Quantcast
Channel: Ala ma kota
Viewing all 356 articles
Browse latest View live

Lovely, Creamy Color - pomadki, na które warto zwrócić swoją uwagę!

$
0
0

Tyle ostatnio było matów na blogu. Dlatego dzisiaj odkładam ten temat na bok i... prezentuję Wam jedne z najciekawszych propozycji do ust, dostępnych w Rossmannie. 

Pomadki Lovely, Creamy Color nie zachwycają jedynie opakowaniem. Jednak, nie spodziewam się tutaj cudów za 10.99zł (a w promocji jeszcze taniej!). Dobrze wiecie, że jestem osobą, która leci na opakowania. Szykowne skuwki, eleganckie puzdereczka, metaliczne wykończenia - to mój konik. Jednak mimo plastikowanej skuwki, w szafie Lovely te pomadki przykuły moją uwagę.  Niby proste i minimalistyczne opakowanie, potrafi się otworzyć w torebce. Także radzę nie trzymać go luzem! 


Nie ukrywam, że skusiła mnie też promocja. Wtedy kosztowały niecałe 7zł. Dlatego stwierdziłam bez dłuższego namysłu, że biorę! Zdecydowałam się na dwa kolory 01 oraz 03. Konsystencja pomadki, to oczywiście kremowe cudo, które świetnie sunie po ustach. Brak w niej jakichkolwiek drobinek. Nie zastyga na mat, ale też nie jest przesadnie błyszcząca. Jest właściwie czymś, czego oczekuję od pomadek nawilżających. Są świetnie napigmentowane, chociaż nie utrzymują się na ustach zbyt długo. Zapewniają wysoki komfort podczas noszenia, zjadają się równomiernie i zostawiają usta przyjemnie gładkie, nie wysuszając ich. Czegóż to chcieć więcej?

                                                                                          /01,03/

Zdecydowałam się na jasne róże, w kolorze 01, czyli cukierkowej wręcz barwie oraz 03, czyli bardziej nasyconym, intensywniejszym różu. Oba kolory są niezobowiązujące oraz bardzo dziewczęce. Dla mnie osobiście, są to pomadki które fajnie sprawdzą się jesienią oraz zimą. Dadzą delikatny kolor, ładnie wyrównają wargi, wyślą do świata komunikat "postarała się, pomalowała sobie usta".



Na pierwszym zdjęciu widzicie kolor 03, a na drugim 01. Co prawda, łatwo dostrzec, że na moim typie urody różnica jest naprawdę minimalna, ale... wiecie, jak to jest z dziewczynami. Musimy mieć każdy możliwy odcień różu, bo przecież one wszystkie są takie inne ;)

To naprawdę przyzwoite pomadki i sądzę, że warto się im przyjrzeć podczas zbliżającej się promocji w Rossmannie!

To kolejny dzień z naszego wyzwania blogowego #LOVEYOURLIPSWEEK

Zajrzyjcie do dziewczyn i poczytajcie ich dzisiejsze posty o tematyce ust!

Najlepsza pielęgnacja ust w 3 krokach

$
0
0

Podczas naszego wyzwania #LOVEYOURLIPSWEEK noszę same mocne pomadki. Praktycznie codziennie, z jednym małym wyjątkiem, pokazywałam Wam matowe szminki płynne, które wysuszają usta. Nie ma się co oszukiwać. Jeśli chcemy cieszyć się długotrwałym kolorem na wargach, trzeba liczyć się z faktem, że usta mogą dzięki temu zostać wysuszone na wiór.

Mam na to jednak sposób! Dzisiaj pokażę Wam, jak sprawić, że usta będą piękne, zadbane i maksymalnie nawilżone!

Krok pierwszy - zmywanie. 

Nie ma się co bawić w lekki płyny micelarne. Owszem, uda się Wam dzięki nim zmyć makijaż ust, ale potrwa to niewspółmiernie długo. Dlatego uważam, że warto zainwestować w specjalny remover. Najlepiej sprawdzi się w tej kwestii też zmywacz do makijażu wodoodpornego oczu. Dlaczego? Bo ma w swoim składzie oleje, które znakomicie rozpuszczają matowe pomadki i nie wysuszają przy okazji delikatnych ust.

Krok drugi - złuszczanie. 

Peeling. Uważam, że żadna z nas nie powinna tego kroku pomijać. Co prawda, wiadomo, możecie przygotować go w domu same. Wystarczy zmieszać cukier z olejem kokosowym i domowy peeling gotowy. Ja jednak w większości przypadków posiłkuję się takim gotowym. W tej kwestii sprawdza mi się ostatnio peeling Satin Lips od Mary Kay. Jednak, nie przywiązuję się do tego typu produktów. Używam, co akurat napatoczy mi się w ręce. Lubię też pomadkę peelingującą z Sylveco. Ją również mogę Wam polecić. A jeśli nie chce Wam się używać specjalnych kosmetyków lub kręcić własnych, to warto wydłużyć mycie zębów o 30 sekund i zwilżoną szczoteczką wymasować wargi tak, aby pozbyć się suchych skórek.

Krok trzeci - nawilżanie. 

Nawilżać usta powinnyście codziennie. Nie ma że boli, że się Wam nie chce, że zapomniałyście. Nie. Co wieczór, grubsza warstwa ulubionej pomadki nawilżającej, balsamu, czy maski  powinna wędrować na Wasze usta. Koniec kropka. Zwłaszcza, jeśli codziennie używacie matowych pomadek. Zrobi to naprawdę ogromną różnicę. Rano obudzicie się z prawdziwie miękkimi gąbeczkami.
Ja najchętniej sięgam po maseczkę z BiteBeauty, Agave Lip Mask. Żałuję, że nie jest dostępna w Polsce. To naprawdę superprodukt, który w ciągu godziny potrafi uratować moje usta z największych tarapatów. A używany systematycznie sprawia, że usta wyglądają bosko!  Z produktów dostępnych w Polsce mogę Wam polecić maseczkę dla kobiet karmiących Ziaja, Lano maść. To bardzo podobny produkt, chociaż uboższy w składzie.

Zostawiam oczywiście z porcją linków. Zapoznajcie się z tym, o czym tego dnia miały ochotę napisać dziewczyny :)


Dajcie znać w komentarzach oczywiście o Waszych sposobach na pielęgnację ust! 

Kylie Cosmetics, Posie K vs. Inglot, Soft Precision Lipliner nr 74

$
0
0


Dzisiaj wszystko na totalnym speedzie! Nawet sobie nie wyobrażacie, ile czasu kosztowało mnie napisanie tego postu. I nie, nie chodzi mi o czas pracy. Ślęczenie nad komputerem, pisanie zdania po zdaniu, obrabianiu i tworzeniu zdjęć. Nie! Chodzi mi o zmarnowany czas, który poświęciłam na to, aby Wielmożny Jaśnie Książę Samsung, postanowił że nadeszła pora, aby umożliwić mi skorzystanie z dobrodziejstw nowoczesnej technologii. 

Dzisiaj wrzucam Wam porównanie dwóch produktów do ust. Jednym z nich jest oczywiście pomadka Kylie Cosmetics w odcieniu Posie K. Mogliście zobaczyć jej zbliżenie oraz opinię o niej TUTAJ. Zbiera ona najwięcej Waszych komplementów, chociaż nie tylko. Zawsze dostaję pytania o to, co mam na ustach, gdy akurat decyduję się tego dnia właśnie na nią. 

/na górnej wardze Posie K, na dolnej Inglot 74/

Nie będę się dziś jednak rozwodzić kolejny raz nad tym, jakie są pomadki Kylie Cosmetics. O tym możecie poczytać w poście, który zalinkowałam Wam wyżej. Moje zdanie się od tych kilku dni nie zmieniło ;) W każdym razie, szukałam długo odpowiednika Posie K i udało mi się go znaleźć. Chociaż, niestety nie jest on tak idealny, jak mógłby być. Niestety, idealny zamiennik nie istnieje. JESZCZE. 

Jednak, kolorem który jest chyba najbardziej zbliżony do tej pomadki, jest konturówka do ust Inglota, o numerze 74. To taki sam, fiołkowy róż, który wygląda inaczej na każdym typie urody. U jednych będzie bardziej fiołkowy (mauve) a u innych wybijał będzie różowe tony. U mnie, zdecydowanie, widać ten pierwszy. Same oceńcie na zdjęciu, jak bardzo zbliżone są te odcienie. Inglot jest wyraźnie cieplejszy, ciemniejszy i idzie bardziej w kolor fiołkowy. 

Według mnie, różnica jest niewielka. Oczywiście, widać ją gołym okiem, ale... trzeba by się naprawdę upierać, żeby nie widzieć w nich podobieństwa. W każdym razie, nie mogę Wam porównać obu formuł. Wiadomym jest, że konturówka ma się nijak do matowej pomadki w płynie. Ich trwałość znacząco się różni i jestem zdania, że lepiej jest wydać 18$ na pojedynczą pomadkę od Kylie Jenner, niż 23zł na konturówkę. Mnie osobiście,  Inglot służy jako podkład pod właśnie tę matową pomadkę. 


Dodam Wam jeszcze, że chyba zrobię mały FAQ na temat zamówień pomadek od Kylie i rozwieję Wam kilka wątpliwości w temacie cła, przesyłki, obsługi klienta i tak dalej. Mam nadzieję, że będziecie takim wpisem zainteresowane. 


Oczywiście, na sam koniec zachęcam Was do wrzucenia swojego zdjęcia na Instagram i dodania hashtagu #loveyourlipsweek. Czekam na Wasze ulubione pomadki! 

Zajrzyjcie też do dziewczyn! 


I dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy w ogóle ta Posie K się Wam podoba, i czy będziecie polować na zamiennik :)

Anastasia Beverly Hills || Veronica, Pure Hollywood oraz Dusty Rose

$
0
0

Dzisiaj o trzech pomadkach Anastasia Beverly Hills. Chyba trzech najbardziej znanych i trzech, które są najczęściej kupowane. Mowa oczywiście o Dusty Rose, Pure Hollywood oraz Veronice. 

Każda pomadka ABH kosztuje około 130zł. Oczywiście, marka nadal nie jest dostępna w Polsce (może już niedługo) i trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby coś sobie kupić. Zwłaszcza pomadki w tych odcieniach są najtrudniejszejsze do zdobycia. Co nie oznacza, że jest to niemożliwe! 

Jest to jedna z przyjemniejszych formuł pomadek, jakie miałam okazję nosić. Są supertrwałe, mocno napigmentowane oraz fenomenalnie lekkie. Tak, można ich formułę porównać do wody. Kompletnie nie czuć ich na ustach. Aplikator jest precyzyjny i pozwala na wyrysowanie ust na tyle, na ile chcemy sobie pozwolić. Jedyny zarzut, to niestety opakowanie, z którego prędzej, czy później znika z niego złote tłoczenie. Troszkę szkoda. 


Pure Hollywood, to kolor, który można opisać, jako nude z dawnych lat. Właśnie kojarzący się z Hollywood. Trochę różu, trochę beżu, trochę brązu. Kompletnie nieoczywista barwa. Jest bardzo elegancki, stonowany, dodaje klasy. 


Dusty Rose, to jeden z trudniejszych do uchwycenia kolorów. Jest to typowy brudny róż, który świetnie będzie wyglądał u większości dziewczyn. Taki z niego uniwersalny typ. To idealny kolor do powiększa optycznego ust. Mnie przypomina odrobinę Posie K, o której mogłyście przeczytać tutaj!


Veronica natomiast jest chyba najodważniejsza z całej gromadki, którą Wam dziś pokazuję. Jest to chłodny brąz, który jak widzicie ma w sobie odrobinę różu, może nawet fioletu. Z mojej cery wyciąga niebieskie tony i ją rozjaśnia. 

Podsumowując, pomadki ABH, to pozycja obowiązkowa u każdej maniaczki szminek. U KAŻDEJ ;) 

Dzisiaj już ostatni dzień naszego wyzwania #loveyourlipsweek
Wpadajcie do dziewczyn!


Bardzo dziękuję każdej z dziewczyn, która entuzjastycznie zareagowała na pomysł mój i Agnieszki, i zgodziła się dołączyć do naszego grona. Tydzień codziennych publikacji był i łatwy, i trudny. Trudny pod względem logistycznym, ale łatwy pod względem pisania. Powiem Wam, że na nowo znalazłam przyjemność w blogowaniu. To na pewno nie będzie ostatnia taka akcja, którą organizujemy z aGwer! Atmosfera w urodowej blogosferze stała się zbyt gęsta i nieprzyjemna. A my chciałybyśmy, żeby ta, jaka panowała wśród blogerek, gdy my zaczynałyśmy - wróciła :) 

Dziewczyny, raz jeszcze Wam dziękuję za udział! <3
A Wam za obecność podczas tego tygodnia pod znakiem ust.
Na koniec dajcie mi znać w komentarzach, jak się Wam podobało! Czy poznałyście jakieś nowe blogi? No i, przede wszystkim, co sądzicie o dzisiejszych kolorach szminek! 

Co kupić na promocji w Rossmannie (i nie tylko) + na co skuszę się tym razem

$
0
0

Dziewczyny, śledzę moje statystyki i przeglądam Wasze wyszukiwania. Wiem, dlaczego niektórzy z czytelników trafiają do mnie. A w ostatnim czasie, widzę duże zainteresowanie postami z serii "co kupić na promocji w Rossmannie?". 

Nie pozostaję obojętna na Wasze sugestie i dzisiaj przychodzę, niczym superman, z poradą. Powiem Wam co kupić (a czego nie kupować) w zbliżającym się szale zakupowym. Na co zwrócić szczególną uwagę oraz zdradzę Wam, co sama mam zamiar sobie sprawić. Zapraszam do lektury! 

Chcę tylko na początku powiedzieć Wam, że nie będę skupiać się stricte na promocji w Rossmannie. Otóż, same pewnie doskonale obserwujecie co dzieje się na rynku. Dlatego nietrudno zaobserwować, że w tym czasie będą wielkie obniżki w sieciach największych drogerii kosmetycznych w Polsce. 

Odsyłam Was przy okazji do postów z poprzedniej edycji promocji kosmetycznych. Możecie o nich poczytaj tutaj: 

Tym razem kolejny raz promocja zostaje rozłożona na trzy etapy. Cały harmonogram widzicie na grafice poniżej. 



TWARZ

Co polecam? 
Oczywiście podkłady. Nie oszukujmy się, większość z nas z przyjemnością skusi się na nową buteleczkę ulubionego podkładu lub zaryzykuje z nowym, zwłaszcza gdy można kupić go za połowę ceny. Dzięki czemu serce nie będzie tak bardzo bolało, jeśli okaże się bublem. 

Z mojej strony mogę polecić Wam podkład dr Ireny Eris, o którym pisałam już na blogu TUTAJ. Revlon Colorstay, jeśli jesteście fankami mocniejszego krycia. Dobrze sprawdzają się też podkłady Rimmela, Stay Matte, czy Lasting Finish 24hr. Na co ja sama zwrócę uwagę? Na pewno na kremy BB oraz CC z Bell. Podobno są super! 

Z pudrów, bez zmian. Polecam Wam serdecznie ten z Bourjois oraz ten z Rimmela. Monotematycznie. 

Korektory, to sprawa indywidualna. Jeśli potrzebujecie mocnego krycia: Revlon, Maybelline oraz Bourjois dadzą radę. Lekkiego? Astor, Rimmel oraz L'Oreal (w wersji Lumi Magique) są obowiązkiem. Sama skuszę się na ten ostatni. 

Róże/rozświetlacze/bronzery? Polecam wybrać się do szafy Wibo. Tam znajdziecie najlepsze rozświetlacze i paletki do "konturowania".  Rozświetlacze z Lirene, czy z Bell również są warte uwagi. Najlepsze róże, to oczywiście wypiekańce z Bourjois. Ja jednak tę sekcję pominę. Mam tych produktów aż za dużo. No... może jedynie dokupię rozświetlacz z Wibo, bo w moim widać już denko.




OCZY

Oczywiście warto kupić sobie zapas kremowych cieni z Maybelline oraz żelowego eyelinera. Chyba ulubionego dziewczyn w Polsce. Jako maskary, polecam wypróbować Maybelline, Lash Sensational oraz Big Eyes, która posiada dwie szczoteczki. Do brwi standardowo najbardziej utrwalający żel z L'Oreala. Ja osobiście wybiorę się na stoisko Wibo i myślę, że capnę którąś z paletek do makijażu oczu. Same zachwyty o nich słyszę, więc mam zamiar skorzystać. 

USTA

Usta to trudny temat, zwłaszcza że na co dzień skupiam się raczej na matach. Jednak, korzystając z moich rad, zwróćcie uwagę na szminki Lovely, o których pisałam podczas tygodnia #loveyourlipsweek TUTAJ. Warto też skusić się na szminki z szafy dr Ireny Eris, czyli Provoke. Są świetne! Co jeszcze? Na pewno velvetowe płynne pomadki z Bourjois. Ja mam zamiar uzupełnić moje braki w tej kwestii. Jednak, pod żadnym pozorem nie kupujcie TEJ pomadki. Tłumaczyłam Wam już, że to mały koszmarek. 


A na koniec małe podsumowanie tego, co dzieje się w drogeriach kosmetycznych. Zostawiam Wam również do nich linki. Oczywiście, nie jest tajemnicą, że każde Wasze kliknięcie, to kilka groszy dla mnie, więc nie krępujcie się klikać ;)

W Hebe  oprócz promocji makijażowych, czekają na Was 40-procentowe obniżki na wszystkie szampony i odżywki oraz do 60% zniżki na perfumy męskie.  [GAZETKA]

W Super-Pharmie dostaniecie kosmetyki kolorowe w promocji -50%. Warto się skusić na rzeczy, których nie dostaniecie w Rossmannie. Oprócz tego, jak zawsze, ciekawe promocje w dziale perfum. [GAZETKA]

W Rossmannie  oprócz przecen na kosmetyki kolorowe, panuje znacznie więcej okazji. Sprawdźcie tutaj  [GAZETKA]

W Naturze  oczywiście -40% na kosmetyki do makijażu twarzy. Ja oczywiście będę polować na podkład z Catrice, chociaż sądzę, że będzie to zadanie niemożliwe.  [GAZETKA]

Dajcie mi koniecznie znać, na co skusicie się tym razem! Robicie zapasy, czy próbujecie nowości?



beBeauty, płyn micelarny oraz chusteczki do demakijażu

$
0
0


Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek wrócę do demakijażu z marką produkowaną przez Biedronkę. Jednak, było to wszystko dziełem przypadku. No i przepadłam, zakochałam się.

Dawno temu, gdy do Biedronki wszedł płyn micelarny w niebieskiej wersji i były nad nim same ochy i achy - uległam blogowemu szaleństwu i wypróbowałam ten płyn. Niestety, prawdę mówiąc, płyn okazał się być dla mnie dramatyczny. Kompletnie nie współgrał z moją cerą, a ja z podkulonym ogonem wróciłam do używania Biodermy - najlepszego (i chyba najdroższego) micela na rynku.

Jakiś czas temu, nocując u dziadków i będąc zdaną na niezbyt rozbudowaną kosmetyczkę mojej mamy, zmyłam makijaż przy pomocy nawilżanych chusteczek do demakijażu z serii Hydrate. Oczywiście miałam skrzywioną minę, bo pamiętałam swoje perypetie sprzed lat. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki w kwestii kolejnych zmian na skórze i podrażnienia. No ale cóż - nie było wyjścia. Mydłem się zmywać nie chciałam.



Wyjęłam chusteczkę i się zakochałam! Po pierwsze: zapach. Ekstrakt z kwiatu lotosu oraz olejek ze słodkich migdałów, to prawdziwa petarda! Pachnie wyjątkowo pięknie, relaksując podczas wykonywania demakijażu. Delikatna tkanina nie podrażnia cery i przy delikatnych ruchach jesteśmy w stanie zmyć resztki makeupu, otulając skórę łagodzącym płynem. Cena jest minimalna. Chusteczki za 25sztuk kosztują poniżej 4zł.  Przy ich wydajności, naprawdę warto!

Idąc za ciosem - kupiłam kolejne opakowanie chusteczek i skusiłam się na płyn micelarny, licząc, że formuła się zmieniła. Skusiłam się na wersję Sensitive, która skierowana jest do cery wrażliwej. Jego cena za 200ml również nie przekracza 5zł. Jestem zachwycona! Płyn nie podrażnia ani mojej wrażliwej cery, ani oczu - po prostu marzenie. Nie mogę wyjść z podziwu.


Zaprezentowane dziś 1+1 mogę śmiało nazwać moim ulubieńcem ostatnich tygodni. Bardzo szybko podskoczyło do rangi produktów, po które po prostu mam ochotę sięgać. I wiem, że będą z tego długie miesiące miłości.

Poczytajcie też o:

A Wam jak się sprawdzają płyny i chusteczki do demakijażu z beBeauty?

Jak rozjaśnić za ciemny podkład? NYX, Pro Foundation Mixer

$
0
0

Rozjaśnianie podkładów, to rzecz, która spędza sen z powiek niejednej z nas. Ile razy zdarzyło się Wam, że podkład okazał się być zbyt ciemny? Ile razy musiałyście poczekać "do lata", aż kolor będzie się nadawać? 

Ja miałam dość i w końcu zaopatrzyłam się w produkt, który skierowany jest raczej do profesjonalistów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy my - normalne dziewczyny - używały go wtedy, gdy jest taka potrzeba. 

Mam w swoich zbiorach kilka podkładów kupionych przez Internet, które okazały się być kapkę lub bardzo mocno za ciemne. 


Biała baza od NYXa, to Pro Foundation Mixer, który występuje nie tylko w kolorze 01. W asortymencie znajdziecie 6 odcieni, które odpowiednio nadają się do przyciemniania, ocieplania i ochładzania odcieni podkładów. Za około 40zł dostajecie 30 ml produktu. W zależności, jaki efekt chcecie uzyskać, musicie nałożyć mniej lub więcej białego koloru. U mnie z reguły jest to 1:1 lub 1.5:1 z normalnym podkładem. Wtedy w rezultacie otrzymuję taki odcień, na jakim mi zależy. 



Na zdjęciach widzicie efekt przed i po zmieszaniu produktu z podkładem. 

Produkt niestety psuje właściwości każdnego z podkładów, z jakim go mieszałam. W grę wchodził tutaj między innymi Clarins, Chanel, ale też Rimmel i Bourjois. Być może odrobinkę zabiera im krycie, ale nie jest to jakoś specjalnie zauważalna różnica. Niestety, podkłady przez niego warzą się obrzydliwie i wyglądają na twarzy, jak ciasto przy dłuższym użytkowaniu. Na początku jest super, potem niestety klapa.  Dlatego, bez dwóch zdań - takie produkt nadają się tylko na sesje zdjęciowe. W codziennym życiu, nie daje rady. Chyba pora wypróbować słynne kropelki z Cover Fx.

Na blogu możecie poczytać jeszcze o: 

Macie swój produkt, którym ratujecie się, gdy podkład jest za ciemny?

Too Faced, Hangover Primer

$
0
0

Nie do końca rozumiem nazwę tego produktu. W końcu, nie oszukujmy się, bazy pod makijaż można używać nie tylko na kacu. Chociaż ta tutaj, sprawdzi się świetnie we wszystkich sytuacjach. Nawet, gdy musicie dobrze wyglądać na kacu. Ok, już zrozumiałam, dlaczego się tak nazywa :)
Najfajniejszym zaskoczeniem jest dla mnie opakowanie tego produktu. Tubka, która zakończona jest pompką na myśl przywodzi mi słynne już kremy bb od Diora. Świetnie to wygląda, fajnie się aplikuje i przy okazji - jest lekkie, więc w sam raz na wyjazdy. Super! Opakowanie zawiera w sobie 40ml produktu za które musimy zapłacić 149zł. Czy to dużo - nie wiem, nie wypowiem się. Przy stosunku do jakości i wydajności, uważam że nie, ale każdy może mieć w tej kwestii swoje zdanie. I dobrze, trzeba mieć swoje zdanie :) 

Na zdjęciu wydaje się mieć kremową konsystencję i tak jest. Porcelanowo biały kolor może więc Was zmylić, ponieważ przy rozsmarowywaniu produktu nie poczujecie nic innego, jak to, że jest lekki i lepki. Nie jest to jednak nieprzyjemna lepkość. Ciężko mi ją opisać, ponieważ nie ma nic wspólnego z niczym, z czym miałam do czynienia do tej pory. 

Jej głównym składnikiem jest szeroko reklamowana woda kokosowa. Ma ona dawać idealną dozę nawilżenia przez cały dzień i przeciwdziałać przesuszeniom. Baza według mnie idealnie sprawdzi się u osób z normalną i suchą cerą. Bardzo sucha powinna jednak zainwestować w bazę olejkową ze Smashboxa (KLIK), a cerom mieszanym polecałabym używanie jej tylko w miejscach, które nie wybłyszczają się Wam za dnia. 


Jako posiadaczka cery mieszanej, z błyszczącą się strefą T oraz suchymi policzkami, kocham ją właśnie na tych ostatnich partiach twarzy. W strefie T ląduje bardzo, naprawdę bardzo rzadko i w niewielkich ilościach (tak się sprawdza). Zdecydowanie częściej decyduję się na nią w miejscach przesuszonych, bo tam działa idealnie. 



Czy przedłuża trwałość makijażu? Sądzę, że tak. Czy jest warta zakupu? Jeśli spełnia Wasze wymagania, tak. Wygląda świetnie z każdym podkładem. Daje skórze dodatkowe nawilżenie i pięknie trzyma makijaż przez długie godziny. Nie powoduje, że pokład się utlenia, warzy, czy znika z twarzy. Nic z tych rzeczy. Kurczę, no naprawdę fajny z niej produkt!

O przetestowanych przeze mnie bazach pod makijaż możecie przeczytać tutaj:
O olejku Smashbox!
O matującej bazie z Melkiora!
O bazie z Laura Mercier!

Macie swoją ulubioną bazę pod makijaż?


Pomadkowe nowości! MUFE, Shiseido, Sephora, Estee Lauder i NARS

$
0
0

Z takich życiowych porażek, to mogę Wam się przyznać do jednej. Nie potrafię sobie odmówić zakupów kosmetycznych. Co prawda, bywają momenty, że udaje mi się być na detoksie, nie kupować nic nowego, dać sobie na wstrzymanie. Jednak, zawsze prędzej, czy później kończy się to nalotem na drogerię/perfumerię. 

Dzisiaj pokazuję Wam moje nowe nabytki. Wszystkie nowe szminki są tutaj zachowane mocno w klimacie jesieni, która już na dobre rozgościła się za oknem. Nie wiem, jak ja teraz będę robić zdjęcia na bloga, bo przecież pogoda przypomina raczej kadry z Silent hill. 

Są momenty, że cieszę się na jesień. Na przykład wtedy, gdy jestem opatulona cieplutkim kocem, w ręku trzymam kubek herbaty i oglądam ulubiony serial. Wtedy jest nawet spoko. Jak dodamy do tego jeszcze gruby sweter i mocne usta, to podskoczymy do rangi, "jest bardziej, niż spoko".


Jak widzicie, znowu w większości pokazuję Wam czerwienie. KAŻDA się oczywiście od siebie różni i KAŻDA jest totalnie nowa w mojej kolekcji. Takich jeszcze nie miałam ;) 

Make Up For Ever wypuściło na rynek nowe pomadki, których nazwa to Artist Rouge. Posiadam dwa kolory, w dwóch zupełnie różnych wykończeniach. Pierwszym z nich jest kolor Orange Coquelicot M301 i jest to matowa czerwień, złamana intensywnym różem. Na myśl przywodzi mi kolor Good Kisser z MACa (KLIK), który trafił kiedyś do limitowanej sprzedaży.  Drugi kolor, to Rouge Scene C405. Literka C oznacza tutaj kremowe wykończenie. Sama barwa zaś, jest niesamowicie intensywna, napigmentowana i pozostawia prawdziwie krwiste usta pełne blasku.


Pomadki Shiseido już mogłyście podziwiać na moim blogu TUTAJ. Pokazywałam Wam wówczas dwa kolory z najnowszej kolekcji, czyli Poppy i Crime of Passion. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak pięknie odbijają światło. A czerwień Poppy jest chyba moją ulubioną.


Sephora, Rouge Matte, to nowość w szafach marki własnej znanej perfumerii. Na pewno widziałyście już całe mnóstwo informacji na temat tego, że Sephora wprowadziła nową serię matowych pomadek. Mnie trafił się kolor Rebel Chic i jest to bardzo ciemna czerwień, która właściwie tylko minimalnie przebija się przez kolor... hmm... zaschniętej krwi? Bardzo mocnego, czerwonego wina? To bardzo ciekawa, nieoczywista barwa.


Estee Lauder, Pure Color Envy, Hi-Lustre  230 Pretty Shocking, to dla mnie totalna nowość. Jeszcze nigdy nie miałam żadnej pomadki Estee Lauder i powiem szczerze, że rzadko mi z tą marką po drodze. Nawet jak mi się wydaje, że jakiś kosmetyk jest w sam raz dla mnie, to później okazuje się, że jednak nie do końca. Tak jest na przykład w przypadku kultowych podkładów tej marki. Jeszcze żaden mi się nie sprawdził. Zobaczymy jednak, jak będzie w przypadku intensywnie błyszczącej pomadki w odcieniu malinowej czerwieni.


W ogóle, też zauważyłyście, że mocnym trendem są błyszczące pomadki? Niby mat nadal króluje na ustach i uwielbiamy go za trwałość, ale jakoś tak te intensywnie połyskliwe kolory zdominowały nowości marek makijażowych.

Na sam koniec zostawiłam pomadkę w kolorze nude oraz błyszczyk, który tak właściwie jest hybrydą. Wszystko oczywiście z szafy NARS w Sephorze. Widziałyście już jak wygląda Velvet Lip Glide w kolorze Danceteria na moich ustach TUTAJ. To przepięknie odbijająca światło, długotrwała formuła. Odrobinę przekłamana nazwą, bo jednak Velvet kojarzy mi się bardziej z matem lub satyną, ale powiem Wam, że pomadka ta jest tak komfortowa w noszeniu, że nie  będziecie mieć jej nic do zarzucenia. 


Pomadki Audacious Lipstick, to niekwestionowany hit tego sezonu. Doskonale wiecie, że dziewczyny oszalały na punkcie formuły i kolorów, którymi dysponuje NARS. Nie pozostałam obojętna na te zachwyty i na własność mam teraz odcień Apoline. Jest to przepiękny odcień nude, który nada się idealnie na co dzień, zwłaszcza przy takiej jesiennej aurze. Ożywia on cerę, dzięki temu, że jest w nim naprawdę spora dawka różu. No i opakowanie zamykane jest na magnes. 


I to by było chyba na tyle. W tym momencie mogę Wam powiedzieć, że nie kupiłam sobie kolejnej, dziewiątej już pomadki do kolekcji, ale znam siebie i nie obiecam też, że moja kolekcja się nie powiększy. Tak wiem... to już jest problem, ale co zrobić! Każdy musi mieć jakiegoś bzika ;) 

Poczytajcie też o: 

Oczywiście, każdy z nowych kolorów doczeka się osobnej recenzji na blogu i już niedługo przedstawię Wam, jak wszystkie odcienie prezentują się na ustach. 

Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy moje nowe nabytki się Wam podobają! Kupiłyście ostatnio jakąś nową szminkę?

Sephora Trend Report 2016

$
0
0

W poprzedni weekend miało miejsce jedno z większych wydarzeń w świecie beauty. Sephora Trend Report, to jedna z najciekawszych imprez o tej tematyce i mnie oczywiście, nie mogło tam zabraknąć. Dzisiaj chcę się z Wami podzielić informacją na temat trendów na zbliżającą się jesień. 



Sephora Pro, zachwyciła mnie chyba najbardziej, oprócz Burberry. Drugi makijaż, który widzicie na zdjęciu powyżej, trafił do mojego serca najbardziej i postaram się go Wam na dniach odwzorować. Jest prześliczny. Jak z resztą widzicie, Sephora promuje mocno podkreślone, kocie oko. Czy w przypadku makijażu z lekką opcją ust, czy tego z intensywnymi wargami, mamy przestać bać się łączyć te dwa aspekty. Mocne oko i mocne usta, to kwintesencja tej jesieni. 




Smashbox promuje ostatnio zabawę w idealny kolory cery. Ma być naturalnie i zjawiskowo. Najlepiej przy użyciu produktów colour correcting. Do tego mocne, matowe usta, ale zachowane w jesiennych klimatach czekolady, bordo i wina. 


NARS tym razem promuje bardzo mocne, intensywne usta w ciemnych i wyrazistych kolorach, które skupiać będą uwagę  wszystkich dookoła. Jasna cera, wyrównany kolory, rozświetlenie. Zabawa makijażem brwi oraz oko podkreślone tylko przy użyciu maskary. To bardzo odważny, ale i efektowny look. 


Urban Decay w tym sezonie inspirowało się mocno Courtney Love i makijażem w stylu lat 90. Grunge, to temat przewodni. Mocno podkreślone oko, intensywne smokey eyes, ciemne i wyraźne usta. Oczy zostały oczywiście wykonane przy użyciu najnowszej paletki cieni Naked Ultimate Basics. Na pewno już się w niej zakochałyście! 


Jednym z dwóch najważniejszych trendów, promowanych przez markę Marc Jacobs Beauty, jest draping. Jest to dość odważna forma aplikacji różu do policzków. Ma on bowiem pełnić funkcję bronzera i jego nakładanie sprawiać ma frajdę, zakrawając trochę o inspirację wczesną Madonną. Bowiem, znajdzie się on nie tylko na tak zwanych "jabłuszkach", ale powinno się go rozblendować aż po kość policzkową, migrując kolorem nad łuk brwiowy. Odważne, nie do końca dla mnie, ale same róże Air Blush od Marca Jacobsa, które są nowością w tym sezonie, to must have każdej kosmetycznej maniaczki. 


Estee Lauder w tym sezonie uczy nas na nowo, jak dobierać podkład by wglądał, jak druga skóra. Dlatego właśnie, przy użyciu ich podkładów, będziecie w stanie zafundować sobie perfekcyjny makijaż nude. Usta tym razem zostały nastawione mocno na błysk. Nieważne, czy będzie to jasny, czy ciemny i odważny kolor - ma się błyszczeć i optycznie powiększać wargi, sprawiając przy okazji, że będą wyglądały na wypielęgnowane i ponętne. 


Dom mody Dior postawił na bardzo mocne, wyraziste usta. To chyba jeden z najczęściej powielanych trendów w tym sezonie. Ta pora roku tak naprawdę wymusza na nas więcej odwagi. Dlatego, nie ma się co bać, tylko trzeba eksperymentować. Sięgnijcie tym razem po pomadki w kolorze śliwki, czerwonego wina, mocnego bordo lub te wpadające nawet w czerń. Jeśli do tej pory omijałyście jakiś kolor w obawie, że się dla Was nie nadaje - to jest idealny moment, żeby przełamać się i wyjść ze strefy komfortu, przy okazji wyglądając megamodnie! 

Zdjęcia z STR zostały zaczerpnięte z Facebooka marki Sephora

Burberry w tym sezonie stawia na makijaż nude. Inspiracją na ten sezon okazał się być też makijaż pokazu mody, w którym użyto przepięknie błyszczącego się brokatu. Został on zaaplikowany na dolną powiekę, jakby miał dawać wrażenie iskierek/łez. Co prawda jest on dość odważny i nie nada się na co dzień, ale wygląda zjawiskowo i nie ukrywam, że naprawdę się w nim zakochałam. 


Przy okazji tego wpisu, muszę Wam wspomnieć o nowej stronie z kuponami, czyli www.rabble.pl, która zrzesza u siebie informacje na temat wszystkich promocji dostępnych online. Rabble daje możliwość zrobienia tańszych i wygodnych zakupów oraz szybkiego zaoszczędzenia. Słysząc o nowościach z Sephora Trend Report, na pewno macie ochotę na jakieś małe, jesienne i bardzo modne zakupy. Dlatego polecam Wam zajrzeć na stronę, bo właśnie tutaj znajdziecie rabaty do perfumerii Sephora.

Mam nadzieję, że ta krótka relacja się Wam podobała, a zaprezentowane makijaże przypadły do gustu. Tak, jak wspominałam, postaram się odwzorować kilka z nich i na pewno niedługo ukażą się na blogu. Dajcie mi znać, który spodobał się Wam najbardziej!

beGlossy "Slow Life"

$
0
0

Wrześniowe pudełeczko beGlossy bardzo mnie zaskoczyło. Pozytywnie. Generalnie, powoli zaczyna do mnie docierać, że chyba wyrastam z tego typu rzeczy, że takie pudełeczka nie są dla mnie. Dlatego ostatnie pudełko bardzo mnie zaskoczyło. Na tyle mocno, że po prostu, najzwyczajniej w świecie, byłam zachwycona zawartością.

Dlaczego? 
Dlatego, że w większości była to pielęgnacja. Ale to taka pielęgnacja, która w jakiś sposób mnie zainteresowała, która jest ciekawa. Zacznijmy! 


Na wstępie zestaw dwóch miniatur z Uriage. Tutaj znalazł się olejek do kąpieli oraz mleczko nawilżające do ciała. To fajne produkty, które nadadzą się na wyjazdy. Zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Były już ze mną na weekendowym wyjeździe, zużyłam je do końca. I bardzo mi się podobały. Moja skóra nie była w ogóle przesuszona, jak to ma w zwyczaju na jakichś wyjazdach. Mniejszych lub większych.  Czy zdecydują się na produkt pełnowymiarowy? Nie wiem, ale jeśli już, to na olejek pod prysznic. O tej porze roku zaczynam wracać do treściwych, bardziej nawilżających formuł, więc ten nadałby się najlepiej. 


Nowością w asortymencie Vichy jest Slow Age, czyli krem nawilżający z wodą termalną z Vichy. Formuła kremu została wzbogacona o faktor słoneczny o wartości 25. Jest lekki i szybko się wchłania. Nie podrażnia cery, ale jednak moja cera potrzebuje czegoś więcej. 


Enilome, to nieznana mi dotąd marka. Delikatny krem do rąk do skóry suchej, to produkt, który ma mocno nawilżać, ale nie dawać efektu tłustych dłoni. I taki jest. Przy okazji bardzo przyjemnie pachnie, więc trafił na stałe do mojej torebki.


Maskara Debby All in Onemascara, to produkt, który ma gwarantować szokujące pogrubienie i równoczesne rozdzielenie rzęs. Efekt ma być spektakularny, ale do recenzji z tym tuszem wrócę niebawem. Niestety, mam teraz otwarte kilka sztuk i muszę je zużyć w pierwszej kolejności. Dość mam bycia niewolnikiem moich własnych natręctw (czyli otwierania wszelkich nowości) 


Nivea, Caring Shower Silk Mousse, to totalna nowość w asortymencie Nivea. Pianka do mycia pod prysznic jest bardzo gęsta i sprężysta. I powiem Wam szczerze, że uważam ją za superprodukt. Bardzo mi się sprawdziła i na pewno kupię nowe opakowanie. Wspomnę też przy okazji o tym, że może służyć pod prysznicem, jako dwa w jednym, czyli nie tylko środek myjący, ale też jako pianka do golenia. Polecam ;)

Ogólnie, tak jak Wam wspomniałam na początku, pudełeczko mi się podobało. Jakoś tak, wpasowało się w moje gusta tą sporą ilością pielęgnacji.
A jak jest z Wami? Bawicie się jeszcze w pudełeczka subskrypcyjne? 

YouTube made me buy it

$
0
0

Niedawno dziewczyny z blogów A piece of Ally oraz Paulinablog, wrzucały swoją odpowiedź na TAG, który jakiś czas temu krążył po Internecie. Razem z aGwer uznałyśmy, że jest on na tyle fajny, że same również chcemy go u siebie opublikować. Dlatego dzisiaj chcę Wam pokazać kosmetyki, które kupiłam pod wpływem moich ulubionych youtuberek i blogerek, bo nie będę się ograniczać tylko do jednego medium :) Zaczynamy!

Przede wszystkim, kosmetyki które Wam dzisiaj pokazuję są przeze mnie bardzo lubiane. Drugą stronę medalu, gdy wydałam kasę a nie było warto, na pewno pokażę Wam na blogu za jakiś czas.
Dzisiaj jednak tylko o tych fajnych rzeczach.

NARS, Laguna Bronzer

Na ten bronzer czaiłam się bardzo długo. Amerykańskie youtuberki zachwycały się nim na prawo i lewo, twierdząc że to jeden z produktów, który po prostu trzeba mieć. Desi Perkins i Lustrelux go uwielbiały. Co jakiś czas docierała do mnie jednak informacja, że ten kosmetyk jest za ciepły w swej tonacji. Albo że drobinki, które się w nim znajdują są zbyt błyszczące. Dla mnie jednak, okazał się być idealny. Dlatego, gdy NARS wszedł do polskiej Sephory, przestałam szukać wymówek i po prostu go kupiłam.

MAC, Paintpot w kolorze Painterly

Tutaj uległam namowom NikkiTutorials, która akurat używa zupełnie innego odcienia tego kremowego cienia do powiek/bazy pod cienie. Mimo wszystko, podobał mi się efekt jaki daje, czyli wyrównanie kolorytu powieki. Co u mnie przydaje się dość mocno, bo mogę się pochwalić faktem, że Matka Natura była bardzo zabawna tworząc moje okolice oczu ;)


MAC, pigment Vanilla

Tutaj zachwyty przyszły po jednym z filmów dziewczyn z Love and great shoes. Justyna twierdziła, że używa tego pigmentu na każdej pannie młodej. Miał dawać przepiękne, ale i nienachalne rozświetlenie oka. Cieszę się, że upolowałam go w miniaturze, bo nawet z taką ilością mam problem przy zużyciu. Nie chcę wiedzieć, ile lat zajęłoby mi zużycie pełnego opakowania.

Zoeva, pędzle

Tutaj za moje zakupy mogę posądzić całą blogosferę. Pędzle pałętały się na wszystkich blogach, każdy się nimi zachwycał i widząc setną recenzję tych cudaków, postanowiłam skusić się na set w kolorze Rose Gold. I to był chyba jeden z najlepszych pędzlowych zakupów. Nie mogę na nie narzekać. Są mięciutkie, świetnie się sprawdzają  w makijażu oka i nic złego się z nimi nie dzieje. 


Anastasia Beverly Hills, Brow Powder Duo, w kolorze Taupe

Ten gagatek trafił do mnie za namowami aGwer. Fakt, że  miałam ten komfort, że oprócz zobaczenia pewnych rzeczy u niej na blogu, mogłam też sobie najzwyczajniej w świecie pomacać na żywo. Takie są zalety przyjaźni z blogerkami ;) W każdym razie, pigmentacja powaliła mnie na kolana. Aga ma całą "brwiową książkę" od Anastasii i mogłam sobie swobodnie sprawdzić, jaki kolor będzie odpowiadać mi najbardziej. 

Kylie Cosmetics, matowa płynna pomadka

Tutaj ciężko mi powiedzieć, przez kogo byłam najbardziej nakręcona na te pomadki. Z jednej strony, śledząc SM Kylie, byłam zachwycona nowościami, jakie wypuszcza. Z drugiej strony, YouTube był zawalany recenzjami tych matowych szminek. I w ten sposób, od recenzji do recenzji, postanowiłam wypróbować ich na własnej skórze. Co o nich sądzę, mogłyście poczytać podczas #loveyourlipsweek tutaj! 

Peter Thomas Roth, Pumpkin Enzyme Mask

Na ten kosmetyk namówiła mnie Vivianna Does Makeup, a teraz właściwie The Anna Edit. Zachwalała ją i na YT, i na blogu. Nie pozostałam temu obojętna i postanowiłam, że musi być moja. Był to strzał w dziesiątkę. To jedna z najlepszych  maseczek, jakie posiadam. Jest mocna, ale efekt daje natychmiastowy. O niej też już mogłyście poczytać na blogu - tutaj.

Na koniec odsyłam Was do wpisu Agnieszki, w którym przedstawiła swoje zakupy pod wpływem youtuberek i blogerek. Wpadajcie na post tutaj!

A ja mam do Was pytanie. Ile rzeczy kupiłyście z polecenia blogerek? Jaki jest Wasz ulubiony kosmetyk kupiony pod wpływem blogów?

Kosmetyczne zapowiedzi! Shiseido, NARS, Origins, Marc Jacobs i inni

$
0
0

Idąc śladami trendu blogowego, który zapoczątkowała Aga z bloga White Praline (wpadajcie zobaczyć jej piękną stronę!), poszłam za ciosem i również postanowiłam pokazać Wam zapowiedzi blogowe. Czuję się trochę, jak ksiądz na ambonie, ale co tam! 

Chcę Wam dzisiaj przedstawić kilka kosmetyków, które na pewno doczekają się recenzji na blogu. Oczywiście, produktów takich będzie znacznie więcej, na dzisiejszych okazach nie poprzestanę, jednak... postanowiłam odświeżyć trochę feed na stronie, dodać mu trochę polotu i czymś lekkim zaabsorbować Waszą uwagę. No i przyznaję się bez bicia, chciałam wykorzystać najnowsze zdjęcia, które zrobiłam przy użyciu dodatków do zdjęć, które udało mi się ostatnio dorwać w papiernicznym. 


Z serii pielęgnacyjnej, przybliżę Wam na pewno dwa produkty z Shiseido, które wchodzą w skład linii Bio-Performance. Najnowsze serum do twarzy, LiftDynamic Serum, to produkt przeznaczony do walki z siłą grawitacji, która nieprzychylnie traktuje naszą skórę. Dopełnieniem ma być LiftDynamic Eye Treatment, czyli krem-kuracja w okolice oczu, który ma za zadanie walczyć z oznakami starzenia. Seria przeznaczona jest dla kobiet 35+, jednak ja wychodzę z założenia, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Dlatego nie ukrywam, że nowy krem pod oczy testowany jest od dnia, w którym dostałam przesyłkę. Pierwsze zmarszczki niestety już zauważyłam i staram się zrobić wszystko, by się nie pogłębiały. 


Sprawdzam też kilka miniatur kosmetyków, które być może będą miały przełożenie na zakupy pełnowartościowych produktów. Zacznę jednak od początku, czyli od dwóch baz pod makijaż. Jedną z nich jest Prime Time od marki bareMinerals. Jest to produkt wygładzający, wyrównujący i matujący. Jak się możecie domyślić, ma w swoim składzie silikony. Jednak, podobno jest to nieszkodliwy silikon. Sprawdzam to na sobie i myślę, że w najbliższym czasie wydam wyrok, czy aby na pewno mnie nie zapchał. 
Drugą bazą pod makijaż jest baza z Burberry, Fresh Glow. Została ona stworzona na bazie wody i ma zapewniać intensywne nawilżenie skóry, która po aplikacji ma wyglądać na bardzo zdrową i świetlistą. Efekt jest natychmiastowy i powiem Wam szczerze, że choćbym nie wiem, jak starała się znaleźć matujący produkt odpowiedni dla mojej cery, to i tak zawsze kończę w ręku z produktem rozświetlającym. Jestem niereformowalna.
Na koniec maluszek od NARSa, który jest młodszym bratem kultowego różu Orgasm. Tym razem, jest to produkt kremowy i rozświetlający. Ma w sobie co prawda odrobinę koloru, ale po naniesieniu na policzki daje subtelny i naturalny blask. O wiele bardziej mi z nim po drodze, niż z prasowanym różem. 


Wśród nowych pomadek, które ostatnio zasiliły grono moich ulubienic, widziałyście te dwie szminki Make Up For Ever. Nowa seria Artist Rouge podbija perfumerię Sephora. Do wyboru są dwa wykończenia, kremowe i matowe. Oba z intensywnymi, mocno napigmentowanymi kolorami. Niebawem pokażę Wam je na ustach. 


Jeśli jesteśmy też w klimacie ust, to powiem Wam o kosmetyku, który chyba na stałe pojawi się w mojej kosmetyczce. Mowa tutaj o Lip Injection od Too Faced, który jest niczym więcej, jak błyszczykiem powiększającym usta. Pięknie pachnie, szczypie i sprawia, że wyglądam prawie, jak Kylie Jenner (tak, prawie! :-) ). Fajna rzecz, zwłaszcza przed nałożeniem mocnych kolorów na usta. 


Marka Origins wprowadziła nowy krem do pielęgnacji twarzy. Seria nosi nazwę Three Part Harmony. Produkt ten jest przeznaczony do odżywienia cery, jej naprawy oraz odzyskania blasku. Jest zabarwiony na żółty kolor, który pozostawia po sobie trochę śladu na cerze. Nie jest to jednak nic intensywnego. Pachnie cytrusowo, ma gęstą konsystencję i drewniane wieczko. Całkiem przyjemne dla oka. 


Marc Jacobs wypuścił w tym sezonie obłędne róże do policzków Air Blush. To dopiero petarda! Jestem zachwycona tymi mozajkami kolorów, które z jednej strony dają mocną barwę, a z drugiej niosą za sobą mnóstwo zdrowego rozświetlenia. Stylowe opakowanie, przepiękny efekt na licu i boska trwałość!


Na koniec raz jeszcze NARSowe perełki, czyli pomadka Audacious Lipstick w kolorze Apoline, które skradła moje serce oraz najnowszy błyszczyk-hybryda Velvet Lip Glide, w odcieniu Danceteria. Dwa skrajne kolory i dwa skrajne wykończenia. Za to jeden, przepiękny efekt na ustach. 

I to tyle. Mam nadzieję, że zabiło Wam szybciej serce. Było tak?
Niedługo więcej informacji! 


Jak zrobić błyszczące, brokatowe i czerwone usta? Hit tego sezonu!

$
0
0



Brokatowe usta, to największy hit tego sezonu. I ja uległam tej modzie. Jestem zafascynowana tym trendem, mimo że nie nadaje się na wyjście z domu. No, chyba że idziemy na jakąś odjechaną imprezę! 

Takie błyszczące usta nadadzą się oczywiście idealnie na Halloween. Ja w zeszył roku właśnie tak przyozdobiłam swoje usta. A teraz, trendsetterzy mówią zgodnie: błyszczące usta możemy nosić nie tylko na Halloween. 

Taki czerwony błysk kojarzy mi się oczywiście mocno ze świętami. I jestem zachwycona tym, jaki efekt udało mi się uzyskać. Poniżej starałam się rozmyć je na zdjęciu, by uchwycić te piękne iskierki, które są widoczne. Strasznie mi się ten efekt podoba i Wam chyba również, bo po wczorajszym InstaStory oraz zdjęciu na Instagramie TUTAJ, zawaliłyście mnie wiadomościami, że usta wyglądają super :) 


Pamiętajcie by dobrze wyrysować swoje usta. Najlepiej użyjcie w tym celu matowej konturówki oraz szminki, która ma połyskliwe wykończenie i możecie na niej polegać. Ja w tym celu użyłam konturówki z Golden Rose oraz szminki z najnowszej kolekcji Shiseido Rouge Rouge w odcieniu Poppy, która według mnie jest jedną z najpiękniejszych czerwieni tego sezonu. 


Nie bawiłam się w żadne kleje i tego typu rzeczy. Szminka sama w sobie pozwoliła na przyklejenie brokatu, który dorwałam w pobliskiej hurtowni papierniczej. Wcisnęłam go w pomadkę przy pomocy języczkowego pędzelka. Jak widzicie na zbliżeniu, starałam się nie dojeżdżać do granic szminki, tak by nie zepsuć sobie konturu. 



Powiedzcie mi szczerze, podoba się Wam ten trend? Zaszalejecie w tym sezonie z błyszczącymi ustami?


beGlossy, beYOUtiful

$
0
0

Hejka! 
Dzisiaj post zdecydowanie na szybko. Dotarł do mnie właśnie najnowszy beGlossy pod nazwą beYOUtiful. Dlatego zabrałam się za zdjęcia i postanowiłam go Wam właśnie teraz przedstawić. 


W pudełku największą radość sprawiła mi maseczka do twarzy w postaci kompresu, Moisture+ Aqua Bomb[8,99zł] od Garniera. To nowość na naszym rynku i wydaje się być naprawdę ciekawa. Im jestem starsza, tym bardziej lubię maseczki i tym chętniej po nie sięgam. Obecność tego kosmetyku bardzo mnie ucieszyła, więc na pewno dam Wam znać, czy jest to produkt godny polecenia. 


Polska marka Glov, wypuściła na rynek rękawicę, która tym razem nie jest w całości biała. Miłośniczki różowej barwy na pewno bardzo się z tego powodu ucieszą. Quick Treat Limited Color Edition [14.99zł], to maluszek, który ma zmieścić się w każdej kosmetyczce. Jednak, niedawno podobny produkt znalazł się w pudełeczku i powiem Wam, że nie jestem przekonana do demakijażu takim malcem. 


Przy jesiennej pogodzie za oknem, warto zadbać o swoje dłonie, które w sezonie grzewczym niestety, dostają w kość. Efektima przygotowała podwójny zabieg do rąk, który ma silnie zregenerować i nawilżyć skórę dłoni. Peeling i maska do rąk kosztują niewiele, bo 2.65zł, więc może się na nie skusić dosłownie każdy. 


W pudełku znalazło się też duże opakowanie kremu do ciała. W mojej wersji dotarło do mnie to o zapachu jabłek z cynamonem. Kosmetyk pochodzi z kolekcji Winter Edition marki Lambre i kosztuje 49.90zł za 200ml. Pachnie naprawdę bosko! 


Na sam koniec miniatura, którą jest maska do włosów Wella, Professionals Oil Reflections. Odżywczy produkt do włosów akurat mi się przyda, bo walczę ostatnio z minimalnie przesuszonymi włosami. Maska ta, oprócz nawilżenia, ma również zapewnić włosom niezwykły blask.

Co sądzicie o pudełku? Powiem Wam szczerze, że mnie tutaj kręcą tylko dwa produkty: maska do włosów oraz maska do twarzy. To moi absolutni ulubieńcy z tej edycji. Reszta jest średnio wpisująca się w moje preferencje. 



Guerlain, Meteorites - czy warto je kupić oraz jak je aplikować

$
0
0

Meteoryty od Guerlain, to produkt kultowy. Nie będę tutaj się chyba musiała jakoś specjalnie rozwodzić nad tym tematem. 
Nie ukrywam jednak, że dawniej, gdy byłam jeszcze na pierwszym roku studiów i moja przygoda z makijażem dopiero się zaczynała, byłam przekonana, że jest to produkt przeznaczony dla starszych pań. Tak mi się właśnie kojarzył. Z kobietą w sile wieku, która wymaga od produktu tego, by jej twarz była maksymalnie błyszcząca. Dlatego omijałam Meteoryty szerokim łukiem. Nawet nigdy ich nie pomacałam w perfumerii. Taka byłam uprzedzona. 


Już nawet nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że zapragnęłam je mieć. Oczywiście, duży wpływ na moją decyzję miał YouTube oraz to, jakie piękne opakowanie ma ten produkt. Zamknięte w srebrnym i niezwykle uroczym pudełeczku perełki, mają służyć, jako idealny puder wykończeniowy. I właściwie, muszę Wam powiedzieć, że właśnie tak można je w stu procentach określić. Są super! 

Kolor, na który się zdecydowałam, to 01 Teint Rose, który jest najjaśniejszym z gamy trzech odcieni. Swoje kupiłam jeszcze przed tym, gdy marka postanowiła odświeżyć kolory oraz opakowanie. Sprawdzając przed chwilą ich cenę na stronie Sephory, wpadłam w małe osłupienie. Bowiem, teraz trzeba za nie zapłacić 275zł. Ja jestem przekonana, ze zapłaciłam za nie znacznie mniej. Nie mówiąc już o tym, że na pewno skorzystałam z jakiejś dodatkowej zniżki. Nie mniej jednak, teraz dostaniecie je w trzech kolorach: 02 Clair, 03 Medium oraz 04 Dore. 


Perełki te mają za zadanie pokryć makijaż woalem rozświetlenia. Nie używałabym ich jednak, jako pudru utrwalającego makijaż. W tej kwestii kompletnie się nie sprawdzają. Jednak, użyte na wykonany już pełny makijaż, nadają skórze niesamowitego blasku i nadają cerze naturalności. Dla mnie, to taki trochę popularny program do obróbki zdjęć, zamknięty pod postacią pudru. 

W środku znajduje się pięć kolorów perełek. Trzy z nich są totalnie matowe i mają za zadanie neutralizować niedoskonałości cery. Znajdziemy je w kolorze zielonym,  różowym oraz fioletowym. Szampański i perłowy odcień beżu, to kolory które jako jedyne mają w sobie drobinki rozświetlające. Na pozór mogą się one wydawać odrobinę za duże, ale na twarzy kompletnie ich nie widać. Nie wiem, jaka magia w tej kwestii się dzieje, ale nie widzę chamskiego brokatu na twarzy, tylko delikatne i subtelne iskierki rozpraszające światło. Cera po prostu promienieje. 


Nakładam je zazwyczaj przy użyciu pędzla typu flat top lub innego, przeznaczonego do aplikacji pudru, a który ma mnóstwo miękkiego włosia. To one najlepiej "zbierają" ten produkt z opakowania i dają najlepszy efekt podczas wykończenia makijażu. Następnie wciskam je w skórę twarzy, po czym omiatam całą twarz delikatnymi kulistymi ruchami. Ten sposób pozwala mi na uzyskanie najlepszego efektu i przy okazji pozbycie się co większych drobinek. 

Fiołkowy zapach jest tutaj kwestią indywidualną. Wiem, że ma on swoje zwolenniczki, ale są też dziewczyny, które nie są w stanie go przeżyć. Ja jednak nie narzekam, bardzo mi się ten zapach podoba. Sam produkt, mam wrażenie, że przenosi mnie odrobinę w dawne czasy. Kojarzy mi się z kobietami, które nosiły obcisłe sukienki, podkreślały swoją kobiecość i malowały się przy swojej toaletce, a ich perfumy były wyposażone w pompkę. Najzwyczajniej w świecie, uważam ten produkt za wyszukany i bardzo elegancki. 


A Wy? co sądzicie o słynnych Meteorytach? Zakochałyście się w nich?

Najnowsze pomadki Make Up For Ever, Artist Rouge

$
0
0

Moje pomadkowe zbiory zamiast się pomniejszać, to tylko się powiększają... Miał być detoks, wyszło, jak zawsze...



Nie ma tego złego jednak. Inaczej przecież nie byłabym w stanie pokazać Wam nowości w perfumeriach i nie mogłabym Wam szczerze poradzić: warto, czy nie?

Dzisiaj w takim razie przemilczmy wspólnie moje uzależnienie od kosmetyków i skupmy się na tym, co tutaj najważniejsze, czyli na najnowszych pomadkach Make Up  For Ever. Totalna zmiana w wyglądzie opakowania i cale mnóstwo pięknych kolorów, wśród których trudno znaleźć tylko jeden, który powinien wrócić z nami do domu.

Najnowsza seria Artist Rouge dzieli się na wersję Matte oraz wersję Creme.  Która jest lepsza? No! Strzelajcie! Jestem ciekawa, czy zgadniecie, która wpadła mi w oko bardziej.


Sama się temu dziwię, ale w tym sezonie stało się coś niemożliwego. Ja, miłośniczka trwałych i matowych formuł, najlepiej zastygajacych, zakochałam się w nawilżających i błyszczących pomadkach. Być może, dzieje się tak dlatego, że producenci fenomenalnie spisali się podczas tworzenia jesiennych nowości. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że nie miał na to wpływu powrót do jesiennych czerwieni i fioletów oraz zwyczajna tęsknota za takimi kolorami na ustach.

Mam dwa kolory, po jednym w dwóch wykończeniach dostępnych w serii 34 odcieni. Kremowe wykończenie zaszczyciło mnie w kolorze Rouge Scene C405 , czyli przepięknej, krwistej czerwieni. Jest bardzo kobiecy, z wyraźnymi niebieskimi tonami, dzięki czemu zachwycająco odświeża cerę, podbija kolor niebieskiej tęczówki oraz wybiela optycznie zęby.  Jest odważny, ale to jeden z tych odcieni, które robią mocne wrażenie i właściwie nie trzeba się przy nich napracować nad resztą makijażu. Wystarczą intensywne usta.


Orange Coquelicot M301, to już kolor cieplejszego różu. Bardzo dziewczęcego i intensywnego. W pewien sposób neonowego, bijącego po oczach, ale przy okazji stonowanego, przygaszonego. Ciekawe połączenie. Mimo matowego wykończenia, jest satynowa i gładko sunie po ustach podczas nakładania. Każda ze wspomnianych przeze mnie szminek, kosztuje 115zł i jest dostępna w perfumerii Sephora.

O dziwo, ich formuła w obu przypadkach jest bardzo komfortowa i długotrwała. Jestem zaskoczona, bo z reguły tylko maty mogły poszczycić się takim osiągnięciem. Nie tym razem. Make Up For Ever zadbało o to, żeby miłośniczki któregokolwiek z wykończeń, mogły cieszyć się porządnym makijażem ust przez długi czas. Producent mówi o nawet ośmiu godzinach trwałości. Tutaj się nie zgodzę, ale intensywny pigment oraz blask utrzymują się nienaruszone przed kilka godzin. Bomba!

Skuwki są matowe i gładkie, wygodnie leżą w ręce. Na szczycie wytłoczone zostało logo marki. Otwieranie i zamykanie kosmetyku w żaden sposób nie sprawia problemów. Przy okazji będąc na tyle bezpieczne, by nie pozwolić szmince otworzyć się samoistnie w torebce. Satynowa czerń skrywa w sobie elementy skuwki w środku. Kolorem przypominają zmatowiony kawałek metalu. Industrialny i surowy, z wytłoczonym napisem Make Up For Ever. Bardzo mi się taki styl podoba.

Zwróćcie uwagę na dziwaczne zakończenie sztyftów. Specjalnie ścięte szminki mają "zapamiętywać" kształt ust użytkowniczki i pozwalać na swobodne wyrysowanie idealnego kształtu warg. Czy tak jest? Po części tak. Na pewno łatwiej jest takim ostro ściętym końcem wyrysować kontury, zwłaszcza łuku kupidyna. Jednak, nie nabierałabym się na zapewnienia producenta w tym temacie. Szminka wcale nie będzie idealnie wyprofilowana przez cały czas używania. Konturówka jest rzeczą bardzo potrzebną.

Poczytajcie też o:

Podsumowując, muszę Wam powiedzieć, że naprawdę mnie te nowości zaskoczyły.  Jestem jednak zdecydowanie większą fanką wykończenia Creme. Mat tym razem nie do końca mi się podoba. Chyba tej jesieni wolę błyszczące formuły.

A jak Wam podobają się oba kolory? Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach!

Shiseido Bio-Performance LiftDynamic Serum oraz LiftDynamic Eye Treatment

$
0
0

Zapowiedziałam Wam ostatnio na Instagramie, że na blogu zaczną pojawiać się zaległe recenzje kosmetyków pielęgnacyjnych, zwłaszcza kremów do twarzy. Zaniedbałam tę dziedzinę i nie publikowałam w tej kwestii żadnych osądów już blisko rok! Dlatego uprzedzając wszelkie dramy, powiem ważną sprawę: nie przetestowałam kilku kremów w jeden miesiąc :) Wszystkie recenzje, które się pojawią, to kwintesencja testów z ostatniego roku. A ja chcę się już w końcu rozliczyć sama ze sobą, bo zaległych "pomysłów" mam całkiem sporo. 

Dlatego dzisiaj o nowości w perfumeriach, które weszły do niej w październiku. Seria Bio-Performance od Shiseido, wzbogaciła się o kilka nowych produktów. Mianowicie, mam przyjemność przedstawić Wam dwie spośród trzech nowości: serum oraz krem pod oczy. Kremu do twarzy jeszcze nie odpakowałam i czekam na wykończenie poprzedniego słoiczka. Dlatego dzisiaj tylko o tych dwóch kosmetykach, o których opinię już sobie wyrobiłam. Seria ta aktywuje naturalne zdolności skóry do walki z widocznymi oznakami upływającego czasu i działania grawitacji. Wspomagając funkcjonowanie komórek macierzystych, zapewnia skórze się do utrzymania efektu "liftingu" od wewnątrz, aby odzyskała młodzieńczy wygląd. Seria ta przeznaczona jest dla kobiet 40+, jednak nie strasznie było mi chwycenie po serum oraz krem pod oczy. Serum stymulujące pracę skóry nie zaszkodzi, a w okolicach oczu już zauważyłam pierwsze zmarszczki, spowodowane budową oka, kiepskim nawodnieniem tej okolicy i przede wszystkim, posuwającym się wiekiem. 




Zacznę od serum do twarzy, Bio-Performance LiftDynamic Serum zamknięte jest w lustrzanej buteleczce, skrywającej w sobie 30ml produktu. Cena tego kosmetyku, to 495zł. Serum ma działanie dwudziestoczterogodzinne oraz przeciwstarzeniowe.  

Mój stosunek do serum jest niejednoznaczny. Nie omijam go w codziennej pielęgnacji, jednak uważam, że jest to po prostu dodatkowy krok w całym rytuale. Coraz bardziej jednak skłaniam się ku pielęgnacji koreańskiej, czyli im więcej kroków, tym lepiej. Uwielbiam od pewnego czasu dodawać do rytuału esencję i o tym napiszę już niebawem. Jednak, wracając do serum! Kremowa konsystencja jest treściwa w tym przypadku, szybko się wchłania i pachnie bardzo świeżo. Odczuwam w nim jednak jakąś dozę silikonów, dlatego nie wypowiem się w kwestii natychmiastowego wygładzenia zmarszczek, które jest zauważalne w mgnieniu oka. 

Ma napinać skórę, działać liftingująco i ujędrniająco. Producent twierdzi, że dwie pompki wystarczają na pokrycie twarzy i szyi, i się nie myli w tej kwestii. Właśnie w ten sposób aplikuję ten produkt rano i wieczorem. I rzeczywiście, zauważyłam, że skóra jest widocznie bardziej napięta i sprężysta. 

Od góry: serum oraz krem-kuracja w okolicę oczu

Następny w kolejce jest krem pod oczy, Bio-Performance LiftDynamic Eye Treatment (330zł / 15ml). Tak samo, jak każdy z produktów pielęgnacyjnych serii Bio-Performance, zamknięty jest w lustrzanej buteleczce z pompką. Znakomicie się prezentuje i uważam, że jego odrobinę futurystyczny wygląd jest czymś wyjątkowym. Lekka, kremowa konsystencja absorbuje się w mgnieniu oka. Mimo to, ma dla mnie bardziej właściwości produktu-kuracji, który ma za zadanie sprawić, by okolica oka nabrała świeżości i była bardziej nawodniona. Pachnie lekko i przyjemnie, zdecydowanie mniej intensywnie, niż jego kolega wyżej. Używam go rano i wieczorem, zgodnie z propozycją producenta, łącząc go z Ultimune Eye, który ma stymulować pracę następnego kremu. I rzeczywiście, przesuszona do tej pory okolica oczu, zaczyna powoli nabierać blasku i wyglądać coraz lepiej. Cieszy mnie to, bo to właśnie przesuszone okolice są bardziej podatne na tworzenie się nowych zmarszczek. Skóra jest wyraźnie bardziej napięta, zdrowsza i "młodsza". 


Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie są to najtańsze kosmetyki. Jednak, Shiseido nie raz i nie dwa już mnie przekonało, że te produkty są zdecydowanie warte uwagi. I trzeba je traktować, jak inwestycję w swój lepszy wygląd. Tak, jak lepiej spisują się skórzane buty, tak samo lepiej spisuje się krem idealnie dobrany do naszych potrzeb. A w kwestii produktów skierowanych pod oczy, jak na razie Shiseido nie ma dla mnie sobie równych. 


Poczytajcie też o: 

Miałyście jakiś pielęgnacyjny produkt z Shiseido? Lubicie ich kosmetyki? 

Szybki makijaż na Halloween! Trójwymiarowy pająk!

$
0
0

Nie macie pomysłu i czasu na makijaż na Halloween? Nic straconego. Ten stworzyłam w dosłownie pół godziny. Nie trzeba przy nim precyzyjnej ręki. Nie ma się też co obawiać, że coś nie wyjdzie. Im bardziej nie będziecie kombinować, tym efekt końcowy będzie bardziej realistyczny. Przekombinowałam jedną pajęczą nogę, ale myślę, że nie jest źle :) Moją inspiracją była Melissa Alatorre, którą możecie znać z YouTube'a, i która to zrobiła ten makijaż miliard razy lepiej :) 

Nie potrzeba Wam też żadnych specjalnych kosmetyków. Wystarczą te, które macie w domu, podstawowe. Czarny eyeliner, czarny cień do powiek i biały eyeliner. To właśnie nimi najwięcej pracujemy. 


Zanim zaczęłam tworzyć pajęcze odnóża na twarzy, umalowałam całą twarz cienką warstwą podkładu wyrównującego koloryt skóry. Zamaskowałam niedoskonałości, przypudrowałam całość i rozświetliłam kości policzkowe. Wtedy zabrałam się za zabawę w czarne smokey, które zrobiłam z prędkością światła. Czarny cień wklepałam w powiekę, po czym rozblendowałam go brązowym odcieniem. Dolną linię wodną oraz linię rzęs zaznaczyłam czarnym eyelinerem, tak aby nie odznaczała mi się w żaden sposób prześwitująca skóra. Wytuszowałam intensywnie rzęsy nie licząc tak naprawdę warstw maskary. 


Zabrałam się za namalowanie odnóży w prosty sposób. Najpierw namalowałam czarnym eyelinerem w odcieniu Trooper od Kat von D, podstawowe odnóża. Nie kombinowałam, robiłam to jak najszybciej się dało, bez precyzji. Następnie czarnym cieniem pokryłam końcówki nóżek, tak by blendowały się ze smokey eyes. W miejscach, gdzie chciałam uzyskać efekt trójwymiarowości, czyli na przegubach, namalowałam kilka białych kropek przy pomocy eyelinera z Inglota. Potem chwyciłam za cień w kolorze taupe i cieniutkim pędzelkiem namalowałam linie, które miały sugerować cień odnóży.  

Na koniec dołożyłam jeszcze rozświetlacza w wewnętrzne kąciki oczu, całą strefę T oraz pokryłam nim usta. Takiego błysku nie mogłam przepuścić!

Wpadajcie też do Agnieszki (tutaj), żeby dowiedzieć się, jak zrobić motyw popękanej skóry. Wygląda na porąbaną ;)  



Chyba mi wyszło :) Co sądzicie?

Revlon, Ultra HD Matte Lip Color

$
0
0

Nowa szminka? Tego nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Dobrze mnie znacie i doskonale wiecie, że uwielbiam produkty do ust. Dzisiaj mam zamiar pokazać Wam z bliska trzy spośród siedmiu nowych odcieni najnowszej pomadki marki Revlon, Ultra HD  Matte Lip Color. 


Matowe usta, to mój konik. Tej jesieni zdecydowanie wracamy do mocnych, intensywnych barw oraz długotrwałych formuł. Uwielbiam wszelkie matowe pomadki i cieszę się, jak dziecko na każdą nowość. Jednak, tym razem jestem odrobinę skołowana.


Niby produkt jest dobry, niby trochę z niego matowa szminka, ale jednak nie do końca. Przede wszystkim, daje bardziej satynowe wykończenie, nie zapewnia idealnego matu. W związku z tym formuła nie zastyga i potrafi migrować poza kontur ust, zwłaszcza w przypadku ciemniejszych kolorów. Jednak, aplikator jest na tyle precyzyjny, że pozwala na wyrysowanie kształtu ust.


Trzy kolory, które posiadam i które pokazuję Wam na zdjęciach poniżej, to w kolejności Seduction, Devotion oraz Obsession. I moim ulubieńcem, jak się możecie domyślać, jest Obsession. Piękny, fuksjowy róż, który nadaje twarzy blasku i koloru. Kocham takie intensywne barwy, ale to nie oznacza, że rezygnuję z tych przygaszonych dzienniaków. W kategorii "makijaż codzienny" wygrałby według mnie kolor Seduction. To idealny, beżowo-brązowy nude, który nienachalnie podkreśla urodę. Jednak najbardziej dziewczęcy wydaje się być kolor Devotion, który swoją przygaszoną barwą nie zwraca uwagi, a mimo to znakomicie wpisuje się w makijaż, komplementując urodę. 




Każdą z tych pomadek dostaniecie w drogeriach, w których znajdują się szafy Revlonu (czyli w Rossmannie oraz Hebe) oraz w perfumerii Douglas, Koszt takiego cudaka, to 54.90zł. 

Ostatecznie, będę z Wami szczera, nie jestem zachwycona tymi pomadkami na tyle, żeby powiedzieć: "bierzcie wszystkie kolory!". Mimo wszystko jednak, uważam że te zgaszone róże oraz odcienie nude zasługują na uwagę. Formuła nie powala na kolana, ale kolor odrobinę wgryza się w usta, dzięki czemu nie wygląda kiepsko podczas ścierania się. Zapomniałabym wspomnieć o ich absolutnie uzależniającym zapachu! Pachną bitą śmietaną i masłem mango. Obłędnie! 

Podobają się Wam te pomadki? W którym kolorze wyglądam według Was najlepiej? 
Viewing all 356 articles
Browse latest View live