ale i w sieci. Założenie bloga dało mi do zrozumienia, że w tym miejscu są tacy sami ludzie, jak w rzeczywistości. Część będzie ci przyklaskiwać i pomagać, wspierając dobrym słowem, a część będzie wbijać szpile w każdej możliwej okazji. I mimo tego, że jakaś część cieszy się z porażek, warto jest znaleźć ludzi, który pomogą Ci się rozwijać i będą dla Ciebie wsparciem.
Dla mnie kimś takim jest Aga, z którą chyba widać, że jesteśmy papużkami-nierozłączkami. To osoba, która czasami powie mi coś niemiłego, ale w dobrej wierze. I ja robię to samo. Informujemy się nawzajem, że "Ej, to źle, tamto źle, popraw". I obie wiemy, że nie ma się co na siebie obrażać, bo to nie tylko nasza pasja, ale i praca. Dlatego staramy się podchodzić do tego profesjonalnie. 
Pamiętam, jak jakiś czas temu mocno się irytowałam, że laski, które kupują lajki, czy obserwacje, mają takie a takie współprace. Albo mają fatalne zdjęcia i jeszcze gorsze blogi, a marki i tak się z nimi kontaktują. Że jest im łatwiej, że podkładają mi kłody pod nogi. W KOŃCU jednak dotarło do mnie, że to sobie psuję krew. Nie im. I uznałam, że zdecydowanie lepiej będzie przestać koncentrować się na negatywnych emocjach, nie szukać problemu w innych i po prostu przekuć to w zaangażowanie w swoją stronę. I dziś, moja rośnie, a ich stoją w miejscu. To chyba najlepszy argument. Uczciwością i pracą ludzie się bogacą! ;) 

Wciąż się rozwijaj

Nie tylko Twoja strona powinna się rozwijać, ale też Ty. Wiadomo, podstawą jest już w dzisiejszych czasach, że każda z nas ma swoją domenę, czasami hosting, a do tego jeszcze profesjonalny szablon. Inwestujemy w profesjonalny sprzęt fotograficzny, w dodatki do zdjęć, ale często zapominamy też o sobie. Nie bójcie się spędzać czasu na czytaniu poradników dla blogerów, czy ludzi tworzących w sieci. Znajomość SEO, to teraz sprawa, dzięki której nikt nie nabije Was w butelkę. Przykładajcie się też w kwestiach social mediów. Regularnie publikujcie na swoich kanałach i... niestety, ale inwestujcie w reklamę. Choćby nie wiem, jak chciało się od tego uciec - nie da się. Współczesny Facebook jest mocno pro w stosunku do pieniędzy i przeciwko poszerzaniu zasięgów bez powodu. Dlatego, warto w to inwestować, zwłaszcza jeśli tworzycie wartościowe treści, które modą spodobać się sporej rzeszy czytelników. 

I to tyle! Nic więcej bym sobie chyba nie powiedziała. No i szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy jeśli miałabym realną możliwość cofnięcia się w czasie, to w ogóle bym to zrobiła. Jestem bogatsza w wiele doświadczeń, bo gdyby nie te błędy i porażki, to teraz nie byłoby mnie w miejscu, w którym jestem. Czyli w TOP 20 blogów urodowych w Polsce, z fotkami które coraz częściej mnie zadowalają i tą radością blogowania, którą odzyskałam i poznaję na nowo. 

Wpadajcie też do dziewczyn, bo stworzyły superposty o blogowaniu! 

Agnieszka: www.agwerblog.pl
Agnieszka: www.agnieszkabloguje.pl
Klaudyna: www.ekstrawagancko.com
Paulina: www.simplistic.pl
Małgosia: www.candykiller.pl
Justyna: www.hushaaabye.pl
Paulina: www.paulinablog.pl
Justyna: www.okiemjustyny.blogspot.com
Olga: www.apieceofally.pl
Kasia: www.minimalniee.pl
Milena i Ilona: www.blessthemess.pl

A Wy? Macie jakieś rady dla siebie sprzed lat? :)



NARS, Charlotte Gainsbourg Collection

$
0
0
nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Kosmetyki NARS, to mój konik. Nigdy nie ukrywałam przed Wami, że jest w nich coś takiego, co mnie przyciąga. Co prawda, miałam już kiedyś mały epizod z kultowym różem do policzków w odcieniu Orgasm, który mi się zwyczajnie nie spodobał. Jest śliczny, ale tylko w opakowaniu, ponieważ na moim policzku wygląda po prostu średnio. Znalazłam za to inny, przepiękny odcień, którego nie zamienię na żaden inny. Kocham go w takim wydaniu, jak w różowym makijażu, który pokazywałam Wam tutaj.  Zachwycałam się nim już wtedy, gdy pokazywałam Wam wiosenne nowości. 

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Pisałam Wam też kiedyś o pomadkach NARSa w szminkowych nowościach, ale czegoś takiego, jak Lip Tint w kolorze Double Decker się po tej marce nie spodziewałam. NARS kojarzy mi się z mocną pigmentacją i konkretnymi kolorami. W pierwszej chwili sądziłam, że będzie to mocno napigmentowany błyszczyk w czerwonym, truskawkowo-wiśniowym kolorze. Mocno napigmentowany w moich wyobrażeniach blyszczyk, okazał się być lip tintem, który ma prawie galaretkową konsystencję. Na ustach jest wyczuwalny i sprawia wrażenie, jakby był odżywczym balsamem. Ma lekki kolor i delikatnie barwi usta, nie pozostawiając jednak po sobie zbyt mocnego efektu tintu.

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Mówiłam Wam już nie raz o ukochanym różu, wspomniałam też kilkukrotnie, że uwielbiam bronzer w odcieniu Laguna. Polecałam Wam go nawet podczas wpisu o tym, na jakie wysokopółkowe produkty warto się zdecydować. W kolekcji stworzonej przy współpracy Charlotte Gainsbourg, zaskoczeniem okazuje się też być Multiple Tint w kolorze Alice (piękny zbieg okoliczności :)). To multifunkcyjny sztyft o półprzezroczystym wykończeniu, który może być stosowany zarówno jako róż do policzków, jak i pomadka do ust, i który daje się swobodnie stopniować. Jest lekki i nie stanowi problemu podczas aplikacji. Jednak, szczerze przyznam, że zdecydowanie bardziej podoba mi się w roli pomadki, niż różu do policzków. W makijażu jaki przedstawiam Wam w dzisiejszym poście, użyłam go w formie różu.

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

O jednym z eyelinerów pisałam Wam już podczas prezentacji jesiennych nowości w kolaboracji z Sarah Moon. Dałam Wam wtedy wyraźnie do zrozumienia, że wykończenie tego produktu bardzo mi odpowiada. Jakość eyelinerów NARSa została potwierdzona tym razem odcieniem nowego Kohlinera w kolorze Nuit D'Encre. To czarny, węglowy w odcieniu eyeliner z wyraźnym, niebieskim ale wciąż neutralnym dodatkiem koloru. Jest miękki i bardzo łatwo się aplikuje. Pozwala stopniować efekt na oku od lekkiego, rozdymionego po mocniejszy, bardziej intensywny. Jest przy okazji bardzo trwały. Raz nałożony, trzyma się cały dzień. 

nars-charlotte-gainsbourg-collection-sephora

Tak prezentuję zarówno róż do policzków, który - same widzicie, daje bardzo delikatny, subtelny efekt. Można go dokładać, ale uznałam, że w tym makijażu, nie zależy mi na zbyt mocnych policzkach. Na oku możecie zobaczyć nieco mocniej użyty eyeliner. 

Lubicie markę NARS? Jaki jest Wasz ulubiony produkt z ich asortymentu?
Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, co sądzicie o tej kolekcji. 

SEZON NA RÓŻ || Moje ulubione kosmetyki w różowym kolorze

$
0
0
najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

O różowym kolorze można mówić wiele.Warto zauważyć, że używany w nadmiarze może oszpecić nie tylko naszą twarz, ale też i "duszę". Nie oszukujmy się, nie od dziś blondynki walczą ze stereotypem różowej lali. Dlatego mnóstwo kobiet ucieka przed tym kolorem, jak kot od wody. Ale, czy ten róż jest taki straszny, że powinnyśmy się go bać? 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

RÓŻOWY POLICZEK 

Od zawsze byłam miłośniczą różu na policzkach. Odrobina tego produktu potrafi zdziałać cuda i nadać cerze blasku. Automatycznie możemy oszukać otoczenie, że jesteśmy wyspane i zdrowe. Dlatego warto mieć w swojej kosmetyczce kolor, który idealnie imituje nasz naturalny rumieniec. Mój jest lekki, pastelowy, nienachalny. No, chyba że się zawstydzę, albo zmarznę. 
Jednym z moich stałych ulubieńców od lat jest róż Le Blush Creme de Chanel w kolorze 64 Inspiration. Aż się sama sobie dziwię, że jeszcze nie doczekał się on osobnej recenzji. Muszę to koniecznie zmienić. To kremowy róż, który znakomicie się blenduje i fantastycznie utrzymuje na policzkach. Dodaje dziewczęcości i niewątpliwie pięknie wygląda na licu. Co więcej, bardzo lubię go też nakładać na usta. Makijaż jest wtedy spójny i nienachalny.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

Kolejnym ulubieńcem w tej kwestii jest też nowość marki NARS, róż w odcieniu Bumpy Ride. Absolutny fenomen! Nie spodziewałam się, że zakocham się jeszcze kiedyś w różu od tego producenta, bo Orgasm mi zwyczajnie nie podszedł. Kompletnie nie zgrywał się z moją cerą i jakoś tak wyglądał, nijako. Bumpy Ride, to totalne przeciwieństwo. Jedwabista konsystencja pozostawia po sobie woal koloru naturalnego, błyszczącego rumieńca. Cudo!

Warto też przy okazji wspomnieć o różu Tarte Amazonian Clay 12-hour blush w kolorze Tipsy, który kupiłam sobie lata temu podczas pierwszych zakupów w amerykańskiej Sephorze.  Sentyment jest ogromny. Mimo że nabierany palcem wydaje się nie mieć żadnej pigmentacji, podczas aplikacji pędzlem można sobie nim zrobić krzywdę, więc radzę uważać. To jeden z tych kolorów różu, które wpadają w koral i dają bardzo zdrowy, wakacyjny rumieniec.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

O mojej miłości do Clinique Cheek Pop w kolorze Berry Pop, już kiedyś pisałam. Jednak, powędrował on do szuflady razem z miliardem moich innych różów do policzków i wiecie co? Zapomniałam o nim. Na śmierć! Przy okazji szukania różowych kosmetyków do tego wpisu, trafiłam na niego na nowo i postanowiłam wrzucić do pudełka z aktualnie używanymi produktami. Zasłużył na to! Jego jagodowy odcień, to już zdecydowanie mocniejsza zabawa na policzku, ale warto się na niego czasem skusić, bo nie ukrywam - jest to jeden z tych odcieni różu, który dodaje makijażowi pikanterii i potrafi stanowić cały look.

Ingrid Satin Touch w kolorze 10, to produkt, który trafił do moich zbiorów totalnie przypadkowo i cieszę się, że się u mnie znalazł. Polubiliśmy się od samego początku. Głównie za to, że jest bardzo subtelny. Daje delikatny kolor, ale i bardzo naturalny efekt glow, dzięki czemu policzki wyglądają na nawilżone i błyszczące.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy
Kolejność od lewej: NARS, Ingrid, Tarte, Chanel, Clinique, Sephora

Jako ostatni przedstawiam Wam żelowy róż marki Sephora, w kolorze 03 Orchid. Jego lekka konsystencja pozwala na łatwą i swobodną aplikację, bez plam. Pozwala się dokładać, więc bez problemu można nim osiągnąć bardzo subtelny, jak i przerysowany efekt. Dobrze współpracuje z podkładami i nie mam mu nic do zarzucenia. Fajny z niego koleżka. 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

RÓŻOWE USTA 

Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała Wam w tym wpisie moich ukochanych szminek i pomadek. Sephora, Outrageous Plump Effect w kolorze 06, to chyba jedyna pomadka z serii tych "powiększających" usta, która mi odpowiada. Przede wszystkim, nie gryzie mnie, tak jak potrafią to robić na przykład produkty Too Faced. Ma przyjemny aplikator i wygodnie się nadkłada. Smacznie pachnie, mocno błyszczy i dobrze się trzyma. To taki rodzaj gęstego błyszczyka. Polubiłyśmy się. 
Kolejnym produktem do ust jest Sephora Rouge Brilliance 51, czyli jedna z pomadek, na które warto zwrócić uwagę podczas zakupów w Sephorze. Zwłaszcza gdy panuje promocja na markę własną. Jest kremowa, lekko napigmentowana, błyszcząca i przyjemnie sunie po ustach. Warto ją przetestować. 
L'Oreal Color Riche w kolorze 103 Blush in a Rush, nie lubię tylko za zapach. Pomadki L'Oreala mają ten mankament, że pachną, jak szminki mojej babci. W związku z czym źle mi się kojarzą (głównie z kiepską jakością). Na szczęście, jeśli przeżyjecie ten kiepski zapach, dostaniecie w zamian produkt cudo. Pomadka jest niezwykle kremowa i prawdziwie różowa. W sensie, to taki różowy nude, który pasuje zarówno do mocnych makijaży wieczorowych, jak i szybkich porannych makeupów do pracy. 
Tarte Amazonian Butter Lipstick w kolorze Watermelon, to również jeden z pierwszych zakupów z Sephory zza Oceanu. Jest niezwykle kremowa i ma piękne, błyszczące wykończenie. To jedna z tych pomadek, która niby ma kolor, ale jednak nie jest to jednolity pigment. A mimo to, wygląda na ustach prześlicznie. Nawilża tak dobrze, jak niejeden kosmetyk pielęgnacyjny do ust. Idealna na lato. 
Shiseido, Rouge Rouge w kolorze Crime of Passion już kiedyś czytałyście na łamach mojej strony. Kocham ją niezmiennie i nadal uważam za jeden z piękniejszych odcieni zgaszonego różu, który nada się na każdą okazję. 
A do Lancome Juicy Shaker w kolorze Berry Tale wróciłam ostatnio ze zdwojoną siłą. Trafił do mojej torebki i od tej pory go nie opuszczam. To tak naprawdę olejek z kolorem, więc sprawdza się w dni, w których moje usta wołają o pomoc. A jest ich ostatnio zbyt wiele! W każdym razie, nie grzeszy trwałością, ale jego aplikacja to sama przyjemność, więc ostateczna ocena idzie na plus. 
Rzadko sięgam po produkty NYXa, bo zwyczajnie nie jestem nimi jakoś szczególnie zachwycona. Za to NYX Butter Gloss w kolorze Peaches and Cream, to produkt, po który sięgam z przyjemnością, gdy za oknem widać wiosnę lub lato. Lekka formuła może odrobinę się lepi, ale za to ma przyjemny kolor i fajną pigmentację. Jest lekki i wygląda na ustach po prostu dobrze. 
Na sam koniec zostawiłam creme de la creme, czyli Burberry Nude Blush, o której pisałam Wam przy okazji wpisu, jak zmienić makijaż dzienny w wieczorowy. To kremowa pomadka w przyjemnej formie. Nadaje się na każdą okazję i fenomenalnie sprawdza na co dzień. Praktycznie się z nią nie rozstaję, bo jej nawilżająca formułą oraz lekko różowy odcień, to coś czego zawsze szukam w mojej torebce do poprawek w ciągu dnia. Zwróćcie na nią uwagę.

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy
Kolejność od lewej: L'Oreal, Sephora Outrageous, NYX, Tarte, Lancome, Burberry, Shiseido, Sephora

RÓŻOWE OCZY 

Po różowe cienie do powiek sięgam rzadziej, choć nie ukrywam, że czasami mam totalnego świra na punkcie tego koloru na moich oczach. Co prawda, ostatnio w wewnętrznym kąciku namiętnie ląduje cień od Essence w kolorze Cotton Candy, ale lubię go też w pojedynkę, na całej ruchomej powiece. Jest błyszczący i niezwykle trwały, a jego kolor różowej, pastelowej waty cukrowej, to coś, co kradnie moje serce na nowo podczas każdego makijażu. Cudo! 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

Lubię też sięgać po cienie z paletki Too Faced Sweet Peach w kolorach Just Peachy, Candied Peach oraz Bellini. To jedne z tych nieoczywistych różów, które ożywiają makijaż oka i dodają polotu. Mam dla nich jednak pewnego rodzaju zamiennik, choć nie jest od dokładny jota w jotę. Mam tutaj na myśli cienie z paletki New-Trals vs Neutrals od Makeup Revolution. Dobre jakościowo cienie, które swoim pigmentem zdobyły moje serce. Choć na próżno szukać tutaj można kolorów dostępnych w paletce Too Faced, bez problemu zaspokoją one pragnienie wykonania różowego makijażu oka. 

RÓŻOWY ZAPACH 

Zapach, to coś z czym nie potrafię się rozstać. Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez wcześniejszego użycia perfum. Nie ukrywam, że gdy mi się to zdarza (choć rzadko), czuję się nieswojo. Wiosna kojarzy mi się z kilkoma zapachami, które są nie tylko różowe w buteleczce, ale też wewnątrz. Po prostu, ten kolor można od nich wyczuć nosem (nie, nic nie brałam, że wiem jak pachną kolory :D) 
Zacznę od Miss Dior od Diora, która jest zachwytem i rozczarowaniem w jednym. To jeden z tych zapachów, które niezwykle bardzo mi się podobają, ale równocześnie nie podoba mi się ich słaba trwałość. Mam wersję wody toaletowej i jej nie polecam. Jednakże, mimo że na mojej skórze zapach ten się gubi i nie utrzymuje przez cały dzień, na ubraniach i we włosach jest zupełnie inaczej. Tak, wiem, nie powinnam spryskiwać włosów perfumami, ale i tak to robię. Lubię, gdy moje włosy pięknie pachną. 
Następna w kolejce będzie na pewno Stella by Stella McCartney. To jeden z tych zapachów, który jak żaden inny, potrafi mnie zabrać w piękne miejsca. Nie widzę innego porównania, jak to, że ten zapach to po prostu wiosna zamknięta w butelce. Pachnie dokładnie tak. 
Mon Guerlain od Guerlain, to miniatura w mojej kolekcji, która sądzę że doczeka się pełnego wymiaru produktu. Zapach jest trochę cięższy i zdecydowanie bardziej wieczorowy, ale w sobie coś niespotykanego i bardzo intrygującego.
J'adore Dior w klasycznej wersji, to dla mnie zapach czystości. Bardzo lubię takie perfumy i są one dla mnie odpoczynkiem od tych słodkich, cięższych które noszę na co dzień. Dlatego każdej miłośniczce świeżości, polecam przyjrzeć się tej pozycji na rynku zapachowym. Temat ponadczasowy i zdecydowanie znajdujący wiele miłośniczek. 
Na koniec dwie perełki, czyli Chanel, Mademoiselle oraz Victor&Rolf, Flowerbomb. Oba bardzo słodkie, oba ciężkie i wyjątkowo kobiece. Kocham je tak samo wielką  miłością i lubię używać naprzemienne. Kojarzą mi się z elegancją i zmysłowością.

A tutaj prezentuję Wam makijaż, który powstał przy wykorzystaniu większości produktów, o których dzisiaj mówię. Wpadajcie na MAKEUP MENU. 

najlepsze-kosmetyki-w-kolorze-rozowym-roze-do-policzkow-pomadki-szminki-cienie-brzoskwiniowe-slodkie-swieze-perfumy

A Wy? Decydujecie się ostatnio na coraz więcej różu? 

CHIODO PRO || Zestaw startowy do paznokci hybrydowych

$
0
0
zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

Na nowo zakochałam się w hybrydach i powiem Wam szczerze, że lepszych chyba nie miałam. Parę porażek po drodze przerobiłam, ale jak się okazało - wszystko było z mojej winy. Mieszałam bowiem bazy, kolory i topy różnych marek, które niekoniecznie chciały ze sobą grać. W każdym razie, odkąd w całości przestawiłam się na markę Chiodo PRO, moje paznokcie potrafią wytrzymać dużo więcej, niż poprzednio. A męczę je nieustannie. 

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

W takim zestawie znajdują się z reguły co najmniej dwa lakiery hybrydowe, kolorowe. Mówię co najmniej, ponieważ zestaw, który Wam dzisiaj pokazuje jest już niedostępny na stronie. Są za to inne, w których znajdziecie nawet więcej kolorowych możliwości. Ja dzisiaj prezentuję Wam dwa odcienie Chiodo Pro Soft w kolorze 263 Maggots oraz 180 Neon Summer. Ten pierwszy pokazywałam Wam już kiedyś na blogu. To niesamowita czerwień, tak żywa, że ma się ją ochotę schrupać. Neonowego pomarańczu jeszcze nie próbowałam i się go trochę boję, ale pewnie nada się na wakacje i spacery po plaży.

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

Oczywiście, prócz lakierów kolorowych niezbędna jest grająca z nimi baza ProSoft oraz top ProSoft, który wymaga odtłuszczenia. W tym celu należy skierować łapki do Hybrid Cleanera (50ml), dołączonego do zestawu. Znajdziemy też Remover, który jest chyba najlepszym na rynku. Jeszcze nie spotkałam się z tak szybko działającym produktem, który przy okazji nie wysuszałby moich skórek do granic możliwości. Przetestowałam już naprawdę wiele i kilka lat byłam wierna Removerowi z Silcare, ale na dobre zmieniam go na ten z Chiodo Pro. 

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

W takim zestawie startowym muszą znaleźć się zawsze przyrządy, którymi możemy wykonać idealny manicure, a zatem płytka paznokcie musi być należycie przygotowana. Dlatego w pudełku znajdziecie pilnik 180/100, blok polerski oraz patyczki drewniane z drewna pomarańczowego. 

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

Przenośna lampa LED ma moc 24W. Jest lekka i ma wygodny rozmiar. W końcu nie męczę się z dużą lampą na żarówki, więc jestem z niej niezwykle zadowolona. Czas utwardzania lakierów, to w jej przypadku odpowiednio 30s oraz 60s. Czasami aż mnie to zaskakuje i nie chce mi się wierzyć, że tak krótki czas utwardza lakier (w porównaniu do dwóch minut ze zwykłą lampą, to dla mnie postęp, którego moja głowa nie ogarnia :D ).  

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

Dodatkowo, spodziewajcie się dwóch produktów przed i po manicure. Jednym z nich jest oliwka do skórek, która pięknie pachnie i przyjemnie nawilża wystawione na zabiegi skórki. Drugi, to Primer bezkwasowy, który jest moim odkryciem tego roku. Dzięki niemu moje paznokcie wytrzymują znacznie dłużej w nienaruszonym stanie. Produkt ten działa na zasadzie "przylepki". Wystarczy nałożyć go na paznokcie tak, jak zwykły lakier. Poczekać około 30 sekund i na to nałożyć bazę. Gwarantuję Wam, że znacząco zmieni to Wasz manicure. Koniecznie wypróbujcie!

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft

Do tego w każdym zestawie znajduje się losowo wybrany efekt syrenki oraz wygodny przy pracy ręczniczek z logo marki. No i konieczność, czyli waciki bezpyłowe, bez których nie ma mowy, żeby wykonać dobry manicure oraz folie, które ułatwiają ściągnięcie lakieru hybrydowego. Odkąd zaczęłam działać tą metodą, ściąganie idzie mi znacznie szybciej i łatwiej. Bardzo polecam!

Niestety mojego zestawu nie dostaniecie już na stronie (mam nadzieję, że jeszcze wróci do sprzedaży), ale podsyłam Wam linki do kilku innych, równie ciekawych. 
Ten tutaj posiada przenośną lampę z mocą 9W a w jego skład wchodzi więcej kolorowych lakierów hybrydowych. Drugi zaś posiada lampę o konkretnej mocy 48W i zestaw lakierów z wersji PRO, o której na pewno jeszcze Wam opowiem. Warto skorzystać z promocji na stronie, bo oba zestawy objęte są teraz zniżką, -50 i -80zł.

zestaw-startowy-do-paznokci-hybrydowych-chiodo-pro-soft


Ja jestem zakochana w lakierach hybrydowych i podejrzewam, że już nigdy nie wrócę do standardowych lakierów. Za dobrze mi i zbyt wygodnie, po prostu. A Wy? Lubicie manicure hybrydowy? Znacie Chiodo Pro? 

MEKEUP MENU: Brzoskwiniowy makijaż, idealny dla niebieskiej tęczówki

$
0
0

Makijażowe wyzwania, które stawiam sama przed sobą, to coś, co czasami mnie przeraża. Myślę sobie od czasu do czasu, że przecież nie jestem makijażystką. no i nie mam też miliona paletek. Pomysły kiedyś się kończą, zwłaszcza jeśli jest się makijażową nudziarą. Lubię złoto, beże, brązy. Rzadko sięgam po inne kolory. Jednak, zawsze w takim momencie chwyta mnie jakieś parcie na modne w danym sezonie barwy. Ostatnio zwariowałam na punkcie różu, brzoskwini i wina. 

W dzisiejszym wpisie przedstawiam Wam lekką wariację z elementem, który według mnie, zmienia makijaż diametralnie i dodaje mu pikanterii. Jeśli jeszcze nie wiecie, o jakim produkcie mówię, to już spieszę z wyjaśnieniami! Oczywiście, chodzi mi o lekko roztartą, rozdymioną wręcz kreskę tuż przy linii rzęs. Efekt ten udało mi się uzyskać przy użyciu jednej z kredek Marca Jacobsa, Matte Highlighter. Pokazywałam go już Wam w akcji podczas MAKEUP MENU: FineWine.


Makijaż z paletką Too Faced, Sweet Peach w odcieniach różu pojawił się już na blogu tutaj. Ten dzisiejszy jest mocniejszy i ma pewien smaczek. Użyłam tutaj, jak z resztą doskonale widzicie, więcej odcieni złota i rozblendowałam załamanie kolorami różu i ciepłej czekolady. Nadal jednak, pozostałam wierna trendowi na brzoskwiniowo-różowy look. Kolory te potęgują wrażenie, że moja tęczówka jest jeszcze bardziej niebieska, niż zazwyczaj. A cały makijaż pasuje świetnie do moich karmelowych włosów. 

Na usta nałożyłam pomadkę, o której ostatnio zapomniałam, a nie powinnam. Mam na myśli matową szminkę Liquid Lip Velvet w kolorze Brilliant Violet. 


Już kilka makijaży z serii MAKEUP MENU pojawiło się na blogu i możecie je obejrzeć tutaj:

Mam nadzieję, że się Wam ten look spodobał. Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy lubicie takie kolory i używacie ich na co dzień. 

Moje ulubione kosmetyki ostatnich tygodni || Chiodo, Blend it, Essence, NARS, Rituals i inni

$
0
0
ulubiency-kosmetyczni

O maseczkach COSRX, Holy Moly Snail Mask pisałam Wam przy okazji ostatniego przeglądu pielęgnacyjnego z Azji. Staram się wybierać produkty mądrze i chciałabym dzielić się z Wami informacjami na tematy tych, na które naprawdę warto zwrócić uwagę. A właśnie na to zasługuje ta maseczka. O mucynie śluzu ślimaka pisałam we wpisie, do którego zalinkowałam w nazwie maseczki, ale przypomnę Wam tylko szybko, że to naprawdę superprodukt nawilżający. Na bok odstawcie swoje obrzydzenie (które łapie też i mnie), gdy myślicie o śluzu i ciągnącym się glutku. Mamo, jak to nawilża! Skóra jest gładka i napięta po kilkunastominutowym relaksie z tym produktem, więc liczę, że znajdziecie dla niego miejsce w swojej pielęgnacji. 

Rituals, to marka, którą do tej pory potrafiłam dorwać tylko na strefie bezcłowej na lotniskach. Cudowne produkty do pielęgnacji ciała w końcu są już w naszej Sephorze i bez problemu można je kupić w każdej chwili. Rituals of Sakura, to pianka w żelu pod prysznic /38zł/100ml/, która jest bardzo gęsta i fantastycznie się sprawdza podczas brania szybkiego prysznica. Przy okazji jest wydajna i pięknie pachnie, a zapach ten na długo utrzymuje się na skórze. Polecam serdecznie. Nie mogę też zapomnieć o peelingu Good Luck Scrub /86zł/450ml/, którego składem rządzi energizująca słodka pomarańcza i drzewo cedrowe. Każda miłośniczka cukrowych peelingów do ciała, które mają w sobie mnóstwo dobroczynnych olejków będzie zachwycona. Fenomenalne złuszczenie, nawilżenie przy okazji dobrych jakościowo składników i superzapach. Ja pod prysznicem nie oczekuję niczego więcej. No, może poza pojemnością :) 

ulubiency-kosmetyczni

Jimmy Choo, Flash, to zapach który lata temu udało mi się zgarnąć na mega wyprzedaży w Sephorze. Wracam do niego kilka razy w roku, bo mam na niego ochotę tylko czasami. Ostatecznie, lubię go, ale mamy dość trudny romans. Jest słodki i ciężki, z wyczuwalną nutą truskawki. Doskonale uzupełnia niezdecydowanie pogodowe tegorocznej wiosny, a co za tym idzie, rozchwianie emocjonalne w mojej głowie. Jest trwały i pięknie się na mnie rozwija. Lubimy się, teraz.

Chiodo, Primer bezkwasowy, to produkt który zrewolucjonizował moją przygodę z manicurem hybrydowym. Używam go namiętnie nie tylko na sobie. Odtłuszcza płytkę paznokcia i przedłuża trwałość lakieru hybrydowego. Wystarczy nałożyć go na paznokieć i odczekać około 30 sekund by produkt odparował. Stanowi on bardziej lepką warstwę, do której może przykleić się baza. Superprodukt i naprawdę go Wam polecam, nawet jeśli nie macie problemu z trwałością manicure. 

ulubiency-kosmetyczni

thisworks, Deep Sleep Pillow Spray, to produkt który pokochałam na nowo. Dlaczego? Miałam go już od dawna, skuszona wyjazdem koleżanki do UK, która przywiozła mi go na moje życzenie. Miałam już wtedy małą wersję tego produktu, jednak postanowiłam zaopatrzyć się w większy rozmiar. To nic innego, jak uspokajający, lawendowy spray na poduszkę, który używamy przed snem. Warto uważać z ilością. Dwa-trzy psiknięcia w zupełności wystarczą. Zbyt wiele może odnieść odwrotny skutek od zamierzonego. Pomaga mi zasnąć i mieć przyjemniejszy, bardziej regenerujący sen, więc zdecydowanie polecam tego typu aromaterapię. Z tego co mi wiadomo, marka ma wejść do polskiej Sephory, także wypatrujcie jej uważnie. 

ulubiency-kosmetyczni

Catrice, 24 h made to stay makeup, to podkład, z którym nie sądziłam, że się polubię. Głównie przez fakt, że nie jestem fanką matujących podkładów. Ten jednak robi na mojej buzi cuda i wygląda naprawdę ładnie. Boję się, że przez niego jeszcze kiedyś przejdę na stronę matu! Nie grozi mi to jednak, bo moja sucha cera nie przepada za mocnym matem. Ten tutaj w połączeniu z bazą, o której wspominam poniżej, daje mi idealny efekt. Szkoda, że potrafi oksydować (właściwie nie wiem dlaczego). Robi to niezależnie ode mnie i pielęgnacji, jakiej używam - jakby żył swoim życiem. 

Becca First Light Priming Filter, to nowość, która szturmem zdominowała mój makijaż. Używam jej dosłownie przed każdym pomalowaniem się, nieważne czy jest to makijaż na tak zwaną szpachlę, czyli każdy z możliwych kroków mający na celu wyglądanie nieskazitelnie, czy też makeup no makeup, który preferuję na co dzień. Ma niebieskie zabarwienie, które znika przy rozsmarowywaniu. To zastrzyk nawilżenia dla skóry. Daje cudowny, wypoczęty i rozświetlony efekt. Jest najlepsza! 

ulubiency-kosmetyczni

Sephora Beauty Amplifier, to spray, który służy mi nieustannie do utrwalania mojego makijażu na co dzień. Używam go tak często, że aż zaczyna się to robić nudne. Polecam jednak każdej z Was, która nie chce tracić milionów na setting spray. Ma wygodny atomizer, nie tworzy plam jak Fix+ z MACa i świetnie daje radę. 

Juicy Shaker w kolorze Berry Talk, to produkt, z którym bardzo rzadko się ostatnio rozstawałam, a za każdym razem, gdy przytrafiło mi się go ze sobą nie zabrać z domu, było mi zwyczajnie go brak. To olejek do ust, który ma w sobie delikatny tint. Fajny gadżet do torebki, bo jego wygląd na pewno zwraca uwagę, ale poza tym, jest też przyjemnym, lekkim produktem do ust, którym nie trzeba się przejmować w ciągu dnia. Można go nałożyć bez lusterka, a jak się zje podczas posiłku, to nie robi tego w brzydki sposób. 

ulubiency-kosmetyczni

NARS, Bumpy Ride, to mój róż idealny, od którego mnie aktualnie nie odciągniecie żadną siłą. Wygląda na moich policzkach delikatnie, naturalnie, dziewczęco, a ja się tylko nim zachwycam i zachwycam. Piękny woal koloru, lekka i błyszcząca poświata oraz świetna jakość, a co za tym idzie trwałość. 

Essence My Must Haves z naciskiem na cień w kolorze Cotton Candy, który w każdym z możliwych makijaży, jakie ostatnio wykonywałam na sobie, lądował w wewnętrznym kąciku oka. Jest pastelowy, ale niezwykle błyszczący i pięknie ożywia spojrzenie. No i świetnie się trzyma, nie traci na intensywności w ciągu dnia, a ja jestem szczerze zaskoczona jego jakością! 

ulubiency-kosmetyczni

Cat Lashes od Burberry mówiłam Wam już wielokrotnie i nie wiem... muszę się powtarzać? Same wiecie, jak dobrze wygląda na moich rzęsach. Jak pięknie je podkręca, jak cudownie utrzymuje ten efekt przez cały dzień i otwiera spojrzenie. Jestem nią zachwycona i obawiam się, że nie będę chciała już nigdy żadnej innej maskary. Oczywiście, nadal będę testować mi nieznane, taka praca blogera, ale... chyba znalazłam ulubieńca wszech czasów. 

Marmurowa gąbeczka od Blend it, to nie jest mój must have, bo równie dobrze zakochać się można w jej każdym innym kolorze. Dla mnie nadal BB jest lepszy, nadal przyjemniej mi się go używa, ale nie ukrywam, że jest to najlepsza konkurencja z dostępnych na rynku. Idealnie miękka, świetnie radzi sobie z podkładem, korektorem i innymi kremowymi produktami. Jest miękka i po prostu super. A jej cena, totalnie niższa niż oryginalnego różowego jajka. Jak dla mnie zwycięstwo. 

I to tyle. Uff! Pozdrawiam wszystkich, którzy dotarli do końca ;)
Znacie jakieś kosmetyki, które dzisiaj wymieniłam?
Koniecznie podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!

Moje sposoby na pielęgnację włosów || Kerastase, L'biotica, Amika oraz Bumble and Bumble

$
0
0
pielegnacja-wlosow-wysokoporowatych-nawilzajace-maski-i-olejki-do-wlosow

O tym, że żadna ze mnie włosomaniaczka, doskonale wiecie. Temat "przesadnego" dbania o moje włosy jest mi obcy, aczkolwiek... zaczynam się chyba w to wszystko wkręcać. Powoli, bo powoli, ale zaczynam. 

Chcę w najbliższym czasie na pewno wypróbować maseczkę do włosów od Anwen, bo skutecznie zachęcają mnie do tego opinie koleżanek-blogerek. Między innymi Balbiny we wpisie o trzech maskach do włosów.

Dzisiaj jednak  chcę Wam przedstawić odrobinę historię tego, jak udało mi się osiągnąć efekt, z którego jestem niesamowicie dumna. Mam na myśli suche siano, zmienione w lśniące i błyszczące włosy. 

Nigdy na swoje włosy nie narzekałam. Nie mogłam tego robić, bo jestem przez naturę obdarzona dość fajną opcją: są grube, mocne, ciężkie i jest ich mnóstwo. Rosną też szybko. Przy okazji muszę wspomnieć, że są średnioporowate lub wysokoporowate - jeszcze w stu procentach tego nie odkryłam.  Moim jedynym problemem przez lata była nieodpowiednia fryzura. Na szczęście znalazłam już cudotwórcę, który sprawił, że w końcu wyglądam, jak człowiek, a moje włosy skupiają wiele uwagi. Ponownie je zapuściłam ( i nadal to robię), bo teraz już wiem, że krótkie fryzury mi zwyczajnie nie pasują. Cieszę się długimi pasmami, których kolor jest czymś na pograniczu blondu i miodowej rudości, czasami zahaczającym o brąz. Kolor jest niezwykle naturalny i piękny. I nie, jeszcze się w sobie nie zakochałam :) 

W każdym razie, rozjaśniane włosy niestety cierpią. Choćby nie wiem, jak mocne były. Dodając do tego regularny brak używania odżywki, czy maski i olejku, możecie sobie tylko wyobrazić to, że moje końcówki w końcu zaczęły się łamać, a włosy postanowiły przypominać suche siano. Wdrożyłam jednak w końcu w życie kilka produktów, które pozwalają mi na cieszenie się cudownie gładkimi pasmami. Co prawda, nie znalazłam lepszego sposobu na rozdwojone końcówki, niż nożyczki, ale te produkty, o których Wam za chwilę opowiem, są dla mnie najlepsze z możliwych. 

pielegnacja-wlosow-wysokoporowatych-nawilzajace-maski-i-olejki-do-wlosow

Szamponów używam różnych. Co prawda, nie skupiam się na nich szczególnie, ale czasami są takie, do których z przyjemnością będę wracać. I jednym z takich jest właśnie Bumble and bumble, Thickening Shampoo /250ml/125zł/. Jest to szampon, który bardzo dobrze oczyszcza mi skórę głowy. W sumie, nadal mam ochotę na wersję Sunday, która jest podobno niesamowicie mocno oczyszczająca, ale  takich produktów nie powinno się nadużywać. W każdym razie, szampon który Wam dzisiaj pokazuję ma na celu zwiększenie objętości włosów. I rzeczywiście to robi. Jestem bardzo zadowolona z jego działania. Włosy znacznie dłużej są uniesione, a ich wredny i niekontrolowany oklap nie zdarza się tak szybko, jak w przypadku zwykłego szamponu. Poza tym, to po prostu szampon - nie ma się co nad nim dłużej rozwodzić. 

pielegnacja-wlosow-wysokoporowatych-nawilzajace-maski-i-olejki-do-wlosow

Do mojej pielęgnacji na stałe włączyłam też maskę do włosów marki Amika, Nourishing Mask z rokitnikiem /28$/250ml/. Marka te jeszcze nie jest dostępna w Polsce, ale już wkrótce powinna pojawić się w perfumerii Sephora. Było mi dane przetestować dwa produkty z linii włosowej wcześniej i śmiało mogę Wam polecić tę pozycję (drugą również, ale dotyczy stylizacji włosów i na pewno Wam ją jeszcze pokażę). Maska jest gęsta i treściwa. Używam jej raz w tygodniu, czyli tak naprawdę co 2. mycie. Zdarza mi się stosować ją na noc, ale raczej staram się jej nie zostawiać na tyle godzin bez potrzeby. Nie ukrywam jednak, że jest to jeden z przyjemniejszych produktów, jakie dane mi było testować. Przepięknie pachnie, zupełnie jak dobry zabieg u fryzjera. I właśnie taki efekt pozostawia po sobie. Nawilża moje pasma i sprawia, że są sypkie, i gładkie. Lśnią i widać, jak poprawia się ich kondycja. Rokitnik ma w tym przypadku dogłębnie odżywiać i rzeczywiście to robi.

pielegnacja-wlosow-wysokoporowatych-nawilzajace-maski-i-olejki-do-wlosow

Dołączyłam też olejek Kerastase Elixir Ultime do włosów koloryzowanych /ok. 139zł/100ml/. Ogólnie, jest to dla mnie przereklamowany produkt. Co prawda, lubię jego właściwości. Rzeczywiście, fantastycznie nabłyszcza moje włosy, pięknie wyglądają dzięki niemu nie tylko proste pasma, ale też loki, ale... taki sam efekt można uzyskać milionem innych olejków do włosów. Dlatego sądzę, że nie skuszę się na ponowny zakup, gdy wykończę tę buteleczkę. Starcza mi na dość długo, zważywszy, że używam go prawie codziennie. Zabezpieczam w ten sposób końcówki przed nadmiernym rozdwojeniem. W ciągu pół roku, zużyłam pół buteleczki. Wydajność w związku z tym jest na plus. Jednak, to co mnie skusiło do zakupu, to zapach. Kocham, gdy moje włosy pięknie pachną i gdy dotarło do mnie, że jego woń przypomina perfumy Chanel, Mademoiselle, wiedziałam że muszę go mieć. Jakież było moje zdziwienie, gdy zapach zniknął po kilku miesiącach używania. Olejek nadal pachnie, ale to już nie to samo. Zapach zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach i bardzo mi się to nie podoba.

pielegnacja-wlosow-wysokoporowatych-nawilzajace-maski-i-olejki-do-wlosow

Na koniec zostawiłam nowość w mojej pielęgnacji, czyli L'biotica Biowax Gold, Oleo krem, oleje afrykańskie arganowy i z baobabu /ok. 17zł/125ml/,  czyli krem nawilżający do włosów, który swoją konsystencją przypomina coś pomiędzy serum do włosów a lekką odżywką. Bardzo szybko się wchłania i może być stosowany zarówno na sucho, jak i na mokro. Niewielką ilość wgniatam we włosy (wielość ziarenka grochu na połowę włosów) na mokro i suszę je letnim strumieniem powietrza. Niestety, nie umiem żyć bez suszarki i rezygnacja z tego urządzenia w moim życiu nigdy nie nastąpi. Nie ma takiej opcji, bo... serio, moje włosy wyglądają fatalnie, gdy pozwalam ich wyschnąć samodzielnie. Czasami używam też oleo kremu na suche pasma, a następnie wciskam w nie jeszcze odrobinę olejku Kerastase. Taka mieszanka nie obciąża mi włosów i działa na nie bardzo dobrze. Są odżywione i przyjemnie gładkie.


To wszystkie produkty, których aktualnie używam do pielęgnacji moich włosów. Dajcie mi koniecznie znać, czy znacie któryś z przedstawionych kosmetyków. I polećcie mi koniecznie Wasze ulubione maski i odżywki! 
Czekam na Wasze komentarze.

TOP 9 SERIALI NA NETFLIXIE

$
0
0
najlepsze-seriale-na-netflixie

Dzisiaj mi trochę wstyd, bo w sumie... okazuje się, że tracę mnóstwo życia na miejsca w sieci, które zabierają mi czas. Są jednak takie, które są małymi grzeszkami, które po prostu sprawiają ogromną przyjemność. Jednym z nich jest Netflix. 

Nadal jest mi żal, że na polskim Netflixie brak takich pozycji, jak chociażby Przyjaciele, których chciałabym obejrzeć w znakomitej jakości, gdy tylko mam na to ochotę. Jednak, baza filmowa i serialowa jest bardzo ciekawa i dzisiaj chcę Wam przedstawić kilka pozycji, na które warto poświęcić swoje wolne wieczory. Czy tam noce, jak wolicie. 

najlepsze-seriale-na-netflixie

ABSTRAKT: Sztuka Designu 

To seria dokumentów, które dotyczą szeroko pojętego tematu tworzenia. Jest przyjemnie dla oka, a odcinki dotyczą wielu, naprawdę ciekawych aspektów życia. Praca grafików, architektów i osób, które na co dzień działają bardzo kreatywnie, została tutaj przedstawiona w niezwykle intrygujący sposób. Jest bardzo estetycznie. 

najlepsze-seriale-na-netflixie

LOVE

To w sumie komedia romantyczna, ale nie jest nagrana w taki sposób, jak by się mogło wydawać. Jest czymś lżejszym niż klasyki. Mało atrakcyjny facet spotyka na swojej drodze ciekawą świata, dość walniętą dziewczynę. Wrzucono już nawet drugi sezon, więc nie wiem na co jeszcze czekacie - nadrabiać! 

najlepsze-seriale-na-netflixie

Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Genly'ego

Ten serial był i wciąż jest dla mnie zaskoczeniem. Genialny klimat, trochę na pograniczu absurdu, z odrobiną sci-fi, niesamowita intryga i świetna gra aktorska. Nie nudziłam się nawet przez chwilę i Wam również polecam sprawdzić ten serial. Jest wyjątkowo lekki i wciągający. 

najlepsze-seriale-na-netflixie

House of Cards 

Prezydenta Netflixa przedstawiać nie trzeba. Kevin Spacey jest dla mnie im starszy, tym lepszy. Lubiłam go w American Beauty, ubóstwiam go w HoC. Rola Francisa Underwooda, to dowód na to, że można lubić i kibicować człowiekowi złemu do szpiku kości. Razem z żoną, Clair, tworzą duet idealny. Jest ostro, brutalnie, a surowy klimat przyprawia o dreszcze. Z niecierpliwością czekam na kolejny sezon i mam nadzieję, że wciągnie mnie równie mocno, co poprzednie.

najlepsze-seriale-na-netflixie

Stranger Things 

Szturmem zdobyło serca wielu maniaków seriali, nie tylko w Polsce. Świat dosłownie oszalał na punkcie przygód grupy nastolatków. Jest zabawnie, ale miejscami też strasznie, więc nie polecam oglądać w samotności. Ja urządzam sobie wspólne seanse, bo inaczej jest zbyt creepy. Świetna gra aktorska, nawet w przypadku dzieciaków. Warto sprawdzić! 

najlepsze-seriale-na-netflixie

Grace i Frankie 

Włączyłam go sobie kiedyś totalnie przypadkowo i tak już z nim zostałam na stałe. To opowieść o dwóch przyjaciółkach w niedoli, które po kilkudziesięciu latach w małżeństwie dowiadują się od swoich mężów, że ci postanawiają od nich odejść i zacząć żyć swoim życiem, homoseksualnym życiem. Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby po 40 latach małżeństwa okazało się, że mój mąż jest gejem, ale Jane Fonda świetnie obrazuje to, jak może czuć się w takim wypadku kobieta. Jest zabawnie, lekko, choć z obyczajowym zacięciem. 

najlepsze-seriale-na-netflixie

Black Mirror 

Po tym serialu spodziewałam się czegoś kompletnie innego. Byłam wręcz przekonana, że jest to serial, w którym główną rolę "gra" jakieś lustro, w którym człowiek widzi alternatywną rzeczywistość lub robi coś, czego by nie chciał zrobić. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się być to zlepkiem historii, kompletnie ze sobą na pozór niepowiązanych. Dlaczego na pozór? Bo mimo że nie trzeba w tym przypadku oglądać niczego po kolei, to śmiało mogę stwierdzić, że dywagacja nad rozwojem technologii w życiu człowieka, to coś co łączy wszystko w jedną całość. Trzeci sezon porwał mnie najbardziej, uważam  go za najbardziej dopracowany i poruszający tematy, o których z przyjemnością chce się rozmawiać. Zwłaszcza odcinek pierwszy, czwarty i szósty (s03) zasługują na chwilę uwagi. Polecam. 

najlepsze-seriale-na-netflixie

Better Call Saul 

Mój ulubiony serial tak naprawdę najbardziej rozkręca się w trzecim sezonie. Jeśli znacie Breaking Bad, to doskonale wiecie, kogo dotyczy ten spin-off. Historia Jimmiego McGilla jeszcze sprzed czasów, gdy poznał Waltera i stał się Saulem, to niewątpliwie jedna z ciekawszych rzeczy, jakie dane jest mi ostatnio oglądać. Rola Mike'a, to istny majstersztyk. Niesamowita gra aktorska, która potrafi wciągnąć nawet pomimo tego, że aktor wypowiada może jedno/dwa słowa przez pół odcinka. Świetna rzecz  dla fanów BB.  

najlepsze-seriale-na-netflixie

Cooked 

Lubicie jedzenie? No to chyba nie powinnam mówić już nic innego, bo to jest zachęcające samo w sobie. Trochę to krótkie, bo ma tylko cztery odcinki, ale wiecie - nada się na nudne wieczory, czy nawet gotowanie w kuchni. To dokumenty dotyczące nie tylko jedzenia, ale też kultury. Nie polecam oglądać na pusty żołądek! 

I to tyle. Na razie myślę, że i tak Wam wystarczy, a gdy tylko zbiorę kolejną porcję pozycji do nadrobienia, na pewno się z Wami tym podzielę. Miłego oglądania! 

Dajcie znać w komentarzach, czy tak jak ja, uwielbiacie Netflixa i tracie głowę dla seriali.
Co teraz oglądacie?

5 POWODÓW, DLACZEGO NIE WARTO JEŹDZIĆ NA KONFERENCJE DLA BLOGERÓW

$
0
0

Właśnie wróciłam do domu z Blog Conference Poznań. Nawet niespecjalnie chciałam jechać na to wydarzenie, ale ostatecznie namówiła mnie Agnieszka. Dawno razem nigdzie nie wyjeżdżałyśmy i tak sobie pomyślałam, że "EJ, W SUMIE TO SPOKO". Przejrzałyśmy prelegentów, plan, dowiedziałyśmy się, że nie zabulimy za hotel milionów monet, jeśli kupimy go wcześniej niż zazwyczaj, no i pomyślałyśmy, że pewnie będzie spoko. I się czegoś nauczymy. 

Jednak, niektóre rzeczy nie zatrybiły. Wiecie do czego porównałabym BCP? (I generalnie większość konferencji dla blogerów, które mam na swoim koncie) Do maratonu w multipleksie. Myślisz sobie: "Ooo, ten maraton horrorów, to będzie dobry", a potem okazuje się, że pierwszy film to taki ujdzie-ujdzie. Następny przespałaś, na trzecim chciałaś wyjść z kina, ale przekonało Cię tylko to, że premiera jest na samym końcu i w sumie już, i tak zmarnowałaś mnóstwo czasu, więc zostajesz. Oczywiście ten ostatni film okazuje się najlepszy i zaciera ślad psychicznej gangreny, która wdarła Ci się do głowy. Niesmak gdzieś mija.

Mam kilka przemyśleń na temat tego, czego możecie się spodziewać po takich wydarzeniach. Oto one:

W kółko to samo ("do usranej śmierci") 

Nawet sobie nie zdajecie sprawy, jak prelegenci (znani blogerzy) potrafią powtarzać w nieskończoność te same pieprzone banały. Bądźcie regularne! To powtarzane jest niczym mantra. No... WIEMY. Wiemy, mówił to już Kominek i żadna z tego nowość. Tego samego dowiecie się na przykład z mojego posta Najlepsze rady dla blogera. Mam wrażenie, że są ciekawsze, a to nie ja siedziałam po drugiej stronie sali.

I żeby oni chociaż używali innych słów... Nie! Możecie się spodziewać tych samych prezentacji. W kółko. Jak już byliście na jednej konferencji i trafiliście na wykład pana X, to liczcie się z tym, że przeżyjecie w końcu to Deżawu rodem z piosenki Beyonce. Nie wydaje się Wam, że już to kiedyś słyszeliście? Nie, bo po prostu - słyszycie to kolejny raz. 

Nie wiem, czy to efekt lenistwa, czy może twórcy nie zdają sobie sprawy z tego, że ich publiczność często się pojawia na tego typu akcjach. Osobiście nie szanuję pod tym względem Łukasza Jakóbiaka. Wizualizacja była dla mnie definicją trudnego, angielskiego słowa "cringe", ale gdy 4 lata temu pierwszy raz wybrałam się na jego wykład, byłam zachwycona. Dwa lata później byłam na kolejnym i liczyłam na coś ekstra. Dostałam powtórkę. Nie to, żebym nie lubiła powtórek. Kevin sam w domu jest super, mogę oglądać w nieskończoność Harrego Pottera i urozmaicać to bajkami Pixara, no ale - historia życia Łukasza jest zabawna tylko raz. Zaoszczędzę Wam zmarnowanego na niego czasu na takich konferencjach - obejrzyjcie sobie jego wystąpienie na YouTubie, kanał TEDx. To samo usłyszelibyście na konfie.

I ten problem niestety dotyczy wielu "znanych". Pewnie nie chce im się przygotowywać do każdego wystąpienia indywidualnie. I ja to rozumiem. Dodatkowa praca, zmarnowany w Internetach czas, analizowanie rzeczywistości - a nie zawsze mogą oni liczyć na kasę za kilkanaście minut spędzonych przy mikrofonie. Ok, ale... Dla mnie mija się to z celem. Nie dowiaduję się niczego nowego - i ok, często mogą się na takich spotkaniach pojawiać nowe osoby, które wcześniej nie słyszały tych banałów. Ale większość z nas, którzy szukają inspiracji i kopniaka do działania, nie bloguje od wczoraj i takich wydarzeń ma już kilka na koncie. Zwyczajnie mnie to do tych ludzi zraża. I nie tylko mnie. 

Jesteście ch***wi

Jeden bloger na tegorocznym BCP strzelił sobie w stopę (czy w kolano?). Temat, który poruszał był ważny i myślę, że gdyby zaczął go inaczej, spotkałby się z lepszym odzewem. Jednak, już na wstępie jego ton brzmiał mniej więcej, jak słowa nagłówka. Ogólnie wiecie co? Powinniśmy się cieszyć, że agencja się do nas odezwała! I jak najszybciej jej odpisać, dosłownie w kilka minut. Najlepiej, żeby od razu były to wszystkie statystyki, wszystkie dane, jakie posiadamy i wstępny plan projektu. Macie swoje życie? CO Z TEGO! AGENCJA SIĘ ODEZWAŁA! Rzucamy wszystko w kąt i ODPISUJEMY!
Ok, rozumiem że w takich sprawach należy działać sprawnie, szybko, ale nie popadajmy w jakieś szaleństwo. Wszędzie uczy się nas, żeby:
>zawsze odpisywać jak najszybciej, bo przecież nikt nie będzie na nas czekać osiem lat
>być miłym i najlepiej w ogóle nie próbować nic sugerować - agencja wie lepiej, jaki jest mój czytelnik
>szanować agencję i zawsze odpisywać, nawet jak nie jesteśmy zainteresowani.

Wiecie co? Wkurza mnie to. Wkurza i frustruje. bo gdy ja robię wszystko, żeby współpracowało się ze mną super, często druga strona nie wysilna się nawet na to, że  gdy miesiąc wcześniej ktoś zawracał mi cztery litery tym, abym poświęciła czas na wycenę i inne pierdoły, nikt nie odezwie się i nie powie głupiego: "Pani Alu, no niestety, skończyły się nam hajsy i w sumie, to się nam Pani nie podoba, więc nie będzie żadnej współpracy". I wiecie co? Tak, byłoby mi przykro, ale:
> nie czułabym się olana
> nie czekałabym w nieskończoność zastanawiając się, czy to coś ze mną nie tak, czy to klient zmienił zdanie i nic nie będzie
> czułabym, że osoba po drugiej stronie mnie szanuje, tak jak JA SZANUJĘ JĄ POŚWIĘCAJĄC JEJ WCZEŚNIEJ MÓJ CZAS.

Nas uczą jak rozmawiać z agencjami, jakby co najmniej był to upust boży, ale nie oszukujmy się. Nie my, to inni. I nie oni, to inni. Umowa obowiązuje obie strony. Nie bez powodu temat ten oburzył pół sali i blogerzy wspólnie twierdzą, że olewka pojawia się zbyt często. Zwłaszcza w kwestii płatności. 

Jeden rabin powie tak, a drugi nie...

Wszyscy sobie zaprzeczają. Naprawdę! Na jednej prelekcji dowiedziałyśmy się, że wcale nie jest istotne dla marek i dla agencji to, czy rozliczacie się na podstawie faktury, czy umowy o dzieło. Na innym warsztacie okazało się, że jeśli agencja ma do wyboru jedno lub drugie, to wybierze fakturę. 
Jedni mówią, że statystyki kompletnie się nie liczą, że liczba unikalnych użytkowników, to mit i wcale niczego nie daje. Drudzy twierdzą, że tylko rozpoznawalni ludzie są w stanie coś osiągnąć, więc w pierwszy mailu piszcie koniecznie swoje wszystkie zasięgi, żeby marki wiedziały, kogo mają przed sobą. I tak w koło. Wiadomo, można ufać bardziej komuś, kto na co dzień pracuje w agencji i zmaga się tym w swoim fachu, ale jednak... nie lubię słuchać dyrdymałów, że mityczne UU nie jest ważne, podczas gdy okazuje się, że to bujda na resorach - każda agencja wymaga ode mnie screena, czego się da. No, ale wiecie - to wcale nie jest ważne... 

3 x NIE - ale my tak robimy

To jedna z zabawniejszych rzeczy, jakie mogłam usłyszeć. Nie róbcie treści durnych, klikalnych. Nie chciejcie, żeby lajki sypały się, jak szalone. To bez sensu. Wróżka-lajkuszka (Janina-daily wymyśliła genialną nazwę! <3), to coś co nie powinno Was interesować.

TYLKO SZTUKA.
TYLKO WARTOŚCIOWE TREŚCI.
TYLKO WAŻNE TEMATY.

Wiecie co? I mówiły to osoby, które na swoich blogach, czy fanpage'ach stosują co najmniej jedną z taktyk:
clickbaity - czyli tytuły celowo wprowadzające czytelnika w błąd,
memy - czyli mój ulubiony gatunek sztuki współczesnej,
dialogi - niby z prawdziwego życia, ale jednak stał za tym bajkopisarz,
emocje - często chamskie, kontrowersyjne treści, które są na czasie.

Rośnie nam konkurencja 

Wyobraźcie sobie, że osiągnęliście sukces. Powiecie komuś za darmo, w jaki sposób? Chcielibyście mieć większa konkurencję? Może ktoś będzie robił coś lepiej od Was? A może po prostu za konkretną i merytoryczną wiedzę, trzeba zapłacić?

No cóż. Dla mnie wartościowe okazały się tylko 4 z prelekcji. No, może pięć.
Janina daily, czyli osoba, która rozbawiła mnie do łez, a przy okazji powiedziała coś mądrego. prawiekonkrety od StyleDigger, do której rad na temat wypuszczania swojego produktu mam zamiar się zastosować. Charyzmatyczny Bartek Popiel, który mówił najmądrzej. JasonHunt, który dał mi do zrozumienia, że to, że komuś sprawdza się jakiś sposób na "sławnego bloga" wcale nie znaczy, że to samo zadziała u mnie oraz Tucholski, który niesamowicie mnie zaskoczył. W kilka minut poczułam się bardziej nakręcona, niż przez całe dwa dni zajęć. I wiecie co? Podobno czasami warto zrobić kilka kroków do tyłu, wrócić do tego co działało i zrobić to jeszcze lepsze. Po prostu trzeba działać, a nie trzymać kciuki.

Wracam jednak bogatsza o kopa w tyłek. Dotarło do mnie, że nie ma na co czekać. Ludzie ze statystykami podobnymi do moich zaczynali wtedy konkretne działania. Zatem jeszcze w tym roku ruszam z newsletterem, bezpłatnymi wskazówkami, które będą wstępem do czegoś większego - mojego kursu online. To znaczy, taki mam plan. I będę działać. Najwyżej nie wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to spróbuje zrobić to inaczej, naprawić i jeszcze raz, i jeszcze raz. Bo po prostu, zamiast się zastanawiać, jak by to było i co muszę zrobić - trzeba zacząć to robić.


No i bardzo się cieszę, że mogłam w końcu poznać moje dziewczyny z naszych autorskich akcji wspólnych wpisów blogerskich, organizowanych z aGwer, które tak chętnie czytacie. Minimalniee, A piece of Ally, SIMPLISTIC oraz Paulinablog są super! No i Hola Paola też! Nie czuję, żebym zmarnowała weekend, bo oprócz cudownie spędzonego czasu towarzysko - otworzyły mi się oczy na parę spraw. I to tyle.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam! I chciałabym się dowiedzieć, czy macie podobne wrażenia po konferencjach dla blogerów. Czekam na Wasze opinie w komentarzach!

Estee Lauder, Revitalizng Supreme+ Global Anti-Aging Wake Up Balm

$
0
0

Nie jestem ogromną fanką kosmetyków Estee Lauder. Pisałam Wam o tym kilkukrotnie i sporo razy powtórzyłam to w różnych sytuacjach na Instagramie. Nie jestem zadowolona z kremu EE, na który kiedyś napaliłam się kiedyś, jak szczerbaty na suchary. Miał być idealnym zamiennikiem podkładu na co dzień. Czymś co łączy produkt kryjący z pielęgnacyjnym. Co wyszło? 
Nic dobrego, jest dla mnie za ciemny i za tłusty. Lubię, gdy produkty nadają mi rozświetlony, nabłyszczony efekt, ale gdy skóra wygląda na spoconą - wysiadam. 

Nie zachwycam się też serum Advanced Night Repair. Pisałam Wam kiedyś o nim w nowościach i właściwie nie doczekał się recenzji, więc muszę to jeszcze kiedyś nadrobić. Albo jestem za młoda na to serum, albo moja skóra nie reaguje dobrze na jego działanie. Działanie, którego tak naprawdę nie ma. Nie widzę żadnej różnicy, czy go użyję, czy nie - efekt jest taki sam. 

Miałam też na swojej drodze epizod z niewypałem korektorowym Double Wear i kremem pod oczy Revitalizing Supreme Eye Cream. Nie sprawdziły się u mnie oba. Tak samo było też w przypadku podkładu Double Wear. 



Możecie więc sobie wyobrazić moją minę, gdy zobaczyłam nowości pielęgnacyjne z serii Revitalizing Supreme+. Najnowszy krem, to ulepszona formuła serii Revitalizng Supreme. Krem ten bardzo polubiła moja mama, osoba po 45. roku życia. Ja co prawda lubię gęste konsystencje i treściwe kremy, ale miałam nieodparte wrażenie, że jakoś ani z kremem, ani z balsamem się nie polubię. 
Muszę Wam powiedzieć, że kremu dziś nie opiszę. Jeszcze go nie otwierałam i nie sprawdzałam, jak spisuje się włączony do rytuału pielęgnacyjnego. Przetestowałam jednak intensywnie Revitalizing Supreme+ Global Anti-Aging Wake Up Balm /30ml/285zł/, czyli multifunkcyjny balsam rozświetlający do twarzy. Jest to produkt o ciekawej konsystencji. Jest lżejsza niż typowy, gęsty krem - właściwie balsamiczna, aczkolwiek nadal treściwa i dobrze nawilżająca. Opakowanie oczywiście podoba mi się najbardziej. Mimo wrażenia ciężkości, zostało stworzone z lekkiego plastiku, który ułatwia podróżowanie. Produkt został wyposażony w pompkę i dozuje dobrą ilość balsamu. Podczas wieczornej pielęgnacji używam dwie pompki kosmetyku, który dystrybuuję na twarzy oraz szyi i dekolcie. Nie stosuję go w pojedynkę, bo wcześniej oczywiście nakładam na twarz esencję ze śluzem ślimaka, o której mogłyście już poczytać podczas wpisu o koreańskiej pielęgnacji z kosmetykami COSRX.



W jego składzie, prócz rozświetlających perełek odbijających światło, znajduje się kompleks przeciwstarzeniowy oparty na wyciągu z kwiatu morskiej lawendy. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej, lepiej warstwy. Skóra za to jest automatycznie nawilżona i przyjemnie sprężysta oraz błyszcząca. 


Można go używać zarówno rano, jak i wieczorem. Fajnie spisuje się, jako produkt pod makijaż i nie ukrywam, że namiętnie używam go ostatnio dwa razy dziennie. Ma błyszczące wykończenie i słyszałam już kilkukrotnie, że można go nakładać na szczyty kości policzkowych w celu osiągnięcia efektu rozświetlonej cery. To dla mnie zabieg całkowicie zbędny. Lepiej używać go po prostu, jako pielęgnację, bo jako rozświetlacz się nie sprawdza. 



Dlatego, podsumowując - jestem z niego bardzo zadowolona. Cieszy mnie to tym bardziej, bo to pierwszy produkt od Estee Lauder, który sprawdził mi się w stu procentach i z ręką na sercu mogę go Wam polecić. 

Na koniec, dajcie mi znać, czy miałyście już kiedyś możliwość testować pielęgnacyjne produkty Estee Lauder? Sprawdziły się u Was te kosmetyki?
Czekam na Wasze komentarze! 

Różane mleczko do demakijażu, Sephora Micellar cleansing milk

$
0
0
mleczko-micelarne-rozane-sephora-podrozna-pielegnacja

Micelarne produkty, to jedne z moich ukochanych kosmetyków. Nie wyobrażam sobie zmywać makijaż czymś innym, tak naprawdę. Czasami trzeba podziałać silniejszymi produktami, gdy makijaż jest wodoodporny, ale jednak na co dzień staram się używać lekkich i skutecznych kosmetyków. Do takich należy micelarne mleczko Sephora Micellar cleansing milk w wersji różanej. Jego mała pojemność (100ml/29zł), to sprawa nie tylko idealna na podróże, ale też wygodna w codziennym użytkowaniu. Nie zagraca pokaźnych zbiorów pielęgnacyjnych. Dodatkowo, jest bardzo wydajne i wbrew pozorom, starcza na całkiem długi czas. 

W związku z tym, że jego konsystencja przypomina bardziej mleczko, niż zwykłą wodę micelarną, na skórze daje wrażenie lekkiego, jak chmurka woalu. O tym, że lubię takiego typu konsystencje, pisałam Wam przy okazji recenzji Euderminy od Shiseido. Producent zaleca używanie go przy pomocy płatka kosmetycznego, ja jednak wylewam odrobinę na dłonie i w skupieniu masuję twarz tak, by pozbyć się pierwszej warstwy makijażu. Całość ściągam w zależności od kondycji skóry, nawilżaną chusteczką do demakijażu beBeauty lub muślinową ściereczką. 

mleczko-micelarne-rozane-sephora-podrozna-pielegnacja

Produkt ten pięknie rozpuszcza podkład, korektor i całkiem dobrze radzi sobie ze zwykłymi maskarami. W przypadku produktów wodoodpornych idzie mu trochę gorzej, dlatego wspomagam się  w takim wypadku olejkami. Wersja ta natychmiastowo przywraca blask skórze i przyjemnie ją nawilża. Po jej zastosowaniu, skóra nigdy nie jest nieprzyjemnie napięta. No i zapach. Nie jestem fanką róż, ale ten zapach jest na tyle delikatny, że nie jestem w stanie się w nim nie zakochać. 
Zużyłam już dwa opakowania i myślę, że na tym się nie skończy. 

A co sądzicie o nich Wy? Macie swoje ulubione micele? 

Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach! 

MAKEUP MENU: Błyszczące, różowe usta z powiększającym błyszczykiem i lekki makijaż idealny na lato!

$
0
0
sephora-powiekszajacy-blyszczyk-usta-makijaz-na-lato

Kolejny tydzień z MAKEUP MENU pojawia się w wydaniu błyszczącym i niezwykle dziewczęcym. Dawno nie sięgałam po błyszczyki, ale pewien produkt z marki własnej Sephory rozkochał mnie w sobie na tyle, że nie jestem w stanie przejść koło niego obojętnie. 

Sephora Outrageous Plump Effect w kolorze 06, to coś na kształt kryjącego błyszczyku, czy modnych ostatnio napigmentowanych hybryd do ust. Jego zadaniem dodatkowo jest lekkie powiększenie warg. I tutaj zaskoczenie, ponieważ wszystkie produkty tego typu kompletnie się u mnie nie sprawdzały do tej pory. Za każdym razem drażniły mi usta niemiłosiernie, ale ten tutaj, to ich totalne przeciwieństwo. Lekko mentolowe szczypanie porównałabym do lżejszej wersji Carmexu. Usta są przyjemnie napięte, pięknie błyszczące, ale niepodrażnione! Wygodny aplikator sprawdza się super przy wyrysowywaniu konturu. Sam produkt ma trwałą formułę, która zostaje na ustach całkiem spory czas (oczywiście nie przeżyje jedzenia i picia). 

sephora-powiekszajacy-blyszczyk-usta-makijaz-na-lato

W tym makijażu użyłam też całkiem sporo nowości. Brwi wyrysowałam paletką cieni marki Loreal Brow Genius Kit i wstępnie mogę o niej powiedzieć tyle, że podoba mi się pół na pół. Jako bazy makijażu użyłam produktu Prep Step od Bare Minerals (wysoki filtr SPF 50!), a następnie wklepałam gąbeczką podkład L'Oreal Infallible 24Hr Matte. Oczy to delikatny look przy użyciu paletki Catrice, o której miałam już okazję pisać dla Was tutaj.  Do tego ulubieniec w postaci kredki Highliner Matte Gel Eye Crayon w kolorze Brownie od Marca Jacobsa. Wytuszowałam też rzęsy maskarą Roller Lash z Benefitu, do której jeszcze nie zapałałam miłością, ale być może się to w najbliższym czasie jeszcze zmieni, więc nie skreślam jej jeszcze totalnie. 

sephora-powiekszajacy-blyszczyk-usta-makijaz-na-lato

Temperatury za oknem coraz większe, więc staram się chwytać od czasu do czasu po takie matujące podkłady, które nie znikną mi z buzi w chwilę. Z tym się chyba nawet polubię. 

Zajrzyjcie też na inne propozycje makijaży: 
> O odważnym makijażu w kolorze wina

Podoba się Wam ten trend na produkty powiększające usta? Co sądzicie o różowym błyszczyku od Sephory? 
Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach! 

Jak edytuję moje zdjęcia na Instagramie | Lista przydatnych aplikacji do obróbki zdjęć

$
0
0

najlepsze-aplikacje-do-obrobki-zdjec-na-instagram

Postanowiłam przybliżyć Wam trochę temat tego, jak obrabiam swoje zdjęcia, które widzicie na moim koncie na Instagramie. Jeśli jeszcze mnie tam nie śledzicie - zapraszam serdecznie pod ten link @alamakotaa. Tak się złożyło, że jestem tam znacznie częściej niż na blogu i nie ukrywam, Instagramowicze mają ze mną lepiej. 

Dzisiejsze aplikacje odsyłają Was do linków, z których możecie je bezpiecznie pobrać. Podlinkowałam jednak wszystko do iTunes'a, z racji tego, że sama na co dzień korzystam z dobrodziejstw systemu iOS. Dwie z tych appek są płatne, zarówno w wersji na Androida, jak i iOS. Reszta dostępna jest całkowicie za darmo i bez problemu może je pobrać każdy. Zaczynamy!

najlepsze-aplikacje-do-obrobki-zdjec-na-instagram

Lightroom 

Lightroom, to moja miłość. Od kiedy pokochałam robienie zdjęć w RAWach i zrozumiałam, jak wiele można naprawić na komputerze, nie mogę wyjść z podziwu. JAK TO JEST MOŻLIWE? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Mimo posiadania tego programu na kompie, korzystam też z darmowej aplikacji na telefon, na której dopieszczam zdjęcia. Czasami mimo obróbki komputerowej widzę, że coś mi nie gra - jest za ciemno/za jasno. Wtedy sięgam po ten program i wszystko naprawiam. Zdjęcia nie tracą na jakości, a efekt końcowy jest najlepszy z możliwych. 

Facetune (płatna)

Nie kryję tego, że zdarza mi się poprawiać mój wygląd na zdjęciach. Staram się jednak znaleźć w tym umiar i przede wszystkim, nie robię tego za każdym razem. Czasami po prostu widzę, że bomba na pół twarzy psuje efekt i skupia za bardzo na sobie uwagę, gdy najbardziej powinny być widoczne oczy, czy usta. Narzędzie do usuwania nieprzyjaciół z twarzy, może też przydać się podczas czyszczenia tła i produktów! Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że miałam na jakimś przedmiocie paproszek, który umknął mi podczas robienia zdjęcia, ale wyszedł cudownie na fotce. Ta aplikacja sprawdza się też super w przypadku wybielania białych elementów na zdjęciu. Wiecie, czasami coś jest białe, ale jednak poszarzałe, czy lekko żółte. Wtedy z pomocą przychodzi Facetune, który pozwala na rozjaśnienie tych obszarów. Ludzie wybielają sobie w niej zęby, a ja wybielam tło. Zdjęcia są wtedy spójne i nadają się idealnie na Instagram.

najlepsze-aplikacje-do-obrobki-zdjec-na-instagram


Snapseed 

Ooo, posłuchajcie o niej! To jedna z aplikacji, której używam na milion sposobów i ciągle nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze radzi sobie w przypadku szeroko pojętej obróbki zdjęć. Nie ukrywam, że sięgam po nią głównie wtedy, gdy chcę na zdjęciu stworzyć jakiś chwytliwy napis. Wtedy bez mrugnięcia okiem mogę zrobić napis, który w zupełności mnie satysfakcjonuje, wybierając wśród kilku z dostępnych opcji układów i fontów. Świetna sprawa. 

Procreate (płatna)

Tej aplikacji używam bardzo rzadko, ale chciałam Wam o niej wspomnieć. Co prawda, jej lepsza wersja śmiga dobrze na iPadzie Pro, ale z racji tego, że go nie posiadam - posiłkuję się tworzeniem małych pierdół na moim telefonie. Przez chwilę sądziłam, że wywaliłam na nią niepotrzebnie pieniądze i w sumie nadal myślę o niej podobnie. Mimo to, widzę jaki ma potencjał i jak wiele można w niej stworzyć. Nieskończona ilość pomysłów może zostać przelana na wirtualny papier i zostać później wykorzystana do tworzenia elementów graficznych na zdjęciach. Fajna sprawa dla tych z Was, które lubią się kreatywnie wyżyć i szukają czegoś, co pozwoli przejąć kontrolę nad zdjęciem w stu procentach. 

Vsco

Nie rozumiem tego zachwytu nad tą aplikacją, chociaż ostatnio znów na nowo próbuję się do niej przekonać. Chyba po prostu nigdy nie byłam specjalną fanką gotowych filtrów dodawanych do zdjęcia. Szczerze mówiąc, zawsze lubię sobie sama pokręcić guziczkami, które pozwalają na dostosowywanie zdjęcia do moich oczekiwań. W tej aplikacji znajdziecie jednak mnóstwo opcji aby dodać do zdjęcia więcej ciepła, ochłodzić je, zmniejszyć lub zwiększyć kontrast. Dużo w niej można zrobić, a przede wszystkim, można kontrolować wygląd feedu - jeśli jesteście w ogóle świrnięte na tym punkcie. Miałam w swoim życiu epizod, w którym sądziłam, że wszystkie zdjęcia na moim profilu muszą być spójne. Teraz trochę mi się pozmieniało, choć czuję, że obsesja na tym punkcie znów się zbliża. 

najlepsze-aplikacje-do-obrobki-zdjec-na-instagram

I to tyle, właśnie takich aplikacji używam na co dzień do obróbki moich zdjęć na Instagramie. Zdradźcie swoją tajemnicę idealnych zdjęć. Używacie któregoś ze wspomnianych przeze programów? 
Czekam na Wasze komentarze!

Kiehl's Rosa Arctica Eye | Najlepiej nawilżający krem pod oczy, jaki miałam

$
0
0
kiehls-krem-pod-oczy-rosa-arctica-eye

O tym, że Kiehl's jest jedną z marek pielęgnacyjnych, które lubię i cenię, doskonale wiecie. Co prawda, nie wielbię jej bezgranicznie, bo trafiło mi się już kilka kiepskich produktów, ale za Midnight Recovery Concentrate oraz Over-Night Biological Peel kocham tę markę ogromnie.  Dziś chcę Wam przedstawić krem pod oczy, Rosa Arctica Eye.
 kiehls-krem-pod-oczy-rosa-arctica-eye

Marka nazwała go na stronie balsamem pod oczy, ale ja powiem szczerze, że do balsamu jest mu bardzo daleko. Jego konsystencja bowiem ma zdecydowanie gęstą strukturę. Przypomina więc bardziej masło, bardzo zbite. Nie jest to jednak w żaden sposób przytyk - takie treściwe konsystencje bardzo mi odpowiadają. Lubię mocne nawilżenie, a okolice moich oczu - wiecznie przesuszone - nie posiadają się z radości, gdy sięgam po ten kosmetyk. 

kiehls-krem-pod-oczy-rosa-arctica-eye

W słoiczku znajduje się 14ml produktu (189zł). Ja już dawno przestawiłam się na wyjmowanie go specjalną szpatułką, ponieważ nie wyobrażam sobie grzebać w nim palcami. I nie mam tutaj na myśli nieumytych dłoni. Po prostu, znacznie łatwiej nabiera się go takim przyrządem niż ślizga palcem milion razy, by zdobyć odpowiednią ilość produktu. 
Jego właściwości są nieocenione. Przyjemnie nawilża i wygładza okolice oka. Zawsze, gdy nałożę go więcej na noc (robię sobie taką "kurację" kilka razy w miesiącu), makijaż wygląda od razu lepiej, a moje oczy są wypoczęte i piękne. 
W jego składzie znajduje się Skwalan, czyli wysokiej jakości szlachetny olejek nawilżający pozyskiwany z oliwek, olejek z brzozy papierowej oraz ekstrakt z róży arktycznej. Ta ręcznie zbierana w bułgarskich górach roślina jest jedną z najbardziej odpornych na świecie. Naukowcy do dziś twierdzą, że przetrwała ona całą epokę lodowcową. Ma też wiele właściwości pielęgnacyjnych i w kremie pod oczy, ma za zadanie chronić i stymulować nowe komórki do działania.

kiehls-krem-pod-oczy-rosa-arctica-eye

To już mój drugi słoiczek tego kremu i przyznam szczerze, że jestem z niego bardzo zadowolona. Okolice oka znacznie lepiej wyglądają z nim, niż bez niego. Pierwszych zmarszczek nie uniknę, ale staram się, jak mogę, żeby moja wiecznie przesuszona cera już nie martwiła się o nawilżenie. Polecam Wam ten krem znacznie bardziej, niż wersję z awokado, która po pewnym czasie przestała na mnie działać cokolwiek. Pisałam Wam o nim kiedyś tutaj. Wtedy jeszcze się lubiliśmy. 

Znacie jakieś produkty Kiehl's? Macie swoich ulubieńców?
Dajcie mi znać w komentarzach!


Becca, First Light Priming Filter - najlepsza baza rozświetlająca

$
0
0
becca-first-light-priming-filter-baza-pod-makijaz-rozswietlajaca

Marka Becca weszła niedawno do perfumerii Sephora i już zdążyła podbić serca Polek. Nic dziwnego, w końcu stawia przede wszystkim na rozświetlenie. I nie mam na myśli tutaj tylko kultowych już odcieni rozświetlaczy, ale też szereg innych produktów przeznaczonych do makijażu twarzy, które mają za zadanie nadać cerze promiennego wyglądu. 

becca-first-light-priming-filter-baza-pod-makijaz-rozswietlajaca

Dzisiaj opowiem Wam kilka słów o bazie pod makijaż First Light Priming Filter, która skradła moje serce od pierwszego użycia. Zamknięta jest w szklanej buteleczce, skrywającej w sobie 30ml produktu, a jej cena na stronie Sephory, to 139zł. Niestety, sukcesywnie zostaje wykupowana, więc nie jest łatwo ją upolować. Szronione szkło, to trend w designie produktów kolorowych i nie ukrywam, że i tym razem się to sprawdza. Wyposażona jest w wygodną pompkę, która dozuje odpowiednią ilość produktu. 

becca-first-light-priming-filter-baza-pod-makijaz-rozswietlajaca

Jej zapach jest cytrynowy i bardzo rześki. Przyjemnie odświeża zmęczoną cerę. Niebieskawy odcień znika po rozprowadzeniu produktu na twarzy, więc się nie martwcie o wygląd kosmitki. Kolor ten ma za zadanie zniwelować wszelkie tony szarości, z którymi boryka się przemęczona cera. Baza jest tak naprawdę przy okazji produktem pielęgnacyjnym, ponieważ działa jak pobudzająco-nawilżające serum. Jest więc idealnym produktem pod makijaż dla każdej z nas, która ma problem z przesuszoną skórą. 

becca-first-light-priming-filter-baza-pod-makijaz-rozswietlajaca

Szybko się wchłania i nie pozostawia lepkiej warstwy na skórze. Jestem nią naprawdę oczarowana. Nie przedłuża jakoś fenomenalnie trwałości makijażu, bo jednak - nie jest bazą do zadań specjalnych, ale nie ukrywam, że jako dodatkowe nawilżenie sprawdza się świetnie. W końcu, makijaż wygląda najlepiej na wypielęgnowanej cerze, a First Light Priming Filter na pewno w tym pomaga. 

becca-first-light-priming-filter-baza-pod-makijaz-rozswietlajaca

Macie swoje ulubione bazy pod makijaż? Lubicie rozświetlający makijaż?
Dajcie mi znać w komentarzach!


Jak być bardziej produktywną? | 6 sposobów na pracę, która przynosi efekty

$
0
0

Te lifestylowe posty coś mi ostatnio dobrze idą, no nie? Chyba się trochę zmieniam... A razem ze mną, zmienia się też mój blog. Nie ukrywam, że nie jestem już tą dziewczyną, którą byłam, gdy pisałam swój pierwszy post. Lata temu, ponad cztery. Szmat czasu.

Teraz mam już blisko 26 lat, mimo że nie czuję się na nie kompletnie. Nie będę jednak dzisiaj poruszać tematu mojego kryzysu ćwierćwiecza. Ale obiecuję, a właściwie grożę Wam - jeszcze do niego tutaj wrócę!

Dzisiaj jednak o moich sposobach na lepszą produktywność.

1. Ubierz się.

Nie ma nic gorszego, niż praca w dresie, czy piżamie. Jeśli do komputera usiądziesz tak samo ubrana, jak chodzić w luźny dzień po mieszaniu albo kładziesz się do łóżka - sama pod sobą kopiesz dołek. Nie ma sensu ubierać się może w garnitur, czy białą koszulę, ale warto wcisnąć się w ciuchy, w których wyszłabyś na zewnątrz bez zastanowienia się, czy nie wyglądasz, jak model z wybiegu designera hipsterów. To pomaga też w przeniesieniu swojego umysłu w stan pracy - zdecydowanie łatwiej myśleć wtedy o tym, że TERAZ PRACUJĘ, a potem MAM CZAS DLA SIEBIE. Im lepiej rozgraniczysz te dwie rzeczy, tym sprawniej będzie Ci szła praca.

2. Umaluj też.

Nie omijam makijażu, chyba że naprawdę nie potrzebuję go zrobić. Wiadomo, że warto dać cerze odpocząć, nie oszukujmy się. Nie mam też codziennie ochoty na mocny makijaż, w którym nie pomijam żadnego kroku. Jednak, na co dzień, gdy wystarcza mi cienka warstwa podkładu, puder, róż, kredka do brwi i maskara, to naprawdę - niecałe 5 minut roboty, a ja czuję się znacznie lepiej. Zwłaszcza, że czasami moje cienie pod oczami wyrażają więcej, niż chciałabym aby wiedział o mnie wszechświat.

3. Porządne śniadanie + kawa

Jeśli odmówisz sobie śniadania i przełożysz je na później, to nie będziesz myśleć przy komputerze o niczym innym. A to chyba nie o to chodzi, żeby ślinić się na myśl o jedzeniu. Dlatego polecam dzień zacząć od zajęcia się najważniejszą sprawą, czyli sobą. Ma być sycąco, ale bez przesady, żeby też nie obciążyć żołądka z samego rana. Dobre, owocowe smoothie, czy jajko z awokado powinno dać radę. Polecam o sobie nie zapominać!

4. Pomodoro

To moja ulubiona technika pracy. Dzięki aplikacji w telefonie z łatwością znajdziecie czas zarówno na pracę, jak i odpoczynek. Zegarek odlicza Wam czas na jedno i drugie. Z reguły ustawiam sobie blok 25 minut pracy i 5-7 minut przerwy. Co ważne, w trakcie pracy nie robię nic innego, ale nie omijam też przerwy! Jak wybija jej czas, odkładam wszystko na bok, nawet jeśli nie skończyłam jeszcze swojego zadania. Głowie też trzeba dać odpocząć i pozwolić jej nabrać sił.

5. Internetowy ban!

Wierzcie mi, jestem mistrzynią prokrastynacji. Sądzę, że gdyby nie to, że mama się pomyliła i dała mi na drugie Karolina, to miałabym pomiędzy imieniem i nazwiskiem właśnie to słowo! Znajdę miliard sposóbów na przesunięcie terminu, zaczęcie pracy później i tak dalej. Nie wiem, dlaczego SAMA SOBIE to robię, ale to chyba jakiś chromosom, który ni cholery nie chce przestać przejmować kontroli nad moim życiem. Wystarczy chwila na Facebooku, żebym przeszła z oglądania głupiego filmiku, na portal ze śmiesznymi obrazkami (tak, jestem Mirabelką #pdk), a skończyła na the best of Ron Swanson w Parks&Rec lub kompilacji filmików z najśmieszniejszymi tekstami u Jimmiego Fallona. Och, kocham Lip Sync Battle i Hashtags. Równie zdradliwy jest też Netflix. Dlatego wiecie co najlepiej zrobić?
Dać sobie bana! Nie ma żadnego używania Internetu w innym celu, jak praca plus ewentualny research, ale tylko taki, który naprawdę pomaga Wam wykonać zadanie. Warto też przełączyć telefon w tryb samolotowy. Mnóstwo czasu tracę przez powiadomienia z Instagrama, czy telefony koleżanek - najpierw praca, później przyjemności.

6. Zanim zaczniesz nowe, skończ to co zaczęłaś!

To chyba najważniejsza z zasad bycia produktywną. I choć z pozoru błahostka, okazuje się być najtrudniejsza do zrobienia. Mnóstwo w moim życiu niedokończonych spraw. Niełatwo jest mi ogarnąć swój kalendarz, gdy do mojej głowy wpada miliard pomysłów na minutę. Spisuję je, ale często o nich zapominam. Nie ukrywam jednak, że staram się, jak mogę, aby kończyć jedno i dopiero wtedy zaczynać drugie. W ten sposób jestem najbardziej produktywna, bo wiem już że coś mam za sobą i mogę się w pełni poświęcić kolejnym wyzwaniom. Dla blogerek może to być rada, by nie rozpoczynać pisania kilku postów na raz - jeden w danej chwili wystarczy. I dopiero, gdy uda się Wam napisać ostatnie zdanie, rozpoczynajcie zabawę w następny.

Mam nadzieję, że Wam dzisiaj odrobinę pomogłam i znalazłyście w tym wpisie kilka rad, które wdrożone w życie, pomogą Wam być bardziej produktywnymi.
Jakie Wy macie metody na pracę? Dajcie znać w komentarzach, bo ja ostatnio mam problemy ze zorganizowaniem mojego czasu!

Benefit, Roller Lash Mascara | Podkręcający tusz do rzęs

$
0
0
benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Jakiś czas temu zapowiadałam Wam, że na blogu regularnie będą pojawiać się recenzje maskar, które trafiają w moje ręce. W ten sposób zrecenzowałam Wam już maskarę Burberry, Cat Lashes oraz Pupa Vamp! Definition. 

Dzisiaj przyszła pora na tusz marki Benefit, który nosi nazwę Roller Lash Mascara. Swoją przygodę z tuszami tej marki już miałam i nie wspominam dobrze They're Real. Wyglądała u mnie okropnie. Ta skusiła mnie jednym - podobno każdy kto nienawidzi They're Real, kocha Roller Lash. 

benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Taką miniaturę, którą Wam pokazuję na blogu, można kupić sobie na stronie Sephory. Jej cena wynosi wtedy dokładnie 63zł za 4g produktu. Jednak, maskara ta w regularnej wielkości i cenie wynosi odpowiednio 8.5g oraz 139zł. Silikonowa szczoteczka dobrze rozczesuje rzęsy i powiedziałabym, że poza tym, że jest lekko zakrzywiona, to nic w niej nadzwyczajnego nie zauważyłam.

benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Producent twierdzi, że z tym tuszem zapomnieć możemy o zalotce. I same z resztą widzicie, że na zdjęciu moje rzęsy są wyraźnie podkręcone i uniesione. Piękny efekt. Niestety, wolałabym tylko, żeby masakra miała jeszcze dodatkowe wydłużenie. A tak to niestety, nie ma szału. Co prawda, pięknie podkręca rzęsy i efekt ten utrzymuje się dosłownie cały dzień, ale przez to, że nie jest spektakularnie czarna albo spektakularnie wydłużająca - nie robi na mnie takiego wrażenia, jak na innych. A szkoda! 


benefit-roller-lash-mascara-tusz-do-rzes-podkrecajacy

Każda kolejna warstwa tuszu niestety skleja rzęsy i nie wygląda estetycznie. Nie mówiąc już o tym, że wtedy je obciąża i zaczyna się nieładnie kruszyć. Zostaję więc przy jednej warstwie. Jest w porządku, ale jak na tę cenę, spodziewałam się czegoś znacznie lepszego. 

Macie swoje ulubione maskary? Co sądzicie o maskarze Roller Lash z Benefitu?
Dajcie mi znać w komentarzach!

8 podcastów, których warto posłuchać

$
0
0

Hej! Dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami czymś, co totalnie odmieniło moje życie. Co prawda, nie może Was nigdy dziwić widok mojej osoby ze słuchawkami na uszach, ale... zdradzę Wam w końcu, czego tak naprawdę słucham. W przerwie od tego, gdy nie chce mi się już przesłuchiwać moich playlist na Spotify, działam na moje szare komórki podcastami. 

Nienawidzę być wśród ludzi, sama. Nie przepadam za tym, że bardzo naruszają moją strefę komfortu, nie szanują bezpiecznego dystansu i nie przejmują się, czy mi przeszkadzają, czy nie. Dlatego często odcinam się od świata zewnętrznego słuchawkami i czymś przyjemnym, co absorbuje moją uwagę. W momencie, gdy potrafię zainteresować się czymś na tyle by nie denerwować się całym światem, jestem wygrana. 

Podcasty, to nie tylko dobra metoda na zabicie nudy. To także świetna rzecz rozwijająca nas samych i poszerzająca horyzonty. Aha, bo jeśli nie wiecie, to podcastem nazywamy audycję, taką w stylu radiowej, którą autorzy cyklicznie wrzucają do Internetu. Dzisiaj chcę Wam przedstawić kilka, które naprawdę zasługują na uwagę. Część z nich jest dostępna tylko w języku angielskim, za to każdy z nich jest za darmo, więc posłuchać może ich dosłownie każdy. Zaczynamy! 

1. SERIAL (ang)

Ale nie czytany po polsku, jak serial M jak Miłość, tylko sirial, jak serial killer. I właściwie już Wam zdradziłam, o czym jest ten podcast. Swego czasu był niezwykle popularny na Zachodzie i wcale się temu nie dziwię. Znakomicie trzyma w napięciu i doczekał się już drugiej części. Stworzony został przez dziennikarkę radiową z USA, Sarah Koenig. W jej audycji dowiadujemy się wszystkich szczegółów jej rocznej analizy sprawy morderstwa Hae Min Lee, której sprawa była na ustach Amerykanów przez długi, długi czas. Jej chłopak został skazany na dożywocie, chociaż do dziś powtarza, że jest niewinny. Posłuchajcie i sami zdecydujcie, czy się z nim zgadzacie. Uwaga! Podcast nie raz przyprawi Was o gęsią skórkę. 

Muszę Wam wspomnieć o Włodku, mojej jutubowej miłości. Kocham jego sposób rozumowania, jego umysł, spojrzenie na świat. Nie zgadzam się w każdej kwestii, ale to jeden z tych ludzi, którzy poszerzają moje horyzonty i zawsze zwracają uwagę na coś  nowego, aspekty o których sama bym nie pomyślała. Jego audycja ON AIR odbywa się tak naprawdę również na YouTubie oraz Facebooku, gdzie nadaje ją na żywo, ale zawsze można do niej wrócić. Chociażby na Soundcloudzie. W każdym razie, Włodek zaprasza do siebie przeróżne osobistości świata mediów zarówno tych masowych, jak i mniejszych. Ludzi ciekawych świata i dla świata. Jego kilkugodzinne rozmowy (bo nie są to wywiady, to ważne!) zawsze poruszają interesujące tematy. Nigdy się z nim nie nudzę. 

3. MY DAD WROTE A PORNO(ang)

Czy ja muszę coś dodać? Chyba nie... Chyba już wszystko wiadomo. W każdym razie i tak Wam wytłumaczę. Audycja Jamiego Mortona, to opowieść o tym, jak w jego rękach znalazł się egzemplarz porno napisanego przez jego 60-letniego ojca. Nie wiem, jak Wy, ale ja najchętniej spaliłabym to w piecu i udawała, że nigdy tego nie widziałam. Dobrze obrazowałby mnie też mem z ludzikiem wydłubującym sobie oczy mikserem. O tak. Jamie natomiast postanowił przeczytać porno-twórczość ojca na głos i podzielić się nią ze światem. Ubaw po pachy gwarantowany, więc przygotujcie się na niekontrolowane wybuchy śmiechu. 

4. CALL YOUR GIRLFRIEND(ang)

To podcast dla dziewczyn. Nie ma co bawić się w namawianie faceta, czy kumpla, żeby to odsłuchał. Staniki, okresy, prawa kobiet, codzienne bolączki i radości. Kumpele na odległość rozmawiają tutaj o wszystkim, co nas otacza i dzieje się na świecie, a dotyczy kobiet. Warto sprawdzić, jeśli jesteście fankami lekkich form opowiadających o trudnych czasem tematach. 

5. Zombie vs. Zwierz

To wciąż aktualny polski podcast, który warto zauważyć. Paweł Opydo i Kasia Czajka, w każdy piątek prezentują nowy, półgodzinny odcinek na tematy różne. Czasami jest zabawnie, czasami poważnie. Zawsze jednak można liczyć na inteligentny żart albo elokwentny wywód. Kto zna Opydo ten wie, że to czego chwyta się ten człowiek, złe być nie może. Dlatego pozycja ta jest istotna dla każdego fana mądrej gadki!

6. Mała wielka firma 

Czyli kolejny polski podcast, którego nie powinien sobie odmówić żaden przedsiębiorca, bloger, czy osoba lubująca się w tematach szeroko pojętych mediów (nie tylko społecznościowych). Paweł Tkaczyk i Marek Jankowski, to twórcy tej audycji. Możecie u nich liczyć na sporą dawkę wiedzy i mnóstwo przykładów z ich zawodowego życia, które chętnie opisują dzieląc się sposobami na budowanie marki.

7. SOCIAL MEDIA EXAMINER PODCAST (ang)

Jeśli choć odrobinę interesujecie się tematem mediów społecznościowych i marketingu, bez problemu rozpoznajecie tę nazwę. Portal, na którym poczytać można o wszelakich nowinkach dotyczących świata mediów, ma również swój podcast, który wart jest uwagi przede wszystkim ze względu na poruszane tam treści. Głównie nowości, które zalewają rynek i sposoby na ich ogarnięcie.

8. PRO BLOGGER PODCAST (ang)

To jedna z najdłuższych pozycji, które Wam dzisiaj sprzedaję na tacy. Liczy już bowiem blisko 200 odcinków. Istotna jest jednak dla każdego blogera, który profesjonalnie podchodzi do swojej pracy i nie boi się określać jej tą nazwą. Praktyczne porady, dobre wskazówki i wiele wiedzy, to coś co charakteryzuje audycje autorstwa Darrena Rowse'a, australijskiego blogera z sukcesem na ramieniu.

Na razie to tyle, ale obiecuję Wam, że jeszcze nie raz wrócę do Was z tym tematem. Wiem, że podcasty, to skarbnica wiedzy, więc nie zamierzam nie dzielić się z Wami moimi odkryciami. A teraz czekam na Wasze komentarze!
Znacie podcasty, o których dziś wspomniałam? A może kompletnie o nich nigdy nie słyszałyście? Dajcie znać!

Wielka premiera tego roku - Kat von D

$
0
0

Już pewnie widziałyście, że Sephora przygotowała w tym roku niemałą niespodziankę dla wielbicielek makijażu. Do perfumerii w Polsce wchodzi bowiem nowa marka, czyli Kat von D. 

Nie jest to dla mnie nowość, bo jako miłośniczka wszelakiego rodzaju "kosmetyków niedostępnych w Polsce", lubuję się w kupowaniu rzeczy, które w moich oczach zwiększają swoją wartość kilkukrotnie, jeśli ich zdobycie jest dla mnie jakimś wyzwaniem. Dlatego kilka kosmetyków Kat von D miałam już okazję przetestować. 

Jak się jednak domyślacie, do tej pory nie zrecenzowałam chyba żadnego z nich. Chociaż! Chwila, zerknę w wyszukiwarkę na blogu... Nope, recenzji nie było żadnej. Trafiło się za to kilka postów, w których wspominałam o paru produktach. 

Tutaj w haulu zakupowym chwaliłam się moim szaleństwem w amerykańskiej Sephorze. Jak tak na to patrzę, to byłam nienormalna i teraz chyba bym takich wielkich zakupów nie zrobiła. Chociaż wiecie - wpuśćcie mnie do perfumerii, a w 3 minuty dobiję do 0zł na koncie ;)

Tutaj w ulubieńcach chwaliłam Tattoo Liner, a w poście z makijażem na Halloween użyłam go do stworzenia trójwymiarowego pająka. Trafił też do jednego Makeup Menu. 



Miałam okazję sprawdzić też maskarę Immortal Lash 24 Hour Mascara, która sprawdziła mi się dość kiepsko. Pamiętam, że niespecjalnie trafiła do mojego serca i średnio wyglądała na moich rzęsach. Także gdy marka wejdzie na stałe do perfumerii (pod koniec września), nie będę po nią biec i Wam również polecam się wstrzymać z jej zakupem :) 

Co znalazło się w tak zwanej Goodie Bag? Jesteście ciekawe? No to proszę bardzo! 
Przyjrzymy się tym nowościom wspólnie, bo nie ukrywam, że większość jest dla mnie atrakcyjna. 

Na pierwszy ogień idzie oczywiście paletka do konturowania Shade + Light, którą wszystkie doskonale znacie. Ciekawostka! W Sephorze będą dostępne pojedyncze pudry, jako wymienne wkłady, co uważam za superpomysł. Paletka do konturowania to produkt, po który sięgam rzadko, jakoś najczęściej chwytam po pojedyncze produkty i mam swoich faworytów w kwestii bronzerów. Nie mogłam jednak się oprzeć i musiałam sprawdzić, czy rzeczywiście produkt jest godny uwagi. I wiecie co? JEST. Na razie to pierwsze wrażenie, ale nie ukrywam, że jestem zachwycona pigmentacją i delikatnością tych pudrów. Cudo! 


O eyelinerze Ink Liner w kolorze Bukowski wspominałam na moim InstaStories. Ta zieleń nie do końca wpisuje się w moje klimaty kolorystyczne, ale zobaczymy, jak się spisze jesienią. Może akurat się zakocham :) 

Kocham wszelkiego rodzaju pudry sypkie, więc transparentny Lock-It Setting Powder już poszedł w ruch. Nie mogło być inaczej. Jest bardzo mięciutki i drobno zmielony, jakby satynowy. Spodobał mi się od samego początku, ale zobaczymy, jak się będzie sprawować przy dłuższym używaniu. 



Do testów szminek trafiły się pomadka Everlasting Liquid Lipstick w kolorze: Lovesick oraz konturówka Everlasting Lip Liner w odcieniu Lovecraft, a także dwie pomadki kremowe Studded Kiss Lipstick w kolorach A Go-Go i Wolvesmouth. Wszystkie oczywiście przetestuję pod każdym możliwym kątem, jaki tylko się da. Uwielbiam szminki, więc matowe nowości, to dla mnie zawsze nie lada gratka. Zobaczymy, czy to coś godnego uwagi :)


A na koniec zostawiłam pędzelek Lock-It Setting Powder Brush oraz połyskliwy cień-pigment
Metal Crush w kolorze Black. Chyba się ze mną zgodzicie, że wyglądają ciekawie. 


Dajcie mi znać o czym chcecie poczytać w pierwszej kolejności. Jaka recenzja Was interesuje najbardziej? I dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy jesteście podekscytowane, że Kat wchodzi do perfumerii w Polsce :) 


Nigdy nie mów nigdy! | Depilator Braun Silk épil 9

$
0
0

Wspominałam Wam już o tym na moim Facebooku, że dawno, dawno temu miałam jedno podejście do depilacji przy użyciu depilatora. Jak się domyślacie, byłam wtedy młodziutka, nie wiedziałam z czym to się je i chciałam pozbyć się włosów na nogach. Co więcej, podkradłam wtedy depilator mamie. Lata temu nie było tak nowoczesnych sprzętów, więc możecie się domyślać, że po jednym (niepełnym, bo tak naprawdę tylko rozpoczętym) zabiegu, postanowiłam nigdy więcej nie tknąć tego straszliwego przedmiotu. 

Moje życie mogłabym skwitować jednym wielkim "and here we are". Często zarzekam się, że czegoś nie zrobię, a potem... potem same widzicie. Dzisiaj chcę Wam przybliżyć moją przygodę i powrót do depilatora. 


Braun Silk épil 9


Depilator Braun Silk épil 9, to nowość na naszym rynku. Jego wersji w Polsce jest już kilka, ale ta jest najnowsza i wzbogacona o kilka innowacyjnych rozwiązań. Nie ma sobie równych wśród konkurencji i aktualnie jest to najszybszy i najbardziej dokładny depilator Braun, jaki jest dostępny w sprzedaży. Oczywiście, doskonale sobie zdajecie sprawę z tego,  że regularne stosowanie takiego urządzenia pozwala na cieszenie się gładką skórą aż do czterech tygodni. Wszystko oczywiście zależy od cyklu wzrostu włosa i jego grubości. Ja jestem dopiero po drugim zabiegu i mogę powiedzieć,  że pierwszy pozwolił mi cieszyć się gładką skórą nóg przez trzy tygodnie. Jestem jednak posiadaczką bujnego i ciemnego owłosienia. Zazdroszczę więc wszystkim blondynkom, których włosy są praktycznie niewidoczne. Ma to jednak swoje plusy, przez to bujne owłosienie na nogach, nie mam też co narzekać na kondycję włosów na głowie. Także COŚ ZA COŚ :) Poza tym, nie oszukujmy się, po pewnym czasie człowiek się przyzwyczaja, a sam proces depilacji z zabiegu na zabieg jest coraz mniej bolesny.



W każdym razie, depilator Braun 9961V Silk-épil 9, to najszybszy i najbardziej precyzyjny depilator Brauna. Jest wyjątkowy i wyposażony w 40 pęset o różnej wielkości, dzięki czemu może wyrywać nawet 4-krotnie mniejsze włoski, z którymi nie radzą sobie inne metody depilacji, takie jak na przykład wosk. I tutaj taka mała rada z mojej strony. Zauważyłam, że zdecydowanie łatwiej jest mi depilować swoje nogi jeśli dzień/dwa wcześniej zrobię porządny peeling (pozbywamy się w ten sposób martwego naskórka i zapobiegamy wrastaniu włosków) a następnie ogolę nogi golarką, tak by wszystkie mogły urosnąć we względnie jednym tempie. Wtedy proces depilacji depilatorem jest zdecydowanie szybszy i łatwiejszy. Urządzenie jest wyposażone w światełko, które wspomaga cały proces. Dzięki czemu widoczne są nawet najmniejsze włoski. Można go też używać na mokro, pod prysznicem. I powiem szczerze, że ta forma podoba mi się podczas depilacji pach, gdzie moja skóra jest bardzo wrażliwa i potrzebuje dodatkowego "wsparcia" w postaci strumienia ciepłej wody. 

Jak widzicie na zdjęciu, szeroka głowica wyposażona została także w specjalne wypustki, które delikatnie masują skórę i zmniejszają uczucie dyskomfortu. I jest to jedna z tych rzeczy, które według mnie w opcji depilacji przy użyciu depilatora, jest po prostu super! 




Całe SPA

Zestaw Silk-epil 9 ma kilka specjalnych końcówek, które pozwalają na przeprowadzenie zabiegów upiększających we własnym domu. Niebieska szczoteczka, widoczna na zdjęciu, przeznaczona jest do głębokiego peelingu i masażu skóry. Fioletowa jest przeznaczona do delikatnego peelingu, więc zadowolone powinny być wszystkie z Was, które mają bardzo delikatną skórę ciała. Najbardziej spodobała mi się jednak końcówka do delikatnego masażu, która pozwala na totalny relaks przy okazji polepszając krążenie. Ukochałam sobie to urządzenie i potwierdzam - skóra po zabiegu jest przyjemnie mięciutka i wygląda zdrowiej. 

W zestawie znajduje się jeszcze szczoteczka do oczyszczania twarzy, która wyposażona została w dwie wymiennie końcówki. Ma za zadanie oczyszczać skórę twarzy z makijażu oraz zanieczyszczeń i robi to 6 razy lepiej, niż ręczne oczyszczanie. Jak już jesteśmy w temacie twarzy, to chciałabym Wam zwrócić uwagę, że do depilatora dołączane są też nakładki przeznaczone do depilacji twarzy, które umożliwiają usuwanie na przykład wąsika. 

Ja nie wyobrażam sobie wrócić na stałe do depilacji woskiem. Zawsze mnie podrażniał i zawsze coś było nie tak. Na razie, choć to tak naprawdę wrażenie po dwóch zabiegach, nie jest może ostateczną opinią, ale... chyba nie muszę Wam tłumaczyć, że jestem naprawdę bardzo, bardzo zadowolona.

Zestaw jest do kupienia na stronie www.braun.pl, a jeśli zdecydujecie się na jego zakup tutaj do końca lipca, otrzymacie voucher o wartości 200zł do Esotiq!

Przyznajcie się! Jaka metoda depilacji jest dla Was najlepsza? Korzystacie z depilatorów Braun? 

Buzzoole
Viewing all 356 articles
Browse latest View live