Quantcast
Channel: Ala ma kota
Viewing all 356 articles
Browse latest View live

Nowa pielęgnacja z Kiehl's

$
0
0

Niedawno miało miejsce otwarcie nowego salonu Kiehl'sa w Poznaniu, w ich najnowszej galerii handlowej Posnania. Tak się złożyło, że zostałam zaproszona przez markę na konsultację pielęgnacyjną. A że ze Szczecina do Poznania jest rzut beretem, nie wahałam się ani chwili. 

Konsultacja trwa około 30 minut. W tym czasie konsultantka poprosi Was o szczerą odpowiedź w kwestii pielęgnacji porannej i wieczornej. Zada też najistotniejsze pytania i zapyta, na czym Wam w szczególności zależy. Następnie przykłada do twarzy specjalne paski, które wskazują poziom sebum. I wtedy, po zebraniu całego wywiadu, zaczyna wybierać odpowiednie kosmetyki do typu cery, który posiadamy. 

Ja jestem ekstremalnie zadowolona z konsultacji z Magdą, która zwróciła mi uwagę na stoisko dermatologiczne. Do tej pory w ogóle nie zaglądałam w tamto miejsce, unikając go jak ognia. Głównie dlatego, że kosmetyki te wydawały mi się być nie dla mnie. Jednak, jak się okazuje, powinnam się z tą serią zapoznać bliżej. 


Potwierdziły się moje obawy, że mam bardzo przesuszoną cerę. Uznałyśmy więc, że najlepiej będzie nawilżać, nawilżać i jeszcze raz nawilżać. I złuszczać, ale delikatnie, tak aby skóra nie tworzyła skorupki, która blokuje wchłanianie produktów nawilżających.

Na co ostatecznie się zdecydowałam? 



Zacznę może od serii Dermatologist Solustions. Tutaj na dzień postawiłam na serum do twarzy Hydro-Plumping Re-Texturizing Serum Concentrate, które ma za zadanie nawilżyć cerę dogłębnie i intensywnie. I utrzymywać to nawilżenie przez długie godziny. Następnie, serum złuszczające na noc Over-Night Biological Peel, które jest moim lekarstwem na ostatnią bolączkę. Mianowicie, sucha skóra potrzebuje złuszczania, jednak musi być ono na tyle intensywne, by pozbyć się martwego naskórka i równocześnie na tyle delikatne, by nie przesuszać skóry jeszcze bardziej. 


Skusiłam się również na esencję Iris Extract Activating Treatment Essence, której jestem ogromnie ciekawa. Od dłuższego czasu stosuję ten dodatkowy krok w pielęgnacji, idąc za radami Koreanek. 



Konsultantka dobrała mi również maseczkę intensywnie nawilżającą na noc, która może być też przeze mnie używana doraźnie, w momentach, gdy będę potrzebowała ekstremalnego nawilżenia. I na koniec krem pod oczy, Rosa Arctica Eye, który swoją masełkową konsystencją zaskoczył mnie niesamowicie. Pod oczami również mam nieciekawą sytuację ostatnio, więc taki intensywny nawilżać na pewno się przyda. 


Stosuję ten zestaw pielęgnacyjny już od jakiegoś czasu i swoje zdanie powolutku zaczynam sobie wyrabiać. Nie chcę jednak dzielić skóry na niedźwiedziu, więc poczekam jeszcze z ostatecznymi osądami. Jednak, na pewno wrócę do Was z recenzją wszystkich tych produktów. 

Zachęcam Was do odwiedzenia salonu Kiehl'sa w galerii Posnania. Obsługa jest naprawdę miła, a otwarty butik jest wielki. Możecie oczywiście liczyć na taką profesjonalną konsultację, podczas której rozwiejecie wszelkie wątpliwości dotyczące odpowiedniej pielęgnacji. 

Znacie kosmetyki Kiehl's? Macie swoje ulubione?

Są takie kobiety, na które zwrócisz uwagę i takie, które zapamiętasz || Shiseido Ever Bloom EDT

$
0
0

Motto tego zapachu urzekło mnie niezwykle. "Są kobiety, na które zwrócisz uwagę i takie, które zapamiętasz"... Czy nie jest to piękne zdanie? Bardzo się z nim zgadzam. I uważam też, że bardzo dużo zależy od tego, jak pachniemy. Nasz nastrój, poczucie wartości, reakcja otoczenia - zapachem można zwojować naprawdę wiele. 

Nowy zapach Shiseido, który nosi nazwę Ever Bloom EDT, to nowość skierowana do młodszych kobiet. Zapach jest świetlisty, świeży, kwiatowy. Wszystkie miłośniczki naturalnych i subtelnych zapachów, będą nim ukontentowane. 


Jak zawsze, tak i w tym przypadku zadbano o wyjątkowość produktu. Unikatowa formuła została opracowana wyłącznie dla Shiseido i zbudowana została wokół dwóch akordów. Pierwszym z nich jest Radiance Accord, który skupia w sobie hipnotyzującą świeżość cyklamenu, piwonii i osmantusa. Drugim z nich jest Presence Accord, który poprzez olejek absolutny kwiatu pomarańczy, gardenii oraz piżmu Halvetolide wyrafinowanie uwodzi i rozpala zmysły. 

Zapach dostępny jest w trzech wersjach pojemności: 30ml/ 206zł, 50ml/ 289zł oraz 90ml/ 392zł. Chcę Wam jednak zwrócić uwagę na niezwykłe opakowanie. Oszroniona buteleczka wygląda prześlicznie i może służyć, jako ozdoba toaletki. Jest symbolem kobiecości. Jego barwa ma być tak czysta, jak czysta jest naturalna uroda kobiety.

Muszę  powiedzieć, że początkowo byłam do niego średnio nastawiona. Głównie dlatego, że jego starszy brat w wersji perfumowanej jest mocniejszy, intensywniejszy. Co mnie osobiście, bardzo odpowiada. Zwłaszcza teraz, jesienią i zimą. Jednak, wystarczyło kilka dni spędzonych w towarzystwie tego zapachu i zakochałam się bez pamięci. Polecam Wam go sprawdzić, zwłaszcza podczas chłodnych wieczorów z szalikiem pod nosem. 


Jesteście ciekawe nowości Shiseido? Jakie są Wasze ulubione kwiatowe zapachy?

Norinommo

$
0
0

Pewnie pamiętacie moją przygodę z plannerami od Happy Planner. Moje zdanie w tej kwestii się nie zmieniło od czasu TEGO WPISU. Nie mniej, marka kompletnie nie zareagowała, po dziś dzień. A mój "wymarzony" planner stał się małym koszmarkiem i chciał-nie chciał, okazało się, że jego nieszczególnie dobre ułożenie sprawiało mi więcej kłopotu, niż się spodziewałam. Dlatego 120zł poszło do kosza, bo plannera używałam tylko czasem. Dosłownie, czasem. 

Wtedy też odezwała się do mnie Ania, która jest właścicielką marki Norinommo. Zaproponowała mi, że gdy tylko jej produkt pojawi się na rynku, prześle mi jeden, żebym sobie zerknęła, czy jest wart zakupu. Co więcej, wcześniej zapytała mnie też, czego w takim plannerze szukam. Podrzuciłam kilka myśli-kluczy i o ile pamięć mnie nie myli, zrobiłyśmy też wtedy konkurs dla Was.




Dzisiaj jednak chciałabym Wam pokazać to, co w przesyłce od Ani znalazłam. Głównie skupiając się na plannerze oraz notesie (który z racji braku kalendarza maltretuję od kilku tygodni). Zerknijcie jednak uprzednio na to, jak pięknie zadbała o szczegóły. Zamówienie dociera do nas w porządnym kartoniku, który sygnalizuje, czego możemy spodziewać się w środku. Dodatkowo, wewnątrz każdy produkt zapakowany jest w ozdobny papier, zaklejony uroczą naklejką i ręcznym podpisem. Totalnie przepadłam, ponieważ uwielbiam, gdy marki przykładają się do pakowania zamówienia. Czuję się wyjątkowo wiedząc, że ktoś zadbał o to, żebym się uśmiechała podczas rozpakowywania.

Zdecydowałam się na Planner PRO week edition, który według mnie, jest idealny dla blogerki. Oba przedmioty dotarły do mnie w kolorze turkusowym, który uważam za jednej z lepszych do fotografowania oraz użytkowania. Miałam ochotę na czarny, ale uznałam, że potrzeba mi odrobiny koloru w życiu i nie chcę patrzeć na nudny, czarny notes, których mam całe mnóstwo. Dlatego padło na morską barwę. Planner ma 272 strony, więc nie jest ani za gruby/ciężki, ani za cienki. No i co najważniejsze, papier jest naprawdę dobrej jakości (zarówno w plannerze, jak i notesie), ponieważ nie przebija kolorowych długopisów i zakreślaczy. W jednym i drugim przypadku możecie liczyć na twardą okładkę, którą uważam za mus w kwestii użytkowania przez cały rok. Zadruk jest czarno-biały, pozbawiony jakichkolwiek zbędnych grafik i bzdur, które niczego nie wnoszą do planowania życia. Planner posiada trzy kolorowe tasiemki, którymi łatwo można sobie rozdzielać i zaznaczać ważne dla nas sekcje. Oczywiście, nie ukrywam dziewczyny, że opinia o plannerze, to tak naprawdę pierwsze wrażenie, bo... jakby nie patrzeć, nowego roku jeszcze nie mamy. Widzę jednak, że jest to coś, czego szukałam. Tak, jak wspominałam, katowałam i katuję mocno notes. Ten posiada dwie wstążeczki oraz blisko 200 stron. Są one numerowane, w linię, ale znalazły się też cztery kompletnie gładkie, na których można pozwolić sobie na jakieś rysunki. Na końcu dostępny jest też spis notesu, który możecie zaplanować zupełnie pod siebie. Koszt takiego plannera, to 119zł. Mnie taka cena nie przeraża. Jestem w stanie zapłacić niezłą sumkę za to, żeby w spokoju mieć zebrane wszystkie moje myśli, plany, cele i zadania. Cena notesu, to 39zł. Wszelkie dokładniejsze informacje znajdziecie w linkach odsyłających, którymi podzieliłam się wyżej. Pozwólcie, ze oszczędzę Wam tych informacji i ograniczę się do jednej, najważniejszej - WARTO. Produkty Norinommo są naprawdę warte uwagi, pieniędzy i zachodu. Nie będziecie zawiedzione ich jakością, nie będziecie też zawiedzione wnętrzem plannera, który nie rozprasza swoją przaśnością i pstrokatymi grafikami. Nie, tutaj wszystko jest profesjonalne i ma służyć właścicielowi tak, aby ułatwić mu życie.






Zadałam też Ani kilka pytań. Chciałam ją lepiej poznać i przybliżyć Wam nieco jej osobę. Dzięki czemu dowiedziałam się, że jest niezwykle inspirującą osobą. Chyba bardziej, niż sądziłam.


- Kim jesteś?

Minimalistką kochającą klasykę, a w środku trochę buntowniczką, która zawsze idzie własną drogą. Lubię rzeczy wygodne i dobrej jakości, ważne są dla mnie szczegóły. W życiu zawodowym od kilkunastu lat zajmuję się grafiką, DTP, projektowaniem oraz edukowaniem innych – napisałam trochę książek z zakresu grafiki i fotografii, liczne artykuły dla magazynów poświęconych grafice i prowadziłam szkolenia. Przez wiele lat pracowałam jako freelancer-projektant. Od 10 lat jestem związana z biznesem — czy jako właściciel, czy współwłaściciel, stworzyłam m.in. markę NORINOMMO™ tworzącą notesy i plannery, dzięki którym wszystkie ważne sprawy mamy zawsze pod ręką i w jednym miejscu.

- Z czego czerpiesz inspirację do życia (ale także do pracy nad swoją marką)?

To, co powiem, pewnie zabrzmi banalnie... Po prostu z życia i pojawiających się w nim ludzi — i tych, których spotykam, i biografii osób, które już odeszły (można z nich czerpać inspirację garściami). Zawsze byłam i jestem jego baczną obserwatorką, a ponieważ projektuję notesy i plannery, które towarzyszą Ci, gdy planujesz swoją przyszłość lub zastanawiasz się nad ważnymi kwestiami, jest to wręcz niezbędne. To tak jak z podejmowaniem przyjaciół w Twoim domu. Chcesz, aby czuli się dobrze, chcesz wiedzieć, co lubią i jak im sprawić przyjemność. I takimi przyjaciółmi marki są dla mnie właśnie Ci, którzy identyfikują się z wartościami Norinommo i korzystają z naszych produktów. Muszę znać ich potrzeby. Uwielbiam styl North West Pacyfic i Seattle z całym jego dobrodziejstwem. To miejsce ma na mnie ogromy wpływ. Prywatnie: sztuka (malarstwo i rzeźba), książki – które kocham od dziecka, muzyka. Doceniam każdy przejaw oryginalności i kreatywności. I dlatego właśnie są one też jednymi z elementów tworzących rdzeń Norinommo.

- Czym jest dla Ciebie Norinommo?

Miejsce, w którym łączę pasje zawodowe: miłość do książek i rzeczy do zapisywania, ale przede wszystkim tworzenie produktów, które po pierwsze ułatwiają innym organizację codziennych spraw, oszczędzają czas i pozwalają oczyścić umysł, a po drugie, jak w przypadku plannerów, motywują do działania, sięgania po więcej, projektowania swojego życia, tak by stało się takim, jakiego pragniemy. Żyjemy szybko, w trochę zwariowanym świecie, zatrzymujmy się jak najczęściej po to, żeby pomyśleć, dokąd zmierzamy, a najlepiej robić to na papierze.
Bardzo zależy mi na tym, by ludzie (a zwłaszcza kobiety) brali sprawy w swoje ręce... Często spotykam fantastyczne osoby, miłe, dobre, zdolne, a tak mało wierzące w swoje siły albo zbyt mało aktywne. Sama pochodzę z małego miasta, nigdy nie byłam osobą przebojową. Otoczenie też nie sprzyjało temu, by wychodzić przed szereg – zwykle moje pomysły były kwitowane jednym: „Aha, dziwna jesteś” JI dlatego wiem, że jeśli tylko człowiek NAPRAWDĘ chce i zdecyduje się wykonać pracę nad sobą oraz ponieść związane z tym koszty, to może dużo więcej, niż mu się wydaje. Przeszłam w swoim życiu wiele dobrych, ale i ciężkich chwil (11 lat temu dwa razy omal nie odeszłam, ciężko chorowałam), stąd ta pewność, że tak właśnie jest. 
Norinommo powstało m.in. z myślą o tych, którzy chcą kreować swoje życie, mają cele i pasje, a czas, jaki został im podarowany, szanują i wykorzystują na maksa.

To zlepek wielu wartości, idei i cech, które po prostu są we mnie. Oryginalność i możliwość elastycznego dopasowania to również dwie z kilku głównych cech Norinmmo. Każdy notes czy planner są projektowane tak, by ich właściciel mógł je wykorzystać zgodnie ze swoim potrzebami – dlatego zawsze dajemy wiele opcji do wyboru. Na przykład w notesach Smart są dwa rodzaje spisu treści, bo nie wiem, z jakiego będzie wygodniej Ci korzystać. Nawet, jeśli notes jest w linie, to ma też kilka stron gładkich, abyś mogła/mógł wygodnie wykonać rysunek – jeśli będzie taka potrzeba. Notes może w jednej chwili przemienić się w dziennik/pamiętnik – dlatego każda ze stron została podzielona na trzy części, tak abyś w razie potrzeby mogła przeznaczyć jedną część na notatki z wybranego dnia. To tylko przykład zastosowania. Wszystko zależy tylkood Twojej pomysłowości. No i rzecz jasna potrzeb, bo każdy z nas ma inne.

- Jaką masz jedną poradę dla osób planujących swoje życie?

Jedną? JZawsze mierz wysoko i nie pozwól innym, by planowali życie za Ciebie, albo mówili Ci, że czegoś nie możesz– pamiętaj, to są ich ograniczenia, nie Twoje.
A jeśli chodzi o jakąś „techniczną” poradę, to każdego dnia skup się na zadaniach, których wykonanie będzie miało znaczący wpływ na TWOJE życie. Bo to one mają znaczenie. Pomóc w tym może np. matryca Eisenhowera – pisałam o niej na blogu. A realizując kroki mające doprowadzić Cię do osiągnięcia postawionego przed sobą celu, zawsze w pełni skupiaj się TYLKO na następnym zadaniu do wykonania. Gdy patrzysz na całą drogę z lotu ptaka, to to, co zobaczysz, może Cię przerazić. Ale gdy skupisz się tylko na pierwszych 100 m, a potem kolejnych, i tak dalej, to wszystko staje się dużo łatwiejsze. Wyrób w sobie nawyk zapisywania wszystkiego, co przychodzi Ci do głowy i szybkiego przechodzenia od planowania do działania!

- Co robisz, by być spełnioną?

Szukam towarzystwa takich właśnie osób, a jeśli trafię na kogoś, kto jest nieszczęśliwy, to staram się zrobić, co w mojej mocy, aby w końcu obdarował świat uśmiechem i uwierzył, że to, co najlepsze, wciąż przed nim. Poczucie, że to, co robisz, ma dla kogoś sens i sprawia, że czyjeś życie staje się lepsze, to wielkie szczęście. Lubię aktywność fizyczną. Maluję, piszę, dużo czytam, wciąż uczę się nowych rzeczy i realizuję kolejne cele. Kocham góry i ocean — i to jedno z moich marzeń, by kiedyś te dwie rzeczy mieć na wyciągnięcie ręki. Ale największe spełnienie daje mi feedback, że to, co robię, pomaga innym oraz poczucie, że dzięki podejmowanym działaniom rozwijam się jako człowiek, pokonując swoje ograniczenia i słabości. Bo tak naprawdę jedyną osobą, która może nam stanąć na drodze do szczęścia, jesteśmy my sami. I wierzę, że najważniejsza w tym wszystkim jest właśnie sama podróż, jaką musimy odbyć, by dotrzeć do wyznaczonego celu – czymkolwiek by on nie był.


A teraz dziewczyny, przyznajcie się! Planujecie swoje życie? 

Azjatyckie maseczki - Elizavecca

$
0
0


Ostatnio coraz bardziej skłaniam się ku koreańskim kosmetykom. Jakoś tak już nie potrafię się dłużej opierać zapewnieniom koleżanek po fachu, jakie te produkty są super. Zdecydowałam się na dwie maseczki (zamówienie z innymi kosmetykami już do mnie leci), ale dzisiaj chcę Wam pokazać produkty marki Elizavecca. Zacznę od maseczki, która jest oczyszczająca i schodzi z twarzy w jednym płacie. Peel-off, to mój ulubiony rodzaj takiego typu produktów, nie ukrywam. 

Elizavecca znana jest ze swoich zabawnych opakowań, których motywem przewodnim jest zawsze świnka. Maseczka Hell-Pore Clean Up Mask jest produktem, który znajduje się w 100ml tubeczce. Łatwo się go z niej wydostaje, dlatego nie ma najmniejszych problemów przy aplikacji. Co więcej, kosmetyk nie rozlewa się na zewnątrz, więc nie trzeba się obawiać zalania innych przedmiotów. 


Maseczka ma lekko alkoholowy zapach, jednak nie bardziej, niż inne znane mi produkty z tej kategorii (np. maseczka z Origins). Jest szara i po nałożeniu na skórę twarzy nie zmienia swojego koloru. Zastyga w około 20 minut, w zależności od tego, jak grubą warstwę nałożymy. Po kilku użyciach nauczyłam się już, ile produktu jest mi potrzebne. 


Skład:
Water, Polyvinylpyrrolidone, Alcohol, Polyvinyl Alcohol, Charcoal powder, Titanium Dioxide, Salicornia Herbacea Extract, Rhus Semialata Gall Extract, Diospyros Kaki Leaf Extract, Prunus Serrulata Flower Extract, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Camellia Japonica Flower Extract, Nymphaea Alba Flower Extract, Rosa Hybrid Flower Extract, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Butylene Glycol, Illicium Verum Fruit Extract, Aluminum hydroxide, Silica, Methyl acetate, Lithium Magnesium Sodium Silicate, Tetrasodium Pyrophosphate, Fragrance, Cosmos Bipinnatus Callus Culture Extract, Saccharomyces/Caragana Sinica Root Ferment Extract


Maseczkę usuwamy z twarzy w kierunku od dołu do góry. Wtedy ma ona możliwość "wyciągnięcia" wszelkich zanieczyszczeń z twarzy. Dzięki niej można pozbyć się suchych skórek, wągrów z zatkanych na amen porów oraz włosów - dlatego bardziej wrażliwym (jak ja) polecam używać jej w strefie T. Jeśli jednak macie wąsik i tego typu sprawy, to spodziewajcie się łez w oczach :) 

Jedno jej jednak muszę przyznać - oczyszcza genialnie! Używam jej regularnie, zwłaszcza na nosie i pozbyłam się wszelkich zanieczyszczeń, które sobie "nazbierałam" w ostatnim czasie. :) Jestem bardzo zadowolona z jej działania. Nie kosztuje kroci, bo lekko ponad 10$. Ja namówiłam już na zakup mamę i mam nadzieję, że Wam też się sprawdzi! 


Następna w kolejce jest Carbonated Bubble Clay Mask, tej samej marki. Ta jest już zamknięta w słoiczku, który chroniony jest zatyczką. Inaczej maseczka zaczęłaby "żyć" i wydostawać się ze słoiczka. Jej konsystencja przypomina coś na granicy galaretki i żelków. Również jest szara, ta jednak wymaga zmycia z twarzy po 15 minutach. Powiem jednak szczerze, że nigdy 15 minut nie wytrzymałam. 

Maseczkę nakładamy specjalną szpatułką, żeby się za specjalnie nie wybrudzić. Ona również kosztuje poniżej 10$. Sama aplikacja nie sprawia większych problemów i nie mogę na nią narzekać. Co innego, jeśli chodzi o zmywanie tego produktu. Tutaj już niestety, trzeba się trochę narobić. Jest to typowa maseczka z glinką, więc można się po niej spodziewać głębokiego oczyszczenia i ściągnięcia skóry twarzy. Jednak, najbardziej podoba mi się efekt oczyszczenia skóry. 


Po nałożeniu jej na twarz, dosłownie w ciągu kilku sekund, zaczyna bąbelkować. I robi to naprawdę intensywnie. Na tyle, że nie jestem w stanie wytrzymać tych gilgotek, mimo że przez chwilę wyglądam, jak chmurka :) Jestem z niej w miarę zadowolona, ale jednak produkt peel-off zgarnia moje serce znacznie bardziej!


Wrzucam Wam też jej skład, który niestety nie powala:
Purified Water, Cocamidopropyl Betaine, White Clay, Acrylate Copolymer, Disodium Cocoamphodiacetate, Methyl Perfluorobutyl Ether, Sodium Lauryl Sulfate, Lauramide DEA, TEA-Cocoyl Glutamate, Green Tea Extracts, Glycerine, Dipropylene Glycol, Bentonite, Collagen, Charcoal Powder, Phenoxyethanol, Methylparaben, Flavouring Agents, Carbonated Water, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Allantoin, Butylene Glycol, Lavender Extracts, Monarda Didyma Leaf Extracts, Peppermint Leaf Extracts, Freesia Leaf Extracts, Chamomile Flower Extracts, Rosemary Leaf Extract


Kosmetyki Elizavecca, jak i całe mnóstwo innych kosmetyków azjatyckich, kupicie na stronie BB COSMETICS. Po wpisaniu kodu M79OGRMQC14 do 31. grudnia dostaniecie 8% zniżki na całe zakupy.

Macie jakieś azjatyckie kosmetyki? Lubicie ich pielęgnację?

Trzy korektorowe niewypały

$
0
0

Korektorów u mnie nigdy dość. Uwierzycie, że mam ich kilkanaście? I jeszcze żaden nie poradził sobie idealnie w okolicach pod moimi oczami. Generalnie, mam swoich większych i mniejszych faworytów, ale nie znalazłam jeszcze tego produktu, który byłby remedium na wszelkie smutki. W każdym razie, dzisiaj wpadam Wam poopowiadać o trzech korektorach, na które szkoda wydawać kasę. Zaczynamy!


Smashbox , Studio Skin 24 HOUR Waterproof Concealer (109zł)
Zapowiadał się fajnie. Słyszałam same zachwyty nad tym korektorem, wśród naszych rodzimych blogerek, które twierdziły, że jest to korektor idealny. Jednak, kolejny raz potwierdziło się u mnie to, że komuś coś pasuje, nie znaczy, że będzie pasować i mnie. Generalnie, byłby fajny, gdyby nie fakt, że okropnie ciemnieje i wchodzi w zmarszczki. W związku z tym nie nadaje się pod oczy w ogóle, mimo że znakomicie zakrywał moje cienie. Jednak, w ciągu dnia migrował w załamania mimo przypudrowania go na różne sposoby. Oksydacja to też spory problem. Korektor dosłownie w kilka sekund z fajnego, jasnego koloru, staje się pomarańczą... No szkoda.

BareMinerals Blemish Remedy Concealer (119zł)
Ten gagatek to już w ogóle się u mnie nie spisuje. Kompletnie nie wiem, jakim cudem można go dobrze używać, bo jest kompletnie  niewidoczny na twarzy. Oczywiście, rozumiem że wszyscy producenci dążą do perfekcji, ale tutaj już przesadzono - produkt po prostu znika z twarzy. Nie zakrywa przebarwień i większych niespodzianek na twarzy. Dlatego, dla mnie po prostu jedno wielkie "NIE". 

Dior Flash Luminizer Radiance Booster Pen (185zł)
Jakiś czas temu widziałyście pewnie pełną recenzję tego produktu na blogu Obsession. Kasia pisała wtedy, ze ten korektor, to mały koszmarek. Nie do końca jej wtedy wierzyłam, bo przecież Dior! No jak to tak?! Sięgnęłam po niego sama i niestety... zgadzam się kropka w kropkę z tym, co twierdzi na jego temat Kasia. Korektor nieestetycznie warzy się pod oczami i zbiera w zmarszczkach. U mnie wygląda, jakby "pływał" po powierzchni skóry, kompletnie się z nią nie stapiając. Wygląda bardzo nieestetycznie i jeśli taki korektor miałby sprawić, że będę wyglądać promiennie, to ja jednak wolę moje naturalne sińce pod oczami 24/h. 

Od lewej: Smashbox, bareMinerals, Dior


A Wam jaki korektor się ostatnio kompletnie nie sprawdził?

Coach EDP

$
0
0
coach-the-fragrance-perfumy

Zapach Coach Eau de Parfum, to nowość ze stajni Chloe. Twarzą zapachu została Chloe Moretz, która uosabiać ma podstawowe wartości zapachu Coach. Jako prawdziwa, amerykańska dziewczyna, jest młoda, nowoczesna i naturalna. I pragnie wolności. 
Ciężki flakon o owalnym kształcie jest i będzie znakiem rozpoznawczym marki. Ciekawym rozwiązaniem stał się obrotowy korek, którym możemy uniemożliwić wydostanie perfum z buteleczki. To szczególnie przydatne, zwłaszcza że flakon pozbawiony został zatyczki. Na froncie wygrawerowany został symbol rzemieślniczej doskonałości marki (Coach znany jest głównie z torebek), czyli koń zaprzężony do trójkołowej bryczki.

coach-the-fragrance-perfumy

coach-the-fragrance-perfumy

coach-the-fragrance-perfumy

Zapach mnie zaskoczył. Nie tylko mnie, również moje znajome, którym rozwinięta woń niezwykle się podoba. To cudowna mieszanka liści maliny, gruszki, gardenii, różowego pieprzu, cyklamenu i zamszu oraz drewna kaszmirowego. Jest słodko, ale i wyszukanie. Nienudno. Nowocześnie. 

Jestem nim zauroczona. Ciepło, którym otula skórę idealnie wpisuje się w jesienno-zimową aurę i myślę, że będę po niego sięgać niezwykle często. 

Jesteście zaintrygowane?

NARS, Audacious Lipstick oraz Velvet Lip Glide

$
0
0

NARS, to marka, która jest pożądana przez wszystkie kobiety na świecie. Piękne róże, fantastyczne pomadki, genialne formuły. I ja nie pozostałam obojętna. Dzisiaj pokazuję Wam z bliska dwie pomadki o dwóch skrajnie różnych formułach, ale porównywalnie pięknych kolorach. 





Najnowsza, jesienna kolekcja NARSa, to ultranawilżająca i ekstremalnie błyszczące pomadki Velvet Lip Glide (125zł). W kolekcji znajdziecie osiem fantastycznych kolorów. Płynna konsystencja jest niezwykle komfortowa nie tylko podczas noszenia, ale też podczas aplikacji produktu. Łączy w sobie bowiem błyszczyk z trwałą pomadką - to typowa hybryda. Produkt został wzbogacony o kompleks Oil Infusion Complex, który zapewnia ustom wyjątkowe i trwałe nawilżenie przez cały czas noszenia. Nietrudno więc zakochać się w tym produkcie. Na moich ustach możecie zobaczyć odcień Danceteria, który jest intensywną, żywą fuksją. Szminka oczywiście w związku ze swoim nawilżającym usposobieniem, nie utrzymuje się na ustach zbyt długo, aczkolwiek uznaję ją za trwałą. Zjada się równomiernie i pozostawia po sobie odrobinę wgryzionej w wargi barwy.



Natomiast, jeśli chodzi o pomadkę Audacious Lipstick w kolorze Apoline(135zł), to same możecie zauważyć, że barwa jest zdecydowanie lżejsza, delikatniejsza i odpowiednia na każdą okazję. Pomadka została zamknięta w ciężkim opakowaniu, które zamykane jest na magnes. Zawsze mnie takie rozwiązania cieszą. Nie lubię, gdy pomadki otwierają mi się w torebce, więc takie udogodnienie jest przeze mnie zawsze mile widziane. Czarna, matowa, klasyczna skuwka została urozmaicona o połyskliwy napis z nazwą marki, który został zachowany w tej samej kolorystyce. Sam sztyft również posiada ciekawe tłoczenie. Zachwyca jednak przede wszystkim formuła, która jest kremowa i satynowa. Znakomicie się aplikuje, wygodnie sunie po ustach i świetnie się utrzymuje. Dobrze się utrzymuje i nie znika magicznie z ust. Apoline, to dla mnie jeden z tych kolorów nude, które pasują idealne do jesiennej i zimowej aury. Ciepła, beżowo-brązowa, ale stonowana i niewybijająca się na pierwszy plan. 


Osobiście mam ciągle ochotę na dwa kolejne kolory z serii Audacious Lipstick. Ta "bezczelna" szminka rozkochała mnie w sobie niesamowicie i mam głód posiadania odcieni Anita oraz Annabella

A Wy? Czaicie się na coś z NARSa?
                      

Idealne prezenty dla blogerki #WINTERWEEK

$
0
0
prezenty-na-mikołajki-swieta

Znów organizujemy wspólnie z Agnieszką aGwer blogerską akcję, w której udział brać będzie kilka fantastycznych dziewczyn z przepięknymi stronami w sieci! Tym razem akcja nazywać się będzie #winterweek i dokładnie codziennie, przez najbliższy tydzień, będziecie mogły dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat naszych sposobów na przeżycie świątecznego okresu :)

Zimą jest jedna rzecz, która mnie zawsze cieszy. Chociaż, im jestem starsza, tym mniej czuję magię świąt, to jednak świąteczny klimat zawsze pozytywnie wpływa na mój nastrój. Dlatego dzisiaj podzielę się z Wami moimi pomysłami na idealne prezenty dla blogerki.

Zacznijmy więc od spraw czysto technicznych. Nie oszukujmy się, cały osprzęt do cykania zdjęć nie jest tani i często lubi się psuć. Dlatego takich prezentów nigdy dość!
* aplikacja - jeśli Wasza koleżanka/dziewczyna jest Instagramomaniaczką, polecam zaoferować się, że jej prezentem będzie jakiś pakiet fajnych, płatnych aplikacji do obróbki zdjęć. Jest kilka, które oferują naprawdę bombowe opcje, a nie każdy ma ochotę płacić za nie w AppStorze czy sklepie Google (tak on się nazywa?). Osobiście serdecznie polecam Facetune oraz Enlight, ale sami na pewno znajdziecie najlepsze, które będą odpowiadać bliskiej osobie.
* zewnętrzny dysk/ pendrive - kolejny pendrive przyda się, jak kolejna para skarpetek. Tego nigdy zbyt wiele. Jeśli jednak macie znacznie większy budżet na prezent, polecam wybrać zewnętrzny dysk. To już niezbędna rzecz, która przydaje się nie tylko blogerkom. Chyba nikt nie chce zostać na lodzie z zepsutym komputerem, pełnym wartościowych plików, których już nie da się odzyskać.
* karta pamięci - nie oszukujmy się, karty się gubią, łamią, psują i znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Poza tym, okazuje się też w pewnym momencie życia, że rozmiar ma ogromne znaczenie, więc im większa pojemność takiej karty, tym lepiej. 

prezenty-na-mikołajki-swieta

* pilot do aparatu/ lenspen pisałam Wam o nich tutaj w poście o gadżetach blogerki. Nadal podtrzymuję moje zdanie, że są to jedne z bardziej niezbędnych rzeczy dla każdej szanującej się blogerki. Lenspen czyści zabrudzony obiektyw, jak nic innego. A oryginalny pilot sprawdza się super podczas robienia sobie selfie. 

prezenty-na-mikołajki-swieta

prezenty-na-mikołajki-swieta

Planner na kolejny rok 
2017 już za pasem... nie wiem, kiedy to minęło, bo przecież jeszcze chwilę temu był styczeń! W sumie, za chwile też będzie :) Taki świąteczny okres to idealny moment na to, aby zaopatrzyć bliską osobę w idealny planner. Na rynku jest ich całe mnóstwo. Osobiście odradzam HappyPlanner (czytałyście o nim tutaj), za to z ręką na sercu polecam Norinommo (klik). Polecam Wam też zerknąć na stronę noteka.pl, na której znajdziecie całe mnóstwo pięknych notesów i przyborów, które przydadzą się podczas prowadzenia swojego kalendarza.

prezenty-na-mikołajki-swieta

Luksusowe kosmetyki 
I tutaj jakoś nie chodzi mi szczególnie o konkretne kosmetyki. Wpadacie do perfumerii i szukacie najbardziej luksusowych w wyglądzie. Tych, które będą się znakomicie fotografować, bo mają przepiękne opakowania. Zawartość oczywiście też się liczy i najlepiej by było, gdyby produkt przypasował przyszłej właścicielce. Skupcie się więc na szafach Marca Jacobsa, niekwestionowanego króla boskich opakowań. Zerknijcie też do Diora, Chanel, Shiseido oraz Guerlain. Kobiety są próżne, a te które prowadzą blogi, uwielbiają takie "instagramable" produkty. Nie będzie to kasa wyrzucona w błoto :) 

prezenty-na-mikołajki-swieta

prezenty-na-mikołajki-swieta

Możecie też wydrukować taki album, w którym zbierzecie wszystkie zdjęcia z ostatnich lat. Niekoniecznie tylko te blogowe, chociaż to też idealna okazja do stworzenia swojego rodzaju pamiętnika i miejsca, w którym znajdą się fotografie, z których bliska osoba jest dumna. Ja swój Instabook podzieliłam na dwie części. W jednej z nich zebrałam wszystkie zdjęcia, z których jestem dumna i które przydadzą mi się podczas fotografowania blogowego. Zaś w drugiej części zawarłam wszystkie ważne dla mnie chwile z zeszłego roku. Moją rodzinę, znajomych, bliskie mi osoby oraz miejsca, które odwiedziłam. Swój Instabook możecie zrobić tutaj.

Pomysłów na prezenty jest naprawdę całe mnóstwo! Zawsze przydadzą się też elementy dekoracyjne, które urozmaicą w jakiś sposób zdjęcia a przy okazji przystroją wnętrze na co dzień.

Koniecznie zajrzyjcie na blogu pozostałych dziewczyn biorących udział w akcji:

Agnieszka www.agwerblog.pl
Paulina: www.paulinablog.pl 
Olga: www.apieceofally.pl
Klaudyna: www.ekstrawagancko.blogspot.com
Justyna: www.okiemjustyny.blogspot.com
Agnieszka: www.agnieszkabloguje.pl
Agnieszka: www.whitepraline.pl
Kasia: www.minimalniee.blogspot.com

Macie już kupione wszystkie prezenty, czy tak jak ja, zostawiacie to na ostatnią chwilę? :)


NARS, zimowa kolekcja Sarah Moon #WINTERWEEK

$
0
0
NARS-pomadki

Dostępna w Sephorze kolekcja marki NARS, to gratka dla fanek limitowanych produktów. Powstała przy współpracy z Sarah Moon, znaną na świecie panią fotograf. Była ona mocą sprawczą kolekcji NARS x Sarah Moon. Ma być wyraziście, mocno, intensywnie. Przy czym, kobieco i delikatnie, równocześnie. Kolekcja ta jest dla mnie skrajna, jak skrajna potrafi być każda z nas. Raz chcąc zachować lekkość makijażu, decydujemy się na klasyczne barwy. By kilka godzin później, gdy zastaje nas wieczór, chcieć być tajemniczą - przy pomocy czerwonej szminki, rzecz jasna. Zapraszam Was na prezentację najnowszej kolekcji makijażu marki NARS

NARS już chyba każdej z nas kojarzy się z najwyższej klasy kosmetykami. Produkty oczywiście, zamknięte zostały w opakowaniach o matowym wykończeniu, z białym, limitowanym printem NARS Sarah Moon. Kolekcja ta ma znacznie więcej elementów, jednakże ja dzisiaj pokażę Wam tylko kilka z nich. Jeśli chcecie zobaczyć prześliczną szkatułkę, która skrywa w sobie dwie pomadki oraz maskarę, wpadajcie na bloga Kasi!

NARS-czerwona-pomadka

Gwiazdą kolekcji jest matowa pomadka Moon Matte Lipstick. Jej cena, to 129zł i występuje w trzech odcieniach:  malinowym Rouge Improbable, intensywnej czerwieni Fearless Red oraz czerwieni geranium Rouge Indiscret, którą prezentuję Wam dzisiaj na ustach. Jej matowa konsystencja bardzo mnie zaskoczyła, pozytywnie. Jest bardzo kremowa i sunie po ustach, jak masełko. Jej kształt pozwolił mi na dowolne wyrysowanie ust pomimo braku użycia konturówki. Niezwykle trwała formuła jest bardzo komfortowa. Intensywny pigment znakomicie zachowuje się w ciągu dnia. Dlatego uważam ją za jedną z ciekawszych pomadek tego sezonu. 

NARS-czerwone-szminki

O tym, że jestem sporą fanką słynnych pomadek Audacious Lipstick, już wiecie. Teraz, najsłynniejsza czerwień, czyli Rita (145zł), została zamknięta w świątecznej wersji szaty kolorystycznej. Jest obiektem pożądania. Ultralekka, supernapigmentowana, hipnotyzująca i niezwykle odważna. Pozwala na szybkie pokrycie ust, intensywną barwą, już przy jednym ruchu. Jest kremowa, niczym masło i znakomicie stapia się z ustami. Ma przyjemną formułę, która niestety nie jest najtrwalsza na świecie i wymaga konturówki, ale myślę, że za tę barwę, można jej to wybaczyć. 

NARS-czerwone-szminki

NARS-Velvet-Lip-Glide

Jako jedyny zestaw, prezentuję Wam dzisiaj sześć miniaturowych pomadek Velvet Lip Glide w zestawie o nazwie Mind Game, które zachwycają swoją formułą. Pisałam o niej już tutaj - poczytajcie. W tym świątecznym prezencie idealnym, znajdziemy 6 mini pomadek w 6 ekskluzywnych kolorach: Bound (mój ulubieniec!), No 675, Chez Claude, Unspeakable, Plato's oraz Toy. Cena tego cuda, to 195zł. Żałuję jedynie, że nie jest zapakowane w luksusową szkatułkę. Wtedy byłoby idealnie! Powiedzcie mi, czy chcecie zobaczyć wszystkie te kolory na ustach. Nie byłam pewna, czy dawać je do dzisiejszego wpisu, bo już i tak pokazuję Wam dziś dwie czerwienie na ustach. Uznałam więc, że nie będę Wam za bardzo mącić w głowie. Dlatego, dajcie znać w komentarzach, czy macie ochotę na osobny post ze wszystkimi Lip Glide'ami. 

NARS-Isadora-Sarah-Moon-róż-do-policzków

Makijaż twarzy o zimowej porze roku, to przede wszystkim róż. W tym wypadku, powstał nowy kolor, noszący nazwę Isadora (155zł), który jest różem o tak zwanej tonacji mauve, czyli zawierającej w sobie odrobinę jesiennego fioletu fiołków.  Połyskujące drobinki są widoczne na skórze w formie odbijającej światło tafli, która sprawia wrażenie bardzo nawilżonego i zdrowego lica. Jest intensywny, więc radzę z nim uważać. Szczerze. Mnie, przez nieuwagę, kilkukrotnie zdarzyło się zrobić sobie nim plamy. Dlatego lekka ręka, puchaty pędzel i okrągłe ruchy - to przepis na idealny woal jesiennej barwy "zmarzniętych" policzków.



NARS-cienie-do-powiek

Duet cienie do powiek Quai Des Brumes (169zł), to perłowa szarość mauve oraz brokatowy antracyt. Z uwagi, że jestem sroką, to właśnie brokatowa szarość kupuje mnie swoimi drobinkami. Mimo tego, że antracyt ma w sobie pewną dozę migoczących drobinek, ja nie jestem fanką grafitu na moich powiekach. Nie wyglądam w tym kolorze korzystnie. Za to srebro jest warte przemycenia do makijażu, zawsze. Oba kolory są dobrze napigmentowane i nie osypują się podczas aplikacji na powiekę. Dobrze się rozcierają przy użyciu puchatego pędzla, jednak srebro wygląda najlepiej wklepane po prostu opuszkiem palca. Z propozycji produktowych do makijażu oczu, ja jestem jednak najbardziej zakochana w rdzawym brązie, który znajdziecie w eyelinerze Sichuan (125zł). Kremowy kohliner, to ostatnio moja niewątpliwa miłość i namiętnie używam go w każdym makijażu, jako kosmetyk, którym zagęszczam górną linię rzęs. Spisuje się w tej roli znakomicie. Jest intensywnie napigmentowany a przy tym niezwykle kremowy. Dzięki czemu łatwo się nakłada, jak i bardzo łatwo się rozciera. Praca z nim nie stanowi żadnych problemów. A gdy już zastygnie na powiece - nie znika z niej. 


Na ustach powyżej widzicie pomadkę Audacious Lipstick w odcieniu Rita, na twarzy oprócz tego mam dosłownie odrobinę różu Isadora, stick do konturowania Sculpting Multiple Duo w kolorze Copacabana/ Sidari Beach, kohliner w kolorze Sichuan.

Koniecznie zajrzyjcie na blogi pozostałych dziewczyn biorących udział w akcji:

Agnieszka www.agwerblog.pl
Paulina: www.paulinablog.pl 
Olga: www.apieceofally.pl
Klaudyna: www.ekstrawagancko.blogspot.com
Justyna: www.okiemjustyny.blogspot.com
Agnieszka: www.agnieszkabloguje.pl
Agnieszka: www.whitepraline.pl

No to teraz powiedzcie mi szczerze, czy zadrżało Wam mocniej serce?

Makijaż świąteczny #WINTERWEEK

$
0
0

makijaz-swiateczny

Świąteczny makijaż, to dla mnie co roku ta sama zabawa. Nic się w tej kwestii nie zmienia i mam nadzieję, że przez najbliższy czas się też nie zmieni. Kocham świąteczny klimat, więc staram się w stu procentach dopasowywać do panującej aury. 

Mój wygląd jest zawsze zwieńczony czerwoną szminką, ale co wcześniej? 
Używam bardzo nawilżającej bazy pod makijaż, która daje mi efekt nawilżonej i świetlistej cery. Następnie nakładam ulubiony o tej porze roku podkład marki Shiseido, który łączy w sobie właściwości kremu pielęgnacyjnego. Już Wam kiedyś o nim pisałam TUTAJ.

makijaz-swiateczny

Używam kremowego produktu do konturowania z NARSa, którym delikatnie zaznaczam kości policzkowe, po czym sztyftem rozświetlającym z Revlonu, zaznaczam wszystkie miejsca na twarzy, które chcę, aby skupiały światło. Nie żałuję sobie jednak rozświetlacza i na kremowy produkt nakładam zaraz później prasowany rozświetlacz z Wibo, który kocham już od bardzo dawna - klik. Ten sam produkt wklepuję w powieki palcem, by uzyskać intensywny blask. Zacieram tylko granicę załamania powieki beżowym cieniem. Linię rzęs zaznaczam brązowym eyelinerem NARS i rozcieram go, by uzyskać efekt zagęszczenia. Tuszuję rzęsy maskarą Volume Million Lashes Fatale od L'Oreal. Brwi, to jak zwykle cień z ABH

makijaz-swiateczny

Na policzki nakładam jeszcze lekką ręką, odrobinę różu Air Blush w kolorze Kink&Kisses od Marca Jacobsa. A na usta? Na usta wędruje królowa wieczoru. Najpierw obrysowuję wargi konturówką do ust z Golden Rose. One sprawdzają mi się najlepiej od lat. Następnie dokładnie zaznaczam usta pomadką Vice Lipstick w kolorze Mrs. Mia Wallace od Urban Decay, którą na pewno na dniach pokażę Wam z bliska. 

makijaz-swiateczny

makijaz-swiateczny

makijaz-swiateczny

Układam włosy, robię lekkie loki i zakładam sukienkę. Taki makijaż zajmuje mi naprawdę niewiele czasu, a jest niezwykle efektowny. I zwraca uwagę. A na tym właśnie mi zależy. Chcę dawać wszystkim do zrozumienia, że naprawdę postarałam się podczas przygotowań do kolacji, a tak naprawdę zajęło mi to pół godzinki bez większego wysiłku.

To już trzeci dzień naszego świątecznego wyzwania!
Wpadajcie na blogi dziewczyn!


A jaki Wy planujecie makijaż? 

Moja świąteczna wishlista #WINTERWEEK

$
0
0

Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić rzeczami, które skradły moje serce i na ich widok zachowuję się zupełnie, jak ta postać z mema :) 

W mojej kosmetycznej sekcji znalazły się tylko trzy produkty. To mało, jak na kosmetyczną maniaczkę. Jednak odbiłam to sobie "cenowo" :) 

Od bardzo dawna choruję na dwa produkty Toma Forda, czyli na Skin Illuminating Powder Duo oraz Eye Color Quad. O paletce możecie poczytać u Kasi - tutaj. Marzą mi się, bo są po prostu luksusowe. A ja zrobiłam się ogromną snobką kosmetyczną. Kręcą mnie eleganckie opakowania, klasyczne rozwiązania i logo wysokopółkowych marek. Nie ukrywam tego, że często kupuję oczami. 

Oba produkty kosztują powyżej 300zł, więc ich zakup po prostu boli. Nie oszukujmy się, boli jak cholera. Dlatego liczę, że dostanę któryś z nich kiedyś w końcu, jako prezent pod choinką. W końcu byłam grzeczna cały rok :) 

La Mer, The Powder - ten puder chcę już od ponad roku. Marka na złość (chyba się dowiedzieli, że chcę go sobie kupić) wycofała go ze sklepów by polepszyć formułę. Niestety, produkt miał się znaleźć w sprzedaży w październiku/listopadzie i co? I cisza, w żadnym Douglasie go nie uświadczysz... Strasznie mnie to frustruje, bo jest to jeden z tych produktów, które po prostu MUSZĘ mieć w moim życiu i koniec. 

Śnieżna kula 
Taka prawdziwa, ze "śniegiem" w środku, a nie z brokatem. Z małym światem, jakimś domkiem, drzewkami i małymi ludźmi. Marzy mi się od bardzo dawna, ale niestety, o prawdziwie piękną śnieżną kulę jest niezwykle trudno. Pluję sobie w brodę, bo rok temu chciałam taką kupić w TK Maxxie, akurat była tam taka moja "wymarzona". I tego nie zrobiłam. Głupia ja! 

Laptop 
Nowy laptop naprawdę mi się przyda. Mój staruszek coraz bardziej świruje i odwala takie numery, że czasami boję się, że już nigdy się nie włączy. Przeniosłam wszystkie swoje ważne pliki na zewnętrzny dysk, ale to nie zmienia faktu, że przydałby mi się nowy sprzęt, który nie zachowywałby się, jak coś z muzeum. Ten model Asusa bardzo mi się podoba, zarówno estetycznie, jak i odnośnie hardware'u. Dlatego, podejrzewam, że to on trafi w moje ręce.

Muzyka 
Z tej kategorii interesuje mnie ostatnio mocno płyta Karoliny Baszak. To jej debiutancki krążek, a mnie bardzo spodobały się aranżacje. Płyta wydaje się być niezwykle ciekawa, w moim klimacie. Szkoda tylko, że na razie nie będzie wersji elektronicznej. Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie to spory problem. W dzisiejszych czasach słucham wszystkiego na Spotify, więc brak możliwości posłuchania ulubionego utworu w każdej chwili, to dosyć duża niedogodność. 

Kubek 
Ogólnie, nie podniecam się takimi słodkimi rzeczami i milionowy kubek, to nie moje klimaty, ale jakoś tak... strasznie się nakręciłam na ten kubek w kształcie kotka. Nawet pasowałby do nazwy bloga :) Jest przeuroczy!

Koszulka 
Czy są na sali wielbiciele Parks&Recreation? Kocham ten serial i jeśli mam być szczera, to mogłabym mieć z niego całe mnóstwo koszulek z tekstami ulubionych bohaterów. No, ale nie oszukujmy się, Li'l Sebastian, to bardzo ważna postać Pawnee, więc ta koszulka jest koniecznością. Czuję, że idealnie spisałaby się, jako piżamka :)

I to tyle! Nie przypominam sobie aktualnie żadnych innych małych chciejstw, które chciałabym, żeby się spełniły w te święta.

Zajrzyjcie do dziewczyn w kolejnym dniu naszego wyzwania #winterweek

Paulina: www.paulinablog.pl 
Olga: www.apieceofally.pl

A jakie Wy chcielibyście znaleźć prezenty pod choinką?  

beBeauty, płyn micelarny oraz chusteczki do demakijażu

$
0
0


Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek wrócę do demakijażu z marką produkowaną przez Biedronkę. Jednak, było to wszystko dziełem przypadku. No i przepadłam, zakochałam się.

Dawno temu, gdy do Biedronki wszedł płyn micelarny w niebieskiej wersji i były nad nim same ochy i achy - uległam blogowemu szaleństwu i wypróbowałam ten płyn. Niestety, prawdę mówiąc, płyn okazał się być dla mnie dramatyczny. Kompletnie nie współgrał z moją cerą, a ja z podkulonym ogonem wróciłam do używania Biodermy - najlepszego (i chyba najdroższego) micela na rynku.

Jakiś czas temu, nocując u dziadków i będąc zdaną na niezbyt rozbudowaną kosmetyczkę mojej mamy, zmyłam makijaż przy pomocy nawilżanych chusteczek do demakijażu z serii Hydrate. Oczywiście miałam skrzywioną minę, bo pamiętałam swoje perypetie sprzed lat. Nie miałam ochoty na powtórkę z rozrywki w kwestii kolejnych zmian na skórze i podrażnienia. No ale cóż - nie było wyjścia. Mydłem się zmywać nie chciałam.



Wyjęłam chusteczkę i się zakochałam! Po pierwsze: zapach. Ekstrakt z kwiatu lotosu oraz olejek ze słodkich migdałów, to prawdziwa petarda! Pachnie wyjątkowo pięknie, relaksując podczas wykonywania demakijażu. Delikatna tkanina nie podrażnia cery i przy delikatnych ruchach jesteśmy w stanie zmyć resztki makeupu, otulając skórę łagodzącym płynem. Cena jest minimalna. Chusteczki za 25sztuk kosztują poniżej 4zł.  Przy ich wydajności, naprawdę warto!

Idąc za ciosem - kupiłam kolejne opakowanie chusteczek i skusiłam się na płyn micelarny, licząc, że formuła się zmieniła. Skusiłam się na wersję Sensitive, która skierowana jest do cery wrażliwej. Jego cena za 200ml również nie przekracza 5zł. Jestem zachwycona! Płyn nie podrażnia ani mojej wrażliwej cery, ani oczu - po prostu marzenie. Nie mogę wyjść z podziwu.


Zaprezentowane dziś 1+1 mogę śmiało nazwać moim ulubieńcem ostatnich tygodni. Bardzo szybko podskoczyło do rangi produktów, po które po prostu mam ochotę sięgać. I wiem, że będą z tego długie miesiące miłości.

Poczytajcie też o:

A Wam jak się sprawdzają płyny i chusteczki do demakijażu z beBeauty?

Shiseido, Eudermine

$
0
0

Cześć!
Jeśli czytacie ten wpis, to właśnie okazało się, że Blogger postanowił się nade mną zlitować! Nie wierzę w to, ale dopadł mnie jakiś totalny pech i niestety, ale wyszła straszna chała z mojego publikowania przez cały tydzień #winterweek. Zaczęło się od tego, że po prostu zniknął mi mój wpis o tym, jaką wishlistę chciałabym w tym roku zrealizować na święta. Tak po prostu, ot tak, zniknął nie wiedzieć czemu. Potem było już tylko gorzej. Blogger nie dodawał mi żadnego wpisu, mimo próbowania naprawdę na wiele sposobów. Ostatecznie, zaczynam się coraz bardziej zastanawiać nad przejściem na wordpressa. Ale już dość stękania, ważne że wszystko już "działa". Przechodzimy do wpisu!

Ostatnio mocno zainteresowałam się metodami pielęgnacji, które są stosowane przez Koreanki. Azjatycki rytuał piękna bardzo mi odpowiada i w związku z tym, postanowiłam mocno zadbać o swoją cerę, która - nie oszukujmy się - młodsza już nie będzie. Widzę, że pojawiają się u mnie zmarszczki mimiczne, głównie te, które sygnalizują światu, że lubię się uśmiechać. No, ale wolałabym ich uniknąć, dlatego robię teraz co mogę, żeby tylko pozbyć się nieestetycznych linii. 

Dzisiaj opowiem Wam o Euderminie od Shiseido oraz o wpływie dodatkowego kroku w pielęgnacji.

Poczytajcie też o innych kosmetykach Shiseido
> o zapachu Ever Bloom EDT
> o najnowszym serum do twarzy i kremie pod oczy Bio-Performance LiftDynamic
oraz o azjatyckich maseczkach Elizavecca


Eudermina, to pierwszy produkt stworzony przez Shiseido. Ma już ponad 100 lat! Przez producenta nazywany jest tonikiem. Dla mnie jednak, to po prostu emulsja pielęgnacyjna, która doskonale się wchłania. Za 125ml tego produktu trzeba zapłacić 185zł.

Szklana butelka w szkarłatnym kolorze zamykana jest koreczkiem, który na myśl przywodzi drogocenne rubiny w biżuterii. Jej kształt i etykieta, zachowane zostały w zgodzie z duchem kultury azjatyckiej. Jest prosto, wyrafinowanie i wysoce estetycznie. Esencji tej można również używać na dowolne partie ciała, również jako zapach. Relaksuje on bowiem wonią piwonii zroszonych deszczem. Nie utrzymuje się jednak tak długo, jak klasyczne perfumy. 

Nie radzę nakładać jej najpierw na wacik. Dla mnie mija się to z celem. Niepotrzebnie tracimy produkt. Osobiście wylewam kilka kropel tego produktu na dłonie, rozcieram go między nimi i wmasowuję w skórę twarzy oraz dekolt. Robię to jednak zaraz po oczyszczeniu twarzy (nie wycieram twarzy ręcznikiem). Ten dodatkowy krok w pielęgnacji ostatnio wiele u mnie zmienił. Widzę różnicę w poziomie nawodnienia mojej skóry, która choć nadal jest jeszcze przesuszona, to nie jest to taki dramat, jaki przeżywałam w niedalekiej przeszłości. I chyba znalazłam wreszcie receptę na udaną pielęgnację. 

A Wy? Używacie toniku/esencji?

beGlossy, Frozen Queen

$
0
0

Nowe, grudniowe pudełko beGlossy, nosi nazwę Frozen Queen i miało być świątecznym spełnieniem marzeń. Bardzo podoba mi się fakt, że pudełeczko tym razem zostało zmienione i jest prawdziwie zimowe. Nie bawiono się tym razem w dodatkowe, ilustrowane tekturki, tylko stworzono nowe pudełeczko, w śnieżynki. Świetny pomysł! 


Zawartość pudełka w tym miesiącu jest bardzo na plus. Powiem Wam, że jestem szczerze zadowolona z tego, co znalazłam w środku. Zwłaszcza, że do beGlossy dorzucono mnóstwo rabatów, a z tego na peelingi Body Boom mam zamiar skorzystać. 


AUBE, Serum pod oczy Epidermal Growth Factor RENAISSANCE 
49.99zł/ 15ml 
Chyba nie będę jedyna, która powie teraz, że w życiu nie słyszała o tej marce. Kosmetyki AUBE, to dla mnie totalna nowość.  Seria, którą widzicie w moim pudełeczku, zawiera w sobie epidermalny czynnik wzrostu, który poprawiając grubość naskórka, zapobiega wiotczeniu skóry oraz zmarszczkom. 

GOT2BE Puder do włosów dodający objętości Powder'ful 
18.99zł/ 10g 
Ten produkt zdecydowanie pójdzie w świat. Miałam go już kiedyś i rzeczywiście, dodaje on ekstremalnej objętości. Ja jednak nie jestem fanką wykończenia oraz tego, jaki daje efekt. Chociaż, działania mu odmówić nie mogę :) 

Schwarzkopf, Live Pastel Spray 
20.99zł/125ml 

Mój egzemplarz trafił do mnie w kolorze Cotton Candy. Nie ukrywam, że bardzo się z niego ucieszyłam. Spray z formułą pastelowych pigmentów zapewni jasnym włosom modne, cukierkowe kolory, idealne na wyjątkowe okazje i w karnawale. Jestem tego produktu bardzo, ale to bardzo ciekawa. A teraz, gdy moje włosy są znacznie jaśniejsze niż kiedyś (chociaż poczekam pewnie na odważniejszą wersję intensywnego blondu), takie pastele będą wyglądać super. Na pewno się odważę. 



PANTENE 1 minute Wonder Ampoule
4.99zł/15ml 
Magiczna, jednominutowa ampułka z Panten, ma cudownie odbudować włosy bardzo zniszczone. Przywraca blask i nawilżenie. Oczywiście, podejrzewam, że żeby efekt zdrowych włosów się utrzymał, trzeba podtrzymać kurację i zużyć kilka takich ampułek, ale jeśli ta jedna przyniesie natychmiastowy, zauważalny efekt, na pewno zdecyduję się na więcej. I Was wtedy o tym poinformuję. Moje końcówki są ostatnio dramatycznie przesuszone i rozdwojone. Na moje własne życzenie, bo nie dbam o włosy tak, jak powinnam. Mam jednak zamiar to zmienić i przyłożyć się do pielęgnacji włosów, z sercem. 


Uriage, maseczka Roseliane oraz regenerująco-ochronny krem do rąk Bariederm
58.90zł/40ml ; 27.90zł/50ml

Uriage bardzo lubię i właściwie zawsze, z podkulonym ogonem wracam do ich wody termalnej. Każdego lata. I dużo bardziej cieszę się z kremu do rąk, niż maseczki do twarzy. Moje dłonie są ostatnio tak przesuszone, że przyda im się naprawdę porządna dawka nawilżenia. I jeśli jest na rynku coś, co temu zapobiegnie, to będę bardzo szczęśliwa. Niestety, wiele kremów nie odpowiada mi przez swoją tłustą konsystencję. Dlatego, zobaczymy jeszcze, jak sprawdzi się u mnie Bioderma. 

Mokosh, ujędrniające serum Pomarańcza
69zł/12ml 
Serum to jest podobno idealne dla każdego rodzaju cery. Jest w stu procentach naturalne, więc każda fanka takich kosmetyków, powinna się ucieszyć z jego obecności w pudełku. Zawiera cenne olejki - arganowy, z wiesiołka, ze słodkich migdałów. Ma intensywnie regenerować i nawilżać skórę twarzy, przywracając jej elastyczność. Oleiste formuły, to moje odkrycie w tym roku. Kiedyś stroniłam od olejków, a teraz wręcz przeciwnie. Bardzo chętnie zapraszam je do swojej pielęgnacji. Jestem więc bardzo ciekawa, czy Mokosh się u mnie sprawdzi. 

Co prawda, dwie rzeczy nie załapały się na zdjęcie, a ja sobie zdałam z tego sprawę właśnie teraz. Aczkolwiek, wspomnę Wam o nich, mimo wszystko. W pudełeczku znalazła się jeszcze próbka perfum Marc Jacobs, Decadence Divine oraz próbka najnowszej bazy rozświetlającej z Golden Rose. Nie muszę chyba przypominać, że jestem wielbicielką błysku, więc jest to dla mnie nie lada gratka!

Podsumowując, muszę Wam powiedzieć, że jestem zadowolona z zawartości pudełka w tej edycji. Ta duża ilość pielęgnacji bardzo mi się podoba, tym bardziej, że w większości trafiona jest w punkt.

A jak Wam się podoba ta edycja? Jesteście zadowolone?

Chanel N°5 L'HUILE CORPS

$
0
0

Klasyczna piątka ma rzeszę zwolenniczek i przeciwniczek. Jej odświeżoną wersję L'Eau mogłyście już poznać bliżej u mnie na stronie. Tutaj odsyłam Was raz jeszcze do przeczytania kilku słów na temat tego zapachu - zapraszam KLIK. Osobiście, jeszcze nie skusiłam się na zakup klasycznej wersji tej woni. Uważam, że jestem jeszcze na nią za młoda i być może kiedyś, w przyszłości, przy odrobinie cierpliwości, uda mi się odkryć jej piękno.

chanel-no5

Najnowszy, limitowany olejek do ciała marki Chanel, czyli N°5 L'HUILE CORPS, to propozycja dla każdej wielbicielki kultowego zapachu oznaczonego numerem pięć. 



Konsystencja przywodzi na myśl suche olejki do ciała. Jest delikatny, skóra bardzo szybko go absorbuje i raz-dwa relaksuje. Zamknięty został w ekskluzywnej buteleczce z oszronionego szkła. Jego pojemność to 200ml. Flakon oczywiście nie tylko cieszy oko właściciela. Będzie znakomicie wyglądać na toaletce, jako element dekoracyjny. By ułatwić proces aplikacji, wyposażony został w atomizer. Sam produkt jest bardzo lekki i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze, która po użyciu jest miękka, nawilżona i pachnąca. 

chanel-no5

Zapach ładnie układa się na skórze. Mam wrażenie, że jest lżejszy i słodszy od perfum. Dla mnie, osoby która za numerem pięć nie przepada, jest zdecydowanie do przełknięcia. Co więcej, pokuszę się o stwierdzenie, że jest w nim coś, co mnie intryguje i zachwyca. Być może dzieje się tak dlatego, że w miarę z upływem czasu, zapach nabiera słodyczy.

Markę Chanel znajdziecie w sieciach perfumerii Douglas oraz Sephora, jak również w ekskluzywnych perfumeriach niszowych.


IOPE Air Cushion Natural Glow SPF 50+ PA+++

$
0
0

Kiedyś miałam już jeden podkład w gąbeczce. Był to dosłownie największy z możliwych, makijażowych niewypałów. W moim posiadaniu był Lancome, Miracle Cushion Foundation. Podkład-dramat. Zapewniać miał znakomite wykończenie drugiej skóry. Delikatne krycie, nawilżenie, a w rzeczywistości - były tylko smugi i ciastolina. Nie polecam. Nie jest wart nawet złotówki. 

Luksusowe marki wzorują się na azjatyckim trendzie makijażowym (jak i pielęgnacyjnym), który zawojował serca miłośniczek kosmetyków. Dlatego coraz częściej wśród asortymentu marek selektywnych, znaleźć można gąbeczkowe podkłady, róże i tinty. Ja jednak postanowiłam sięgnąć do źródła i sprawdzić na własnej skórze, jak sprawuje się oryginalny podkład BB od Iope, Air Cushion Natural Glow SPF 50+ PA+++, który dostać możecie na stronie Jolse.com

Iope-air-cushion-natural-glow

Przy okazji, rozwieję Wasze wątpliwości, które z pewnością macie, gdy patrzycie na tę dziwną nazwę produktu. Co to jest to całe "PA+++"? 
Ja również zrobiłam na początku wielkie oczy, ale poszperałam trochę w Internecie i już wiem. Mianowicie, Korea (jak i cała Azja) słynie ze swojego zamiłowania do zwalczania przedwczesnych oznak starzenia. Walka o młodą cerę jest nieustanna. Azjatki nie od dziś, jako sekret swojej idealnej, młodej cery, uważają codzienne stosowanie filtra przeciwsłonecznego. Od tego właśnie jest SPF. Pięćdziesiątka, bo mniejsze wartości, to tak trochę kiepsko :) Natomiast skrót PA+++ oznacza ochronę przeciwsłoneczną UVA.

Iope-air-cushion-natural-glow

Nadmienię, jak przy okazji wszystkich recenzji produktów pielęgnacyjnych i przeznaczonych do makijażu całej twarzy, jakiej cery jestem posiadaczką. Mianowicie, borykam się z przetłuszczającą się strefą T oraz suchą skórą policzków i czoła. Mającą tendencję nawet do przesuszeń. Wiem też, że produkty takie niekoniecznie muszą się sprawdzić na mojej cerze, która z racji dwóch kompletnych skrajności, potrafi zrobić sobie niezłe żarty z podkładu w ciągu dnia. 

Iope-air-cushion-natural-glow

Produkt aplikujemy przy pomocy dołączonej gąbeczki. Będę z Wami jednak szczera - rzadko z niej korzystam.* Dużo częściej sięgam po mój ulubiony pędzel do podkładu, czyli Full Coverage Face Brush od Bobbi Brown. Następnie, z racji tego, że uwielbiam wykończenie beautyblendera, stempluję nim kilka razy po twarzy i pozbywam się nadmiaru produktu. 

Sam kosmetyk ma małe krycie, które daje się ładnie budować do średniego. Cienka warstwa podkładu pozwala mi na ładne wyrównanie kolorytu cery i uzyskanie jednolitej barwy twarzy i szyi. Radzi sobie z mniejszymi i większymi zaczerwienieniami, chociaż nie jest w stanie dokładnie zakryć mojego pękniętego naczynka na policzku. Tutaj niestety muszę posiłkować się korektorem. 

Produkt w cenie regularnej kosztuje 42$.  Jednak, bardzo często można dostać go ze sporą zniżką (nawet do 15$). Paczka z Korei szła do mnie około dwa tygodnie, więc czas oczekiwania, to również nie są długie miesiące. Podczas zakupu dostajemy dodatkowy wymienny wkład. W związku z czym, otrzymujemy 2x15g produktu. To spora oszczędność, biorąc pod uwagę fakt, że za podobną cenę możemy otrzymać tylko jeden wkład z logiem marki selektywnej.

Produkt zamknięty jest w plastikową, aczkolwiek wytrzymałą puderniczkę, która w środku ma całkiem porządne lusterko i miejsce na wymienny wkład. Dokupowanie samego wypełnienia, czyli podkładu w gąbeczce i wymienianie go w puderniczce wielorazowego użytku, jest bardzo ekonomiczne. I bardzo mi się ten pomysł podoba. Nie podoba mi się jednak fakt, że nie jesteśmy w stanie "naocznie" ocenić, jak wiele produktu zostało nam w opakowaniu. 

*jeśli już, to podczas poprawek w ciągu dnia. 

Iope-air-cushion-natural-glow

Iope-air-cushion-natural-glow

Miękka gąbeczka bez problemu "oddaje" produkt na akcesorium, którego używamy podczas aplikacji produktu. Sam kosmetyk zachwycił mnie. Nie jest ideałem, ponieważ wymaga poprawek w strefie T w ciągu dnia. Liczyłam się jednak z tym, że będę niezadowolona i zdruzgotana efektem, jaki otrzymam na twarzy. Jednakże, był i jest on czymś, do czego w makijażu na co dzień dążę. Delikatnie rozświetlona skóra, błyszcząca i jędrna. Lekko wyrównany koloryt, prześwitujące niedoskonałości - które wcale mi nie przeszkadzają. Prawdziwy efekt drugiej skóry. 

Bałam się też, że produkt będzie mi "osiadał" na skórze. Inne koreańskie kremy bb, z którymi miałam do czynienia, niestety spływały mi z twarzy, kompletnie nie stapiały się z moją skórą i miałam wrażenie, jakby "siedziały" na niej. Tutaj na szczęście nie ma takiego uczucia. Produkt znakomicie scala się z moją skórą. 


Produkty koreańskie powoli, ale skutecznie zajmują moje serce. Planuję więc potestować ich znacznie więcej, skupiając się raczej na tych "lepszych" składowo markach. I liczę, że już niedługo wrócę do Was z propozycją makijażu twarzy całkowicie wykonanego kosmetykami z Azji. Bo o tym, że regularnie będę się z Wami dzielić informacjami o produktach pielęgnacyjnych, jestem przekonana doskonale. Ten konkretny kosmetyk kupicie tutaj.

Macie swój ulubiony produkt pochodzący z Azji?

Postanowienia noworoczne

$
0
0

Pewnie tak, jak ja, nie możecie już patrzeć na Waszą tablicę na Facebooku, która jest zawalona postanowieniami noworocznymi. Jakoś tak, mniej więcej do końca grudnia nie miałam nawet pomysłu na moje postanowienia na 2017. Działo się tak dlatego, że najzwyczajniej w świecie 2016 dał mi tak w kość, że nie chciałam nic planować. Czułam się przybita. Jednak, gdy przyszedł Sylwester, a ja byłam w naprawdę szampańskim nastroju, postanowiłam że spiszę małą listę rzeczy, które postaram się doprowadzić do końca w tym roku.

1. Nauczyć się francuskiego

O nauce francuskiego marzę cale życie. W mojej rodzinnej miejscowości nie było szans na naukę dodatkowego języka. Podstawa w szkołach: rosyjski, niemiecki i angielski, to coś co musiało mi wystarczyć. I chociaż z rosyjskiego pamiętam, że sofa to dywan i że zapałki były ulubionym słowem kolegów, a z niemieckiego nic nie wybije mi z głowy regułki, której nauczyłam się na pamięć przed klasówką (obudzona w środku nocy wyrecytuję te trzy zdania bez mrugnięcia okiem :)), tak jedynym językiem, w którym czuję się bardzo dobrze, bardzo płynnie - jest angielski. Nie wiem właściwie, dlaczego dopiero teraz postanowiłam, że zacznę się poważnie uczyć francuskiego. Już kiedyś chodziłam do szkoły językowej (angielski), ale powolutku szukam dobrej szkoły w Szczecinie, której kurs w pełni mnie usatysfakcjonuje. Wiem, że lekko nie będzie, jeśli naprawdę chcę się nauczyć dobrze mówić w tym języku, ale się nie poddam.

2. Czytać więcej książek

2017, to rok, w którym w końcu kupię czytnik. Nie zrobiłam tego jeszcze, ale decyzja już zapadła. Zaraz po tym, jak trafi w moje ręce nowy laptop (jestem zmuszona do wymiany), zrobię wszystko, żeby następny w kolejce pokazał się u mnie czytnik.
Chcę wrócić do czytania, bo bardzo to kiedyś lubiłam. A nie ukrywam, że taszczeniu ze sobą ciężkich  książek mnie mocno zniechęca. Dlatego czytnik będzie dla mnie idealnym rozwiązaniem. Chcę też wrócić do czytania po angielsku, bo zawsze w ten sposób uczyłam się dodatkowo języka

3. Zejść o rozmiar niżej

Ci, którzy mnie znają i widzieli mnie na żywo, wiedzą, że do najszczuplejszych nie należę. Co tu dużo mówić. Nie będę owijać w bawełnę - jestem gruba! A kiedyś nie byłam. Kiedyś miałam talię osy i się sobie nie podobałam. Dziewczyny są głupie ;) W każdym razie, mimo że jestem na takim etapie samoakceptacji, że nigdy nie czułam się bardziej kobieca i seksowna, nigdy nie dbałam tak o siebie i nie starałam się wyglądać, jak prawdziwa kobieta, to nie czuję się dobrze z moimi kilogramami. I mimo że staram się wyglądać najlepiej, jak mogę, to wagi nie ukryję. Dlatego, zamiast stawiać przed sobą cel, żeby schudnąć nagle 30kg, stawiam mniejszy, szybciej osiągalny i równocześnie będący moim pierwszym krokiem w walce o powrót do dawnej figury. Mianowicie, chcę zejść z rozmiaru 44 do rozmiaru 42 i daję sobie na to 4 miesiące. W kwietniu się z tego z Wami rozliczę i jeśli nie pochwałę się wtedy jeansami, czy sukienką w mniejszym rozmiarze, to możecie mnie oficjalnie nazwać lamą :)

4. Instagramowe wyzwanie #365

Chcę być bardziej regularna w moich działaniach w social mediach, ale też chcę sobie rzucić wyzwanie kreatywności. Na pewno będą zdarzać się dni, w których nie będę mieć weny na zrobienie zdjęcia albo światło nie będzie ze mną współgrać. Chcę przełamać swoje bariery, rzucić się na głębszą wodę i zacząć MYŚLEĆ podczas robienia zdjęcia. Chcę też szukać inspiracji i dodatków do zdjęć w otaczającym mnie świecie.

5. Wyjechać na spontaniczne wakacje

W tym roku nie chcę zrezygnować z wakacji za granicą. 2016 nie dał mi na to okazji, ale w tym roku muszę się gdzieś wybrać. Inaczej zwariuję. Potrzebuję się zgubić w obcym mieście, mieszkać przy klimatycznej uliczce, jeść w ulubionej knajpce lokalnych ludzi. Zwiedzać, obetrzeć stopy, opalić nos, zapełnić kartę pamięci w aparacie i poczuć to, co czuje się w kompletnie obcym miejscu. Mimo że to uczucie zawsze mnie przeraża, to kręci mnie równocześnie.

I to tyle. Tylko tyle albo aż tyle. Mam nadzieję, że Wy rownież macie jakieś kreatywne wyzwania i postanowienia  na 2017. A za rok, przebijemy sobie piątkę, gdy uda nam się je zrealizować :)

Najnowsza paletka cieni The Balm, Appetite

$
0
0

paletka-cieni-the-balm-appetite

W moje ręce trafiła niedawno najnowsza paletka marki The Balm o nazwie Appetite.  Jeśli kiedyś zapytałybyście mnie, czy lubię tę markę, odpowiedziałabym, że nawet, nawet, ale nie ma szału. Jednakże, na przestrzeni lat, okazało się, że bardzo odpowiada mi jakość cieni, które oferuje marka. Chociaż kiedyś uważałam Mary-Lou za rozświetlacz idealny (poczytacie o nim tutaj), tak teraz wszystkie doskonale wiemy, że błysk Mary jest za słaby. Na rynku jest znacznie więcej, ciekawszych propozycji. 

W każdym razie, w swoich zbiorach dotychczas miałam dwie paletki The Balm i byłam z nich równie zadowolona. Chociaż Meet Matt(e) Trimony podoba mi się zdecydowanie bardziej. Oczywiście, z racji tego, że ma więcej kolorów, które można używać na co dzień. Brakowało mi w niej jednak odrobiny błysku. Tak, wiem. Zdaję sobie sprawę, że jeśli paletka cieni stworzona jest, jako matowa, to próżno szukać tam błyszczących drobinek. Jednak, moje srocze serce, nie mogło w związku z tym nazwać jej paletką idealną. 

paletka-cieni-the-balm-appetite

paletka-cieni-the-balm-appetite

paletka-cieni-the-balm-appetite

Czy Appetite będzie idealna - nie wiem. Na razie nie mogę się wypowiedzieć w tej kwestii, chociaż już widzę, że ostatni rząd cieni będzie bardzo rzadko przeze mnie wykorzystywany. Nie widzę siebie do końca w tych kolorach, aczkolwiek są one ciekawe. Moimi typami z paletki są natomiast:  Bruce Schetta, Mac Encheese (na co dzień) oraz Tate R. Tots, Rocky Road-Icecream i Chris P. Bacon, jako element błysku i szaleństwa na wieczór. 

Ale najpierw sprawy techniczne. W paletce znajduje się dziewięć cieni o różnym wykończeniu. Pierwszym rzędem rządzą maty, środkowym - metaliczne odcienie, a ostatnim - lżej połyskujące drobinki. Ich nazwy są przezabawne, jak zawsze z resztą. The Balm słynie już z zabaw słowem, dlatego nie obyło się bez tego i tym razem. Moim ulubieńcem jest zdecydowanie Chris P. Bacon, zarówno fonetycznie, jak i w rzeczywistości :D 

paletka-cieni-the-balm-appetite

Wszystkie cienie bardzo dobrze ze sobą grają i "trójkami" jesteśmy w stanie stworzyć makijaż kompletny. Oczywiście, nikt nie zabrania nam eksperymentować, więc nie bójcie się sięgać po różne kombinacje. Jednakże, znajdziecie tutaj praktycznie wszystko: cielistą, matową barwę do podkreślenia łuku brwiowego, średni brąz w chłodnej tonacji do załamania powieki i błyszczącą taflę do powieki ruchomej oraz wewnętrznego kącika. 

paletka-cieni-the-balm-appetite

Jestem bardzo zadowolona z jej jakości. Cienie są fantastycznie napigmentowane, pięknie się blendują i nie tracą przy nakładaniu pędzlem. Te "metaliczne" ze środka radzę jednak wklepywać palcem na ruchomą powiekę. Wtedy efekt jest najpiękniejszy i najbardziej przypomina taflę (zwłaszcza przy odcieniu Tate R. Tots). Chociaż, jeśli mam być szczera, to zaskakuje mnie, że na palcu pozostaje bardzo dużo cienia. On oczywiście przykleja się do powieki, ale wydaje mi się, że mógłby to robić bardziej. Nie znalazłam jednak jeszcze sposobu by uzyskać taki efekt, jaki satysfakcjonowałby moje srocze oko w stu procentach. Cienie będą idealne zarówno dla profesjonalistek (które cenią sobie mocną pigmentację), jak i dla początkujących dziewczyn (które nie do końca wiedzą, jak bawić się kolorami a chcą uzyskać dobre efekty). Co prawda, cienie są suche i lubią się pylić, ale nakładane na powiekę nigdy mi się nie osypują. Znakomicie wyglądają przez cały dzień. A ja ostatnio zrezygnowałam z bazy pod cienie (nakładam tylko cieniutką warstwę korektora do wyrównania kolorytu).

paletka-cieni-the-balm-appetite

paletka-cieni-the-balm-appetite

Paletka jest mała i poręczna. Znakomita na wyjazdy. W środku znajduje się lusterko, którym spokojnie można się wspomóc podczas robienia całego makijażu. Nie bądźcie jednak zaskoczone tym, że napis EAT UR <3 OUT, to tylko nakładka. Cienie nie są w kształcie literek, chociaż sam pomysł z nakładką uważam za bardzo fajny. Nie ukrywam też, że to właśnie tym ta paletka zwróciła moją uwagę. Dostaniecie ją w każdym Douglasie w cenie 185zł oraz taniej w drogeriach internetowych (tutaj jednak nie dam sobie ręki uciąć, że kupujecie oryginał. The Balm bardzo często lubi być podrabiany). 

Poczytajcie też o: 

No i jak? Podoba się Wam ta paletka? 

Chanel, Chance Eau de Perfume

$
0
0

W tym roku otrzymałam swój pierwszy prezent świąteczny od Chanel. Współpracę z tą marką uważam za spełnienie marzeń i ogromny sukces. Nie wiem, jaki rok 2016 był dla Was, bo dla mnie był naprawdę... dziwny, ale mimo tego, że 2017 witam z radością i nadzieją, że w końcu będzie dobrze, to kończący się rok przyniósł parę znaczących zmian w moim życiu, kilka przełomowych chwil i wartościowych rozwojowo sytuacji. 

Przesyłki od Chanel, to zawsze klasa sama w sobie. Znakomicie zapakowane tekturowe torebki z uroczą, czarną wstążeczką z logo marki. Tym razem, w świątecznej przesyłce otrzymałam uroczy prezent, który znakomicie wpasował się w moje gusta zapachowe. 




Zapach określany jest przez producenta, jako drzewno-orientalny. Zamknięty został w okrągłym flakonie, który ozdobiony jest metalowym wykończeniem. Wygląda bardzo elegancko i powiem szczerze, że klasyka opakowań Chanel trafia w moje serce kosmetycznej snobki. 

Chance to zapach radosny, pełen energii. W jego składzie wyraźnie wyczuwalny jest jaśmin (mój ukochany kwiat i składnik perfum), różowy pieprz i ambrowa paczula. Kompozycję dopełnia nuta wanilii i białego piżma, które sprawiają, że zapach pięknie układa się na skórze, tworząc swoisty woal miłej woni. 

Woda perfumowana jest jedną z najtrwalszych i powiem Wam szczerze, że na mojej skórze utrzymuje się niezwykle długo. Zapach znakomicie rozwija się w ciągu dnia, nabierając głębi i ciepła. 


Linia Chance trafia idealnie w olfaktoryczne doznania kobiet młodszych oraz starszych, silnych, niezależnych, które uwielbiają czuć się kobieco i czasami chcą zaszaleć. Zapach ten poprawia mi nastrój i bardzo lubię go używać w dni, w których czuję, że wszystko będzie szło po mojej myśli. To taki zapach sukcesu. Lub właśnie szansy na ów sukces.

Chanel Chance występuje we flakonie o trzech pojemnościach. 35ml/319zł  50ml/439zł oraz 100ml/599zł. 


Jest to zapach, którym pachnę nieprzerwanie od początku tego roku. Nawet teraz, podczas krótkiego, kilkudniowego wyjazdu do Warszawy z Agnieszką, jedynym zapachem jaki miałam ochotę zabrać do swojej torebki, było właśnie Chance. Nawiasem mówiąc, jeśli macie ochotę śledzić naszą wycieczkę, to wpadajcie na nasze InstaStory >> aGwer>> Ala ma kota 

Poczytajcie też  o: 
>> Chanel, N°5 L'Eau

Jaki jest Wasz ulubiony zapach od Chanel?

Jedna szminka - trzy zastosowania

$
0
0

Znacie to pytanie, które często zadaje się dziewczynom, które kochają makijaż?
Jeśli trafiłabyś na bezludną wyspę i mogłabyś zabrać ze sobą tylko dwa kosmetyki, co by to było?
Wertując moje kosmetyczne zbiory doszłam do jednego wniosku, jednym z nich byłaby na pewno szminka.

1. SZMINKA

To akurat jest oczywiste. Szminka służy przede wszystkim do tego, żeby używać jej na ustach. Nie odkryłam tutaj żadnej Ameryki, dlatego myślę, że nie będę się zbytnio rozwijać w tym temacie oprócz tego, że nie zawsze trzeba używać szminki o pełnym kryciu z jej producenckim przeznaczeniem. Czasami, takie intensywne barwy lubię nakładać na usta wklepując je czy to palcem, czy prosto ze sztyftu, a następnie odbijać nadmiar produktu w chusteczkę, co sprawia, że na ustach pojawia się naturalnie i bardzo seksownie wyglądający tint.

2. RÓŻ

Dobra pomadka może służyć, jako kremowy róż do podkreślania policzków. Wygląda w ten sposób niezwykle naturalnie, ponieważ (jeśli jest nawilżająca), odbija pięknie światło i daje wrażenie bardzo zdrowej, nawilżonej cery nastolatki. Taka kombinacja, czyli pomadka plus róż do policzków sprawia, że nie musimy się martwić o to, czy kolor ust pasuje do koloru różu i odwrotnie. Dlatego wszystkim tym z Was, które na co dzień borykają się z problemem tego typu i jeśli nie potraficie dobrać odpowiednich barw, które zaaplikujecie w te dwa miejsca, oto moja złota rada. Jedna pomadka rozwiąże Wasze wszelkie problemy w tej kwestii.


3. CIEŃ DO POWIEK!

I tutaj wirtualnie widzę Wasze skrzywienie twarzy! Tak, dobra pomadka może być też stosowana jako cień do powiek Te różowe znakomicie sprawdzą się dla niebieskookich, które chciałyby bardziej podkreślić swoje spojrzenie i dać światu do zrozumienia, że ich kolor oczu jest naprawdę intensywny. Śliwki fajnie sprawdzą się u zielonookich. A klasyczne cielistości są neutralne na każdej powiece. Dlatego, jeśli bardzo się Wam spieszy, wystarczy szybciutko wklepać odrobinę pomadki palcami i dokładnie ją rozetrzeć. W przypadku tych mniej napigmentowanych pomadek, nie musicie się martwić o żadne plamy. Polecam też delikatnie przypudrować powieki odrobiną transparentnego pudru już po aplikacji.


Istotne byłoby na pewno dobranie odpowiedniego koloru. Jednak, jeśli ten sam odcień trafiłby na moje usta, policzki oraz powieki, na pewno sprawiłby, że makijaż wyglądałby bardzo spójnie. Dlatego, bez dwóch zdań, myślę że postawiłabym na jakiś lekki, ciepły róż.

A jaki byłby Wasz wybór? Co zabrałybyście ze sobą na bezludną wyspę, gdybyście musiały się ograniczyć do dwóch produktów?
Viewing all 356 articles
Browse latest View live