Quantcast
Channel: Ala ma kota
Viewing all 356 articles
Browse latest View live

beGlossy Hello 2017!

$
0
0

Styczniowe pudełeczko beGlossy mnie naprawdę zaskoczyło. Dopiero co otworzyłam drzwi kurierowi i szczerze mówić, nie spodziewałam się niczego fantastycznego. Podeszłam do edycji z tego miesiąca z czystą kartą. I co? I - według mnie - jest szał! <3 

Przede wszystkim, w pudełeczku beGlossy Hello 2017! znalazło się ujędrniające serum MOKOSH "Pomarańcza". Podczas składania zamówienia na pakiet lub subskrypcję wystarczy wpisać hasło PrezentOdAli i do Waszej przesyłki zostanie dołączony właśnie ten produkt. Świetnie! 


Najwięcej miejsca w pudełku zajmuje zdecydowanie maseczka Moisture + Comfort od Garniera /8,99zł/. Miałam już okazję przetestować niebieską wersję (jest super!), a teraz na pewno z przyjemnością wypróbuję wersję różową, która przeznaczona jest dla cer suchych i wrażliwych. Maski w płachcie to temat nośny i bardzo na czasie. Osobiście bardzo Wam je polecam. Nawilżenia nigdy za wiele! 


W pudełku znalazł się też krem ochronny do rąk od Farmony /7.00zł/. Jest to zimowy kosmetyk przeznaczony do ochrony i pielęgnacji dłoni podczas mrozów i niskiej temperatury. Powiem szczerze, że jestem go bardzo ciekawa. Nie mogę wyjść na prostą z moją skórą, która mocno szaleje przez te temperatury za oknem i ogrzewanie w domu. Także myślę, że ten krem będzie miał niemałe wyzwanie, żeby moje dłonie znów były gładkie. 


W pudełku znalazł się tylko jeden kosmetyk kolorowy. Jest nim miniatura tuszu do rzęs Mascara Infinito od Collistar /99zł/. Producent zapewnia, że jej unikatowa formuła pozwala na jednoczesne pogrubienie, podkręcenie i wydłużenie rzęs, a specjalna szczoteczka, wykonana z delikatnego elastomeru, dokładnie pokrywa rzęsy tuszem i je modeluje. Jestem bardzo ciekawa, czy mi się sprawdzi. Zwłaszcza, że jest to bestseller marki. 


Wracamy jednak do pielęgnacji. W pudełeczku znalazła się kolejna nowość na rynku, czyli Basil Elemnet, maska wzmacniająca Bazylia + Agran /29.99zł/. Powiem szczerze, że jestem jej bardzo ciekawa. Jednym z moich noworocznych i kosmetycznych postanowień było intensywne dbanie o włosy. Dlatego ostatnimi czasy przykładam się do nakładania odżywek, maseczek i wszystkich innych rzeczy. Maska ta jest przeznaczona też do skóry głowy i ma zapobiegać wypadaniu włosów. 


Jako prezent dodano tym razem próbkę produktu  Perfect Me od Wella Professionals EIMI. Jest to lekki lotion nadający włosom efekt wygładzenia. 


Trzecią i ostatnią już nowością w pudełku jest żel micelarny z Garniera. Jeśli śledzicie uważnie mój Instagram, wiecie że wczoraj pytałam Was, na jaki micel powinnam się teraz zdecydować. beGlossy przyszło do mnie z pomocą i teraz będę testować ten delikatny żel micelarny, który przeznaczony jest do demakijażu całej twarzy, ale też do standardowej pielęgnacji. Jestem go baaaaaaaardzo ciekawa! Żel micelarny z Sephory bardzo mi się podoba, wiec mam nadzieję, że właśnie patrzę na narodziny idealnej i tańszej alternatywy w tym temacie!


Osobiście uważam to pudełko za bardzo, ale to bardzo udane. Wszystkie produkty mnie ciekawią i znalazłam w nim kilka kosmetyków, które naprawdę mają szansę okazać się fantastyczne. Oby tak było! ;)


Co sądzicie o całym pudełku? Dajcie znać w komentarzach! 


Revlon, PhotoReady Insta-Fix Highlighting Stick

$
0
0

Jako miłośniczka błysku, nie potrafię przejść obojętnie obok żadnego rozświetlacza. Co prawda, zdarza mi się omijać jakiś, ale robię to głównie z powodu słabej pigmentacji. Ostatnio jednak coraz częściej sięgam w moim dziennym makijażu po kremowe produkty. Wiem! To dziwne! Przecież po kremy sięga się częściej latem. No, ale jakoś tak się ostatnio dzieje, że do makijażu twarzy (bronzer, róż i rozświetlacz), to właśnie produkty mokre same wychodzą mi z szafki i wołają do mnie: "mamo!" :)

Revlon PhotoReady Insta-Fix Highlighting Stick /69.90zł/, to rozświetlacz, który dostaniecie w dwóch różnych odcieniach: Pink Light– różowy odcień z białymi/srebrnymi drobinkami, odpowiedni dla jasnych i średnich odcieni skóry oraz Gold Light– brzoskwiniowy odcień ze złotymi drobinkami, odpowiedni dla średnich i ciemnych odcieni skóry. Ten, który prezentuję Wam dzisiaj, jest wersją różową. 



Produkt zamknięty został w plastikowym opakowaniu. Jest niezwykle kremowy i łatwo pozwala na nabranie go na akcesorium do makijażu. Nie ukrywam jednak, że ja najchętniej używam go w połączeniu z moimi palcami. Wklepuję kosmetyk na szczyty kości policzkowych i delikatnie blenduję z podkładem, by uzyskać efekt delikatnej i naturalnej tafli rozświetlenia. Zaskoczyło mnie to, że nie widać w nim żadnych większych drobin, co jednak zdarzało się w mojej poprzedniej historii z rozświetlaczami kremowymi. Albo były napełnione brokatem, albo były na tyle suche, że nie dało się z nimi w ogóle pracować. Ten jest inny! 


Jest kremowy i jego pigmentację określiłabym jako średnią, ale aspirującą do tej pełnej. Daje się dokładać i pozwala na stopniowanie nasycenia błyskiem. Dlatego jeśli przesadzicie z nim za pierwszym razem, polecam chwycić pędzel, czy beautyblender, którym wcześniej nakładałyście podkład. Po przesadzie nie powinno być śladu. Będę z Wami jednak szczera... Nie uważam, żeby produkt ten był warty swojej ceny. Polecam więc polować na niego w promocyjnych akcjach. Inaczej... Inaczej po prostu przepłacicie.

Jaki jest Wasz ulubiony rozświetlacz?

HERA, Hyaluronic Mask

$
0
0

hera-hyaluronic-mask

Moja przygoda z pielęgnacją jest już na całkiem dobrych torach. Kiedyś, jako nastolatka unikałam wszelkiego rodzaju smarowania się kremem. Teraz nie wyobrażam sobie bez tego życia. Nie umiem też nakreślić alternatywnej wersji rzeczywistości, w której musiałabym zrezygnować ze stosowania maseczek. Tych złuszczających, oczyszczających, czy nawilżających. Jednak, prawdziwie wielką miłość poczułam do maseczek w płachcie. To coś, co mnie autentycznie kręci! 

Podczas przeglądania strony Jolse.com, na której polecam robić azjatyckie zakupy, natrafiłam na markę Hera. Dosyć sporo już o niej słyszałam. Sporo dobrego. Wybierając azjatyckie kosmetyki, staram się kierować dobrymi składami. Nie ulegam słodkim misiom i bananowym kształtom kremów. Te można śmiało wyrzucić do kosza. To, co jest dla mnie istotne, to prawdziwe nawilżenie, a nie doraźny efekt.

Zdecydowałam się więc na zestaw Hera Hyaluronic Mask klik, w skład którego wchodzi 6 sztuk bawełnianej maseczki w płachcie. W tym momencie produkt kosztuje 23$ i został przeceniony z 27$. Każda z maseczek zapakowana jest w osobne opakowanie utrzymane w klasycznym, fioletowym tonie. Żadnych przesadnych fontów, czy nadruków. Produkt ma się obronić sam. 


hera-hyaluronic-mask

Po otwarciu opakowania i wydostaniu płóciennego kawałka materiału na zewnątrz, należy rozwinąć całą płachtę i umieścić ją na twarzy. Powiem szczerze, że okolice oczu powinny być trochę lepiej wycięte, ale w kwestii całej reszty nie mam na co narzekać. Maseczka powinna leżeć na skórze około 15-20 minut. Ja jednak - posiadaczka cery mieszanej, ale bardzo przesuszonej, trzymam ją dłużej, aż cały materiał robi się względnie "suchy". Po jej usunięciu, wmasowuję resztę produktu w skórę twarzy. Jej lekko różany zapach jest przyjemny i bardzo relaksujący.

hera-hyaluronic-mask

Cera po takim zabiegu jest niezwykle nawilżona, gładka i napięta. Wyraźnie jej to służy. Produkt fantastycznie się wchłania, nadając cerze blasku i jędrności. Jestem w tych maseczkach autentycznie zakochana. I mimo że na pewno wypróbuję jeszcze masę innych (z czystej, babskiej ciekawości), to czuję, że do bohatera dzisiejszego wpisu jeszcze na pewno wrócę. 

Powiedzcie mi, czy Wy też używacie takich maseczek w płachcie? Jakie są Wasze ulubione?

theBalm Highlite 'n Con Tour - najnowsza paletka do konturowania twarzy

$
0
0
paleta-do-konturowania-theBalm

Paletki theBalm z powodzeniem wpisują się w standardy tych, które wybieram w codziennym makijażu. Mają dawać mi możliwość szybkiego i bezproblemowego stworzenia czegoś naturalnego.

paleta-do-konturowania-theBalm

Najnowsza paleta do konturowania, czyli Highlite 'n Con Tour (149zł), to produkt, który ma wychodzić na przeciw oczekiwaniom tych maniaczek kosmetycznych, które chcą mieć cały niezbędny arsenał produktowy w jednym miejscu. Bez upierania się, jest ona świetna na wyjazdy. Bezproblemowo pozwoli na makijaż twarzy, jak i makijaż oka. Jak jest jednak z jej trwałością i jakością?

paleta-do-konturowania-theBalm

Tekturowe opakowanie, to już znak firmowy marki. Kiedyś bardzo mi to przeszkadzało, aczkolwiek teraz bardzo sobie cenię taką formę. Przede wszystkim za wygodę przechowywania. W środku znajdziemy osiem prostokątnych pudrów przeznaczonych do pełnego makijażu twarzy. Na górze palety, znajdują się produkty do rozjaśniania i rozświetlania. Tego w macie i w błysku. Pudry znajdujące się po prawej stronie, nadadzą się do aplikacji pod oczy, na nos, brodę, czoło i pod konturowanie policzków. Te po lewej, to klasyczne rozświetlacze zachowane w tonacji beżowo-złotej.  Drugi rząd paletki nadaje się do wyszczuplania i ożywiania cery. Dwa bronzery o chłodnej tonacji nadają się do imitowania cienia na twarzy, natomiast kolejny przyda się do ocieplenia cery. Ostatni w rządku jest róż, który gra kolorystycznie z całą resztą. 

paleta-do-konturowania-theBalm

Co sądzę o wszystkich produktach? Zawiodły mnie rozświetlacze. Te są niestety bardzo subtelne, lekkie... nie w moim guście, bo jednak lubię się (często przesadnie) błyszczeć. Ich trwałość też niestety nie satysfakcjonuje, ponieważ po kilku godzinach od aplikacji na policzek, mogłam śmiało stwierdzić, że rozświetlacz po prostu wyparował. Lepiej jest jednak w kwestii bronzera, który utrzymał się na swoim miejscu znacznie dłużej.

paleta-do-konturowania-theBalm

Paletka ta się niestety u mnie, jak na pierwszy raz, nie sprawdziła. Nie jestem z niej zadowolona, produkty nie zagrały z podkładem i jakoś tak... brak mi tutaj znakomitych rozświetlaczy. Kiepski pigment, niska trwałość i dziwna suchość. Jednymi pudrami, które mi się tak naprawdę spodobały, są beże przeznaczone w okolicę oczu oraz róż, który trzeba nakładać z umiarem. 

Będę musiała jeszcze sprawdzić tę paletę w kombinacji z innymi podkładami. Jednak, na pierwszy raz, jestem bardzo na nie. I szczerze mnie to zaskoczyło, bo jednak ostatnio wszelkie produkty theBalm, które do mnie trafiają, bardzo mi się podobają. Same dobrze wiecie, że paletki do oczu są super. I pamiętacie pewnie, jak zachwycam się matowymi pomadkami do ust tej marki. 

paleta-do-konturowania-theBalm

Zostawiam Wam też linki do poczytania o innych produktach theBalm:
> najnowsza paletka do makijażu oczu - Eat UR <3 Out

To jak? Podoba się Wam ta paleta do konturowania twarzy?


Urban Decay, All Nighter Liquid Foundation

$
0
0
podklad-all-nighter-liquid-foundation-urban-decay

All Nighter Waterproof Longwear Liquid Foundation (159zł/30ml), to podkład marki Urban Decay, który został zamknięty w przepięknej, "metalowej" buteleczce. Celowo wzięłam to słowo w cudzysłów, ponieważ jest to zabieg, który ma oszukać nasze oczy - opakowanie jest lekkie, jak piórko. Asymetrycznie wycięte kawałki ujawniają produkt znajdujący się w środku. Pompka typu airless wydobywa idealną ilość produktu, która starcza na pokrycie całej twarzy. W ofercie znajduje się aż 29 odcieni, spośród których łatwo wybrać swój idealny "match".


podklad-all-nighter-liquid-foundation-urban-decay

Pragnę Wam nadmienić, że jestem posiadaczką bardzo kapryśnej cery. Co prawda, nie borykam się z większymi zaskórnikami, czy niespodziankami na twarzy. Podkładem muszę wyrównać jedynie jej koloryt. Aczkolwiek, moim największym problemem było i jest nawilżenie. Mam przetłuszczającą się strefę T, ale cała reszta powierzchni twarzy jest sucha. Bardzo sucha. Na wiór. 

podklad-all-nighter-liquid-foundation-urban-decay

Dlatego nigdy nie lubiłam się z podkładami o właściwościach matujących. Zawsze wybieram te o nawilżającej formule, odczuwając to w trwałości takiego produktu. Niestety, coś kosztem czegoś. Liczyłam więc, że tym razem okaże się, że znajdę podkład matujący idealny dla mnie. 
Nie wiem nawet dlaczego tak sądziłam. Nigdzie nie przeczytałam o nim, że jest fantastycznym połączeniem nawilżenia i matu z dodatkowo idealnym, mocnym kryciem. Być może zasugerowałam się opinią Kasi, która ma cerę suchą, a podkład wywarł na niej fenomenalne wrażenie. 

podklad-all-nighter-liquid-foundation-urban-decay
saute

podkład+korektor

pełny makijaż

Ja jednak, muszę szczerze przyznać, że nie stoję po stronie fanek tego podkładu. Dla mnie jest po prostu tragiczny. Wiem, że na przetłuszczającej się cerze może tworzyć ciacho. U mnie jednak ciasto było równomiernie rozłożone na całej powierzchni twarzy. Zarówno na okolicach, gdzie walczę z nadmiarem sebum, jak i tam gdzie mam problem z suchymi skórkami. Co więcej, mimo tego, że zdecydowałam się na kolor 0.5 (najjaśniejszy z oferty), na policzkach zrobiły mi się pomarańczowe placki, które są średnio widoczne na zdjęciu. Na żywo jednak, musicie mi uwierzyć, w lusterku ratowałam to podwójną warstwą jasnego korektora. Dlaczego tak zoksydował mi tamtego razu? Nie wiem. Użyty raz jeszcze, na taką samą bazę (krem nawilżający) nie zrobił takiej niespodzianki. 
Podkład wyglądał u mnie po prostu źle. Kolor marzenie, idealnie stapiał się z moją szyją (tak, jestem "córką młynarza"), ale niestety jego właściwości przerosły możliwości mojej cery. Jest dla mnie za ciężki, zbyt wysuszający, zbyt płasko wyglądający. Pominę już fakt, że gdy się malowałam tego dnia, poniosło mnie już po całej bandzie. Tak, widzę te zdecydowanie za mocne, zbyt czarne brwi :D 

Zalety? Piękne opakowanie, dobra pompka, idealne krycie, wiele kolorów (na pewno każdy znajdzie coś dla siebie), świetnie wychodzi na zdjęciach. Całkiem sporo fajnych cech, jednak dla mnie nie są do przeskoczenia. Z wielką przykrością muszę go objechać. 

podklad-all-nighter-liquid-foundation-urban-decay

Poczytajcie też o innych podkładach: 

A co Wy sądzicie o tym podkładzie? Sprawdził się Wam? Macie swoje ulubione podkłady matujące? 
Dajcie koniecznie znać w komentarzach! Może polecicie coś idealnego dla mnie :)

Burberry Wet&Dry Glow Shadow, Gold Pearl - rozświetlacz ostatnich dni

$
0
0

burberry-wet-dry-glow-shadow-gold-pearl

Znacie moją słabość do produktów rozświetlających. Już nie raz wspominałam Wam o tym, że są to kosmetyki, za które autentycznie dam się pociąć. Kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia. Teraz lubię świecić się, jak bombka.


Przedstawiam Wam dzisiaj produkt, który autentycznie zdominował mój makeup od momentu, w którym wzięłam go do rąk. Jest to pojedynczy cień marki Burberry, Wet&Dry Glow Shadow. Już od bardzo dawna usycham z tęsknoty (choć nigdy go na oczy nie widziałam) za kolorem Pale Barely, który jest absolutnym bestsellerem marki za granicą. Tym razem jednak, pokazuję Wam z bliska kolor Gold Pearl 001 /120zł/1.8g/

Produkt ten pozbawiony jest talku. Wytłoczony print skradł moje serce i nie ukrywam, że z bólem serca naruszyłam jego strukturę. Design opakowań Burberry wychodzi naprzeciw moim oczekiwaniom. To zdecydowanie moja estetyka. Jest prosto, klasycznie, magnetycznie! Klasyczna krata widoczna znajduje się też na wytłoczeniach zewnętrznych. Wszystkie kosmetyki do makijażu twarzy (prócz produktów płynnych) zapakowane są dodatkowo w welurowe woreczki chroniące przed brudem i zarysowaniami. 

burberry-wet-dry-glow-shadow-gold-pearl

W środku znajduje się malutki, gąbeczkowy aplikator. Nadaje się on według mnie do dwóch czynności. Mianowicie, uwielbiam takim akcesorium nakładać rozświetlający cień w wewnętrzny kącik oka. Świetnie sprawdzi się też podczas aplikacji produktu na mokro.  

Tak! Cienie te można nakładać zarówno na sucho, jak i na mokro. Użyty w pierwszy sposób daje równie piękną warstwę cudownego błysku, choć nieco słabszą, niż mokra tafla złota.

Z racji tego, że aktualnie w asortymencie marki próżno szukać rozświetlaczy, makijażystki marki posiłkują się używaniem w tym celu właśnie tego produktu. Dowiedziałam się jednak, że w kwietniu na polskim rynku pojawić się mają cudowne rozświetlacze. Już nie mogę się doczekać! 

burberry-wet-dry-glow-shadow-gold-pearl

burberry-wet-dry-glow-shadow-gold-pearl

Ja zakochałam się w nim na amen. Fantastycznie wygląda na całej ruchomej powiece. Świetnie sprawdza się, jako rozświetlenie wewnętrznego kącika i wprost fenomenalnie prezentuje się na szczytach kości policzkowych. Błyszczy się bardzo luksusowo, nietandetnie i jest przy okazji niezwykle naturalny. Marzenie!

burberry-wet-dry-glow-shadow-gold-pearl

W swoich zbiorach mam jeszcze kolor 002 Nude i niebawem pokażę go Wam z bliska. Jest tego wart!

Co o nim sądzicie? 
Produkty Burberry dostaniecie na wyłączność w perfumerii Sephora.

Walentynkowa czerwień na paznokciach

$
0
0

czerwone-paznokcie-walentynkowe-hybryda-chiodo

Walentynki, to nie tylko święto zakochanych. Nikt mi nie wmówi, że nie lubi tego miłosnego klimatu. Tak, wiem - bywają zwolennicy i przeciwnicy. Ja jednak uważam, że to takie samo święto, jak Tłusty Czwartek. Niby lubimy od czasu do czasu zjeść pączka, ale jakoś tego dnia ogarnia nas szał i chcemy, żeby wszyscy wiedzieli, jak bardzo pączki potrafią nas uszczęśliwić. Tak samo jest dla mnie z Walentynkami. Można tego dnia dodatkowo powiedzieć sobie "kocham" i dostać ładne kwiatki. Idealny prezent dla blogerki szukającej inspiracji do zdjęć! <3 

Dzisiaj jednak chciałabym się z Wami podzielić moim sposobem na idealną czerwień na paznokciach. Co prawda, jest to bardzo świeży produkt w moich zbiorach, ale nie ukrywam, że zakochałam się w tym kolorze. 

czerwone-paznokcie-walentynkowe-hybryda-chiodo

czerwone-paznokcie-walentynkowe-hybryda-chiodo

Prawdziwie krwista, intensywnie soczysta i niezwykle seksowna czerwień, którą widzicie właśnie na moich paznokciach, to lakier hybrydowy marki Chiodo. Dopiero się z nimi bliżej zapoznaję, ale już teraz mogę Wam powiedzieć, że niektóre kolory skradły moje serce. Co więcej, producent zarzeka się, że jego produkty są pozbawione alergenów, więc... chyba nie muszę pokazywać palcem, kto właśnie cieszy się, że znalazł produkt, który nie zrobi mu krzywdy :) 

Linia Chiodo Pro Soft, to linia lakierów hybrydowych, które są łatwe w usuwaniu. Kolor 263 Maggots, to bogata czerwień, której nie powstydzi się żadna prawdziwa kobieta. Lakiery mają bardzo lekką konsystencję, łatwo się rozprowadzają i nie robią kłopotów podczas aplikacji oraz utwardzania. Pełne krycie uzyskałam przy nałożeniu dwóch cienkich warstw tego lakieru.  Buteleczka kosztuje 26.90zł, więc cena jest raczej porównywalna do lakierów innych firm dostępnych na rynku. 

czerwone-paznokcie-walentynkowe-hybryda-chiodo

Same z resztą widzicie, jaka ta barwa jest piękna. Zebrałam za nią już całą masę komplementów i u Was na pewno też tak będzie. Czerwone paznokcie zawsze zwracają uwagę! 

Ja już zaplanowałam sobie wieczór z filmem. Będzie babsko :)  A jak Wy spędzicie wtorek?

5 rzeczy, których nauczył mnie codzienny makijaż

$
0
0
czego-nauczyl-mnie-codzienny-makeup

Codzienny makijaż może nas nauczyć kilku ważnych zasad oraz pomoże wypracować kilka podstawowych trików, które usprawnią nasze umiejętności. Będąc szczerą, oprócz tego, że nie lubię go zmywać, nauczyłam się jeszcze kilku rzeczy. Zapraszam do czytania!

chanel-rouge-coco-adrienne

1. Pomadka, która pasuje do wszystkiego.

Nie wiem, czy macie taką w swoich zbiorach, ale ja posiadam dwie. Dwa absolutne ideały, które są niezwykle neutralne i na tyle atrakcyjne, że świetnie wpasowują się w konwencję każdego, nawet najszybszego makijażu świata. Oczywiście, nikogo nie zdziwię faktem, że są pomadki w kolorze nude. Są napigmentowane, ale nie za mocno. Są nawilżające, ale nie na tyle, żeby być przezroczystymi na wargach. Oba perfekcyjne. O jakich produktach mówię? Oczywiście, mam na myśli CHANEL, Rouge Coco Lipstick w kolorze Adrienne oraz pomadkę NARS, Velvet Lip Glide w kolorze Bound.

mac-burgundy-times-nine

mac-burgundy-times-nine

2. Jeden cień, który nada się na każdą okazję. 

Jeśli na moją powiekę codziennie miałby wędrować tylko jeden cień do powiek, zawsze wybierałabym jakiś w cielistym odcieniu, który idealnie imitować będzie załamanie powieki, będzie powiększać moje oko i przy okazji będzie wyglądać na tyle naturalnie, że nikt się nie pokapuje, że rano machałam sobie po twarzy pędzelkiem. W tym celu, the one and only - MAC, Poppyseed.  Z resztą, same widzicie, że jest on najczęściej używanym cieniem z tej paletki. 

wibo-diamond-illuminator

3. Rozświetlacz, który zawsze robi robotę. 

W moich początkach z makijażem byłam zwolenniczką teorii, że rozświetlacz, to coś kompletnie nieistotnego w makijażu. Jednak, moje naturalne przysposobienie, które jest raczej sfokusowane na błyskotki, szybko przypomniało o sobie oraz o fakcie, że rozświetlacz, to jeden z najlepszych kosmetyków, jakie powstały w historii. Osobiście mogłabym się w nim wykąpać. Jednak, na co dzień staram się trzymać na tyle, na ile potrafię i używam go tylko w strategicznych miejscach: na szczytach kości policzkowych, w wewnętrznych kącikach oczu, na łuku kupidyna. A jaki jest moim ulubionym? Wibo, Diamond Illuminator. Jako jedyny w mojej kolekcji pokazał już denko i jako jedyny ZAWSZE zbiera komplementy.

yves-saint-laurent-le-teint-touche-eclat

4. Kryjący podkład idzie do kosza.

Kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawy, jak bardzo oszpecam się, stosując na co dzień mocno kryjące podkłady, podczas gdy w rzeczywistości okazuje się, że wcale tego nie potrzebuję. Oczywiście, gdy jest ku temu stosowna okazja, sięgam po coś, co wytrzyma cały wieczór lub będzie się dobrze fotografować. Na co dzień jednak, używam podkładu, który nawilża moją wyschniętą na wiór skórę. Absolutnym ulubieńcem w tej kwestii, od wielu lat, jest podkład Yves Saint Laurent, Le Teint Touche Eclat. 

marc-jacobs-beauty-highliner-matte

5. Duet idealny: kredka + tusz. 

Kiedyś nie tknęłabym swojej górnej linii wodnej pod żadnym pozorem. Teraz jest zgoła inaczej. Prawda jest taka, że jeśli pomalujecie ją brązową kredką (ja preferuję w makijażu bardziej brązy, niż czernie) i zrobicie test, czyli jedno oko z zaaplikowanym produktem a drugie solo, zobaczycie ogromną różnicę. Oko wyraźnie się powiększa, rzęsy zyskują na długości i gęstości. Jeden ruch, a efekt jest naprawdę piorunujący.


Dziś startuje też pierwszy dzień naszej akcji zorganizowanej wspólnie z aGwer,
Tym razem przez siedem najbliższych dni będziemy publikować dla Was posty o tematyce makijażowej.

Oprócz nas możecie śledzić też wpisy:
Agnieszka: www.agnieszkabloguje.pl
Justyna: www.okiemjustyny.blogspot.com
Paulina: www.simplistic.pl
Małgosia: www.candykiller.pl

W social mediach szukajcie nas pod hashtagiem #makijażowelove


Naturalny makijaż + fake piegi

$
0
0

Pamiętajcie, prawdziwy bloger pisze na kolanie. Wszędzie, gdzie się da. W tym momencie, mimo że znów zorganizowałyśmy z Agą blogerski tydzień, nie mam napisanego żadnego wpisu. Mam pomysły, spisane w moim notesie (za który dziękuję raz jeszcze Norinommo - sprawdza się, jak żaden inny). Mam też trochę zdjęć, ale nie za dużo, żeby nie czuć się zbyt przygotowana. Lecę na żywioł.

Jadę tramwajem do Agi, mijam nerwowo przystanki, żeby nie przeoczyć tego, na którym mam wysiąść. W słuchawkach (Sudio ratuje mi życie przed śmiercią przez zaplątanie) leci Depeche Mode "Enjoy the Silence", ale żebym ja tę ciszę ostatnio za bardzo enjoy, to Wam nie powiem.


2017 miał być dla mnie lepszy, ale ja na razie okazuje się być mocno przeciwko mnie. Tego się nie spodziewałam. Muszę Wam jednak opublikować jakiś wpis i tak się dobrze składa, że na dysku mam pewien niewykorzystany makijaż. Dziękuję w tym momencie samej sobie sprzed kilku tygodni, która nudziła się chyba i postanowiła pobawić się w coś, co zazwyczaj mi się nie zdarza.

Od razu mówię, że makijaż ten nie spodoba się każdemu. Na co dzień przecież znakomita większość mijanych przeze mnie na ulicy kobiet robi wszystko, żeby zakryć swą prawdziwą twarz i namalować sobie nową, lepszą, idealną. Jeśli w ogóle to umie.

Ja osobiście na co dzień staram malować się lekko i delikatnie. Mocne makijaże lecą na imprezy, wyjścia ze znajomymi, czy na wieczory, w które odzywa się we mnie psycholka, która szepcze mi do ucha "pomaluj się...".

Jesień i zima, to dla mnie okres mocnych ust. W macie, najlepiej. Jednak, gdy choć odrobinę poczuję, że wiosna jest już bliżej, niż dalej, od razu zaczyna mnie ciągać do lżejszych, bardziej naturalnych makijaży. Takich rozświetlających, pastelowych, błyszczących. I ostatnio mój codzienny makijaż opiera się na wykonywaniu tych samych kroków. Pomijam tylko domalowywanie sobie piegów. Ten zabieg zrobiłam tak naprawdę na potrzeby bloga.

Moda na sztuczne piegi wraca, jak bumerang. Mam je naturalnie i w ogóle się ich ni wstydzę. Wręcz przeciwnie, bardzo je lubię. Nie zakrywam ich na co dzień mocnymi podkładami i warstwami korektora. A gdy przychodzi lato i mam ich zdecydowanie więcej, z roku na rok cieszy mnie ten fakt coraz bardziej.



Na twarzy maluję poproszę nieregularne kropeczki. Mniejsze, większe, o dziwnych kształtach. Nie starajcie się, żeby były identyczne i idealne. Prawdziwie piegi są rożne! Najlepiej w tej kwestii sprawdza się brązowy eyeliner. Tutaj mogę osobiście Wam polecić MAC Teddy (jeden z moich ulubionych, który aktualnie diabeł ogonem nakrył) oraz NARS w  kolaboracji ze znaną fotografką Sarah Moon, w kolorze Sachuan, o którym pisałam Wam już kiedyś tutaj. 

Pamiętajcie jednak, że nie wolno ich sobie tak po prostu zostawić. Trzeba przyklepać je dodatkowo palcem(to według mnie najlepsza metoda) lub delikatnie przycisnąć w ich miejscu duży, puchaty pędzel. W ten sposób będą wyglądać naprawdę naturalnie! 

Co więcej, nie wiem, czy wiecie, ale domalowywanie takich sztucznych piegów, a nawet pieprzyków, znakomicie sprawdza się do oszukiwania otoczenia! To znany już trik youtuberki Desi Perkins. W ten sposób świetnie ukrywa swoje wypryski. Taka nic nieznacząca brązowa kropeczka potrafi sprawić, że można "pozbyć się" niespodzianki. 


Wpadajcie też poczytać, co napisały dziewczyny! 
Agnieszka: www.agwerblog.pl pisze dzisiaj o 7 kosmetykach, które się u niej nie sprawdziły.
Klaudyna: www.ekstrawagancko.com napisała dziś o azjatyckich kremach bb
Agnieszka: www.agnieszkabloguje.pl napisała o 5 ulubieńcach kosmetycznych ostatnich tygodni
Justyna: www.okiemjustyny.blogspot.com zdradza dzisiaj swoje makijażowe triki
Paulina: www.simplistic.pl podzieliła się dzisiaj swoją metodą na konturowanie twarzy
Małgosia: www.candykiller.pl zrobiła makijaż cut crease przy wykorzystaniu kosmetyków Bikor.

Zapraszam Was serdecznie do dziewczyn! W social mediach znajdziecie nas pod hashtagiem #makijażowelove

Mam nadzieję, że natchnęłam Was do zabawy ze sztucznymi piegami i post się Wam spodobał, mimo że wypadł trochę chaotycznie. Jutro już - daj Boże - wróci wszystko do normy :)

EDIT. Blogger ewidentnie chce mi dzisiaj zrobić pod górkę, ale się nie dam! Publikuję raz jeszcze! 

Makijażowe nowości Sephora w akcji! NARS, Too Faced, Marc Jacobs i inni!

$
0
0

W moim pierwszym lajwie na Instagramie, pokazywałam Wam paczkę z Sephory, która do mnie niedawno trafiła. Postanowiłam jednak, że w ramach naszej blogerskiej i makijażowej akcji #makijażowelove, pokażę Wam dziś wszystkie nowości, które zasiliły moje kosmetyczne zbiory.

Nie ukrywam, że część z nich jest już od dłuższego czasu w sprzedaży w perfumerii. Nie mniej jednak, u mnie jeszcze nie pojawiła się jak dotąd żadna recenzja z tymi kosmetykami i dzisiaj pora to zmienić. Za szybko jednak wydawać ostateczne wyroki. 

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi pierwszymi zachwytami i skrzywieniami twarzy, bo z niektórymi produktami jeszcze nie udało mi się dojść do porozumienia. Na twarzy mam nałożony bazę oraz podkład marki Burberry, które dostaniecie w Sephorze na wyłączność. Oba produktu są ostatnio moimi ulubieńcami, ale markę tę przybliżę Wam jeszcze w ramach naszego makijażowego tygodnia. O to się nie martwcie. 


Wszelkie przebarwienia, zmiany skórne oraz moje pęknięte naczynko, zakryłam nowym korektorem od NARS, Soft Matte Complete Concealer w kolorze 01 Light Chantilly. Produkt ten, to swoisty kamuflaż. Według mnie, produkt ten nie nadaje się pod oczy. Jest w tym celu zbyt ciężki i równocześnie - dla mnie - zbyt mało kryjący. Dzieje się tak głównie za sprawą bardzo ciemnych okolic pod oczami, z jakimi się zmagam. Co innego, jeśli chodzi o zmiany na twarzy. W tej sytuacji sprawdza się fenomenalnie. Znakomicie zakrywa moje pęknięte naczynko w dosłownie sekundę. Idealnie stapia się z podkładem i wygląda bardzo naturalnie. Na razie się lubimy! 

Twarz przypudrowałam najnowszym, prasowanym pudrem Make Up For Ever, ULTRA HD Microfinishing Pressed Powder w kolorze 01, czyli transparentnym. Marka, która znana jest ze swojego poprzedniego, sypkiego pudru, postanowiła stworzyć nową i lepszą formułę oraz zamknąć go w prasowanej formie. Czy się lubimy? Jeszcze nie wiem. Muszę zarówno jego, jak i sypkiego brata, poużywać przez jakiś czas, bo jeszcze się chyba za bardzo nie dogadaliśmy. Czego jestem pewna, to faktu, że nie nadaje się pod oczy. Formuły fiksujące mają niestety tendencje do wysuszania i ściągania skóry, dlatego okolice oczu trzeba przypudrować czymś innym. Cała reszta twarzy może się w tej kwestii sprawdzić idealnie. Chociaż, tak jak Wam wspomniałam, jeszcze nie wiem, czy jest to puder odpowiedni dla mojej cery.



Przybrązowiłam policzki terracottą z Sephory. Sun Disk pochodzi z limitowanej edycji i jest po prostu ogroooomny! Zawiera w sobie 3 odcienie: różowy z drobinkami, brązowy z drobinkami i matowy brąz. Te dwa ostatnie łączę puchatym pędzlem i aplikuję we wszystkich miejscach, gdzie chcę przywrócić twarzy wrażenie trójwymiarowości. Na policzki nałożyłam też moją absolutną miłość ostatnich dni, czyli róż NARS w kolorze Bumpy Ride, który jest idealnym, dziewczęcym różem. Wspaniałym na zbliżającą się wiosnę. Szczyty kości policzkowych, zdominował dzisiaj kremowy rozświetlacz od Marca Jacobsa, Glow Stick w kolorze Spotlight. Na pierwszy rzut oka, nie byłam nim zachwycona. Jednak, muszę mu przyznać, że na policzkach wygląda wprost fenomenalnie. Jest bardzo błyszczący (za to łapie ogromnego plusa), nie ma widocznych drobinek i pięknie się stopniuje. Prawdziwa tafla!


Na koniec zostawiłam oczy. Do podkreślenia i wypełnienia brwi użyłam kredki marki Sephora. Automatyczny maluch o nazwie Retractable brow pencil w kolorze 03 Rich Chestnut okazuje się być aktualnie idealnym kolorem, który pasuje do moich włosów. Niby to trochę rudawe, niby wchodzi lekko w blond, ale nadal ma w sobie sporo brązu. Podoba mi się i to bardzo. Automatyczna kredka jest bardzo precyzyjna i nie jest zbyt sucha, dzięki czemu łatwo sunie po skórze i pozwala się kontrolować. Grzebyczek przemilczę. 

Do makijażu użyłam dziś paletki Too Faced, Sweet Peach, której zapach przyprawia mnie o ból głowy, ale błyszczące cienie rekompensują migreny. W załamaniu powieki użyłam dwóch pudrowych cieni w odcieniach beżu oraz brązu. Mam tutaj na myśli cień Georgia oraz Summer Yum. Na całą powiekę ruchomą, jak i w wewnętrzny kącik, powędrował cień o nazwie Nectar. Ten przepięknie mieniący się cień mnie po prostu oczarował! Na dolnej powiece zastosowałam trik, który sprawia, że mam jeszcze bardziej niebieskie oczy, niż w rzeczywistości. Fiolet o nazwie Delectable zmieszany ociupinkę z Peach Pit sprawił, że moja tęczówka nabrała wyrazistości. Zagęściłam odrobinę górną linię rzęs przy pomocy najnowszego eyelinera od Marca. 


Highliner Matte Gel Eye Crayon w kolorze Fine (Wine), to coś po co niby boję się sięgać, ale równocześnie cieszę się, jak ładnie i ciekawie wygląda na mojej powiece. Te kredki, to prawdziwy fenomen! Mam cztery kolory i niedługo pokażę Wam je z bliska. Warte są zakupu! 


Spytacie skąd rzęsy? A rzęsy własne, tylko nieźle podkręcone maskarą Cat Lashes od Burberry. O mamo! Jaki ona daje efekt! Twarz spryskałam jeszcze mgiełką fiksującą i odświeżającą makijaż, Sephora Beauty Amplifier, którą używam ostatnio namiętnie dzień w dzień. Jest super! 



No i usta! Prawie o nich zapomniałam! Jak widzicie, zrobiłam dwie wersje tego makijażu. Z lekkimi ustami zrobionymi przy pomocy Sephora Contour & Color (końcówka z numerem 2, czyli pomadka właściwa, bo konturówka nie jest w mojej estetyce), można wybrać się do pracy, szkoły, czy na szybką randkę w kinie. Wersja imprezowa, to mocny fiolet o numerze 16 z najnowszej serii Sephora Cream Lip Stain.

Która wersja podoba się Wam bardziej? 

Wpadajcie też na blogi dziewczyn! Dzisiaj kolejny dzień naszej akcji #makijażowelove

Najnowsza kolekcja do brwi Zoeva + mój sposób na malowanie brwi

$
0
0
Zoeva-brow-spectrum

Zoeva już chyba przyzwyczaiła wszystkich do tego, że jej opakowania kosmetyków kolorowych są stworzone z kartonu. Sprawdza się to jednak bardzo dobrze z dwóch powodów. Są znacznie łatwiejsze w przechowywaniu i amortyzują upadki. Dzięki czemu nie ma się co bać o swoje kosmetyki w podróży. Paletka Brow Spectrum (ok. 102zł) zawiera w sobie dziewięć cieni, które teoretycznie przeznaczone są tylko do makijażu brwi. Praktyka jednak pokazuje, że można nią zmalować nawet zwyczajny, codzienny makijaż oczu. Od lewej strony znajdziecie bowiem w niej trzy cienie, które nadadzą się do rozświetlenia łuku brwiowego (jak i na ruchomą powiekę, i w wewnęrzny kącik). Te właśnie określiłabym, jako najlepiej i najmocniej napigmentowane. Dwa pierwsze kolory, to zdecydowane błyskotki. Mają w sobie sporo rozświetlenia i oscylują pomiędzy błyskiem złotym, a tym lekko różowym. Trzeci cień, to typowa, matowa cielistość. 

Zoeva-brow-spectrum

Zoeva-brow-spectrum

Zoeva-brow-spectrum

Zoeva-brow-spectrum

Druga kolumna, to już cienie do brwi. Ich pigmentacja jest zdecydowanie mniejsza, niż w przypadku cieni rozświetlających. Osobiście jednak, uważam że to bardzo dobry zabieg ze strony marki. Gdy pigment nie jest przerażająco mocny, dużo łatwiej o idealny makijaż brwi. Gdyby cienie były mocniejsze, myślę że bałabym się ich używać. Jaśniejsze brązy zdecydowanie sprawdzą się tutaj jasnym i ciemnym blondynkom, jak również idealnie wpasują się w budowanie załamania powieki. Ostatnia kolumna jest przeznaczona dla brunetek i szatynek. To one powinny szukać w niej swojego idealnego koloru brwi. Jednak do makijażu oka sprawdzą się te kolory w roli przyciemnienia zewnętrznego kącika, zagęszczenia linii rzęs i pogłębienia załamania powieki.

Zoeva-brow-spectrum

Kredki Zoeva, Graphic Brows, to coś, czego poszukiwałam od dłuższego czasu. Ich cena, to istne szaleństwo. Jedna sztuka kosztuje bowiem około 37zł. W porównaniu do mojej ukochanej kredki do brwi od Anastasii, Brow Wiz. Fantastycznie jest więc znaleźć tańszą alternatywę, która szczerze powiedziawszy, niczemu nie odbiega, w porównaniu do droższego zamiennika. 

Zoeva-graphic-brows

Zoeva-graphic-brows

Zoeva-graphic-brows

Zoeva-graphic-brows

W kolekcji znalazły się cztery odcienie: Ammos - jasny beż, który sprawdza mi się idealnie; Nadaje się więc do jaśniejszych i ciemniejszych blondynek, Cinereous - neutralny, jasny brąz, Bistre - średni brąz, Arsenic - najciemniejszy brąz. 

Kredki są wysuwane i z łatwością pozwalają wyrysować brwi. Znakomicie się utrzymują, praktycznie przez cały dzień noszenia makijażu. Z jednej strony zakończone zostały bardzo wygodną szczoteczką, która ułatwia rozczesywanie włosków i pozbycie się nadmiaru produktu. Swoją drogą, nie rozumiem dlaczego kredki do brwi zakończone spiralką są taką rzadkością. To powinien być standard! 

Jestem bardzo zadowolona z koloru Ammos. Tak, jak wspomniałam wyżej. Sprawdza się on bowiem najlepiej ze wszystkich. Dzięki niemu uzyskuję bardzo delikatny, dziewczęcy makijaż brwi. Nieprzerysowany, naturalny. A właśnie tego szukam w produktach do brwi.

Na koniec chcę się z Wami podzielić moim małym sposobem na malowanie brwi, który stosuję praktycznie codziennie. Co prawda, post o najlepszych produktach do brwi (dość subiektywnie wybranych) jeszcze się tutaj pojawi i nie ukrywam, że w większości znajdą się w nim kredki do brwi, bo właśnie taki makijaż brwi preferuję, to dzisiaj chciałam Wam pokazać paletkę Zoevy w akcji.

jak-malowac-brwi

Na początku zawsze przypudrowuję moje brwi. Nieważne, czy wcześniej nałożyłam już na twarz podkład, czy nie - nigdy nie omijam tego kroku. Dlaczego? To proste, po takiej suchej, zmatowionej powierzchni, znacznie łatwiej maluje się równe linie. Poza tym, produkt którego używacie, będzie zdecydowanie ładniej wyglądać, jeśli nie zacznie łączyć się z podkładem lub kremem pielęgnacyjnym. W innym przypadku, łatwo stworzyć sobie błotko.

Używam małej ilości pudru, ale zawsze wyczesuję jego nadmiar z brwi szczoteczką, przy okazji nadając im kształtu, jakiego oczekuję. Skośnie ściętym pędzelkiem rysuję równą linię na dole brwi, od samego początku po jej koniec. Przy czym, na początku brwi  staram się to robić bardzo lekką ręką. Następnie rysuję górny łuk, mniej więcej od połowy brwi. Resztę wypełniam cieniem, starając się, aby utrzymać pożądany kształt. Przód brwi maluję resztą produktu, tak by uzyskać bardzo delikatny efekt przejścia. Łuk brwiowy czyszczę jeszcze na koniec korektorem, jeśli zachodzi taka potrzeba. Trik ten sprawdza się zwłaszcza przy mocniejszych makijażach oka, by optycznie unieść łuk brwiowy. I to tyle - cała filozofia :)


Co sądzicie o produktach marki Zoeva?

Wpadajcie też na blogi dziewczyn! Dzisiaj kolejny dzień naszej akcji #makijażowelove

Jak zmienić makijaż dzienny w wieczorowy?

$
0
0
kosmetyki-do-makijazu-burberry

Marką Burberry zachwycam się już od dawna. Wiecie o tym doskonale, jeśli regularnie śledzicie mnie w moich kanałach social media (przy okazji - zajrzyjcie na mój Instagram!). Bardzo odpowiada mi estetyka marki, głównie przez piękne opakowania, na które najzwyczajniej w świecie lecę. 

Jestem snobką, jeśli chodzi o kosmetyki i ich wygląd. Nigdy tego nie ukrywałam i nie zamierzam się tego wstydzić, że kupuję oczami. Design produktów, to coś na czym naprawdę bardzo mi zależy. Lubię ładne rzeczy i cieszę się, gdy ich estetyka wpisuje się w moje gusta. Dlatego Burberry dość szybko zaskarbiło sobie moje serce. 

Kosmetyki, które dzisiaj Wam prezentuję, pozwoliły uzyskać mi dwa efekty w makijażu, do jakiego dążę. I przy okazji, chcę Wam też pokazać, że lekki i świeży makijaż dzienny, bardzo łatwo przekształcić w coś mocniejszego, seksownego i idealnego na wieczór. 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

To na czym najbardziej zależy mi podczas porannego makijażu, który ma wytrzymać cały dzień, to jego nienaganny wygląd oraz sprawienia wrażenia, że tak promienna się już obudziłam. Dlatego nie wyobrażam sobie żeby w jakikolwiek sposób ominąć tutaj mieszankę rozświetlającej bazy pod makijaż Burberry, Fresh Glow Luminous Fluid Base w kolorze Nude Radiance No.1 (189zł), w połączeniu z Burberry, Fresh Glow Foundation w kolorze No.11 Porcelain (225zł). Taki duet sprawdza mi się idealnie, gdy chcę dostarczyć cerze dodatkową porcję blasku i nawilżenia. Pod oczami użyłam trochę rozświetlającego korektora Burberry, Sheer Concealer w kolorze 02 (163zł), a całość przypudrowałam najbardziej jedwabistym pudrem, który mi się kiedykolwiek trafił, czyli Burberry, Nude Powder w kolorze 12 Ochre Nude (205zł). Jestem nim szczerze oczarowana, a o to w kwestii pudru ciężko. Co prawda, jest to typowy puder wykończeniowy, nadający się do poprawek w ciągu dnia, ale nie gwarantuje supermatu. I dobrze, dzięki temu efekt jest bardzo naturalny. 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Policzki, to w tym wypadku odrobina bronzera Burberry, Warm Glow Natural Bronzer w kolorze 03 Nude Glow (185zł) oraz różu Burberry, Light Glow Blush w kolorze 07 Earthy Blush (195zł) - i nad tym ostatnim pochylę się na sekundę. Jego bardzo naturalny odcień sprawia, że jest kosmetykiem o dwóch funkcjach. Co prawda, nada się jako róż właściwy, ale nie ukrywam, że nie ma najmniejszego problemu, żeby stosować ten kosmetyk również, jako bronzer. Jest delikatny, bardzo naturalny i wygląda fenomenalnie. 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Jako rozświetlacza użyłam cienia do powiek Burberry, Eye Color Wet&Dry Glow Shadow w kolorze 001 Gold Pearl. Głównie dlatego, że marka nie posiada jeszcze stałych rozświetlaczy w asortymencie, aczkolwiek... ptaszki ćwierkają, że niedługo ma się to zmienić! Cień Gold Pearl już Wam pokazywałam na blogu ostatnio tutaj. Zachwycałam się tam nim wtedy i nie będę powielać swoich słów raz jeszcze. Wygląda fenomenalnie nałożony na powiekę na sucho, czy na mokro i nadaje się do nakładania na szczyty kości policzkowych. Czy można od tego produktu wymagać czegoś więcej? Dla mnie to kosmetyczne spełnienie marzeń. Za brwi odpowiada kredka Burberry, Effortless Eyebrow Definer w kolorze 03 Ash Brown  (129zł), która ma najprzyjemniejszą ze szczoteczek do wyczesywania brwi. Miałam już kilka kredek tego typu i ta odpowiada mi najbardziej. Rysik może być odrobinę problemowy dla osób, które jeszcze nie potrafią dobrze wyrysować swoich brwi. Jest po prostu szeroki i wymaga wprawy, ale sam kosmetyk jest bardzo trwały, i pozwala na stopniowanie efektu - to mi się bardzo podoba. 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Do lekkiego makijażu oczu, użyłam paletki czterech cieni do powiek Burberry, Complete Eye Palette w kolorze 12 Nude Blush (239zł), które swoimi brudnymi różami i fioletami pozwalają uzyskać lekki makijaż oka, idealny dla niebieskookich dziewczyn. Przy górnej linii rzęs nałożyłam delikatnie Burberry, Effortless Blendable Kohl w kolorze 03 Chestnut Brown (94zł) i  roztarłam tę linię małym, kuleczkowym pędzelkiem. Wytuszowałam jeszcze mocno rzęsy tuszem Burberry, Cat Lashes Mascara (135zł). No i na koniec usta - wisienka na torcie, czyli Burberry, Full Kisses w kolorze Nude Blush (126zł). Pomadka, która swoją kremowością zachwyci każdą miłośniczkę idealnych produktów do ust. Jest lekka, ma przyjemny pigment i dość dobrze się utrzymuje. Oczywiście, jak na pomadkę kremową, bo nie oczekujmy od niej trwałości pomadki matowej. Ja jestem jednak oczarowana jej kolorem, który - według mnie - niezwykle do mnie pasuje. Dlatego też ostatnio namiętnie jej używam. Trafiła już do torebki! 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Makijaż wieczorowy, to tak naprawdę intensyfikacja kilku produktów użytych wcześniej. Właśnie za to spodobały mi się te kosmetyki. Z łatwością się nimi pracuje, pozwalają na dokładanie kolejnych warstw. Maskara Cat Lashes jeszcze pojawi się na mojej stronie, w bliższej recenzji. To Wam gwarantuję! Jest fenomenalna i na razie nie potrafię wyjść z podziwu, jak dobrze rozdziela i podkręca moje rzęsy. Jestem oczarowana! 

Zaczęłam jednak od mocniejszego przypudrowania twarzy, tak aby mieć pewność, że podkład utrzyma się na niej lepiej. Następnie dołożyłam zarówno mocniejszą ręką bronzer, jak i róż. Nie żałowałam też rozświetlacza - tutaj to akurat chyba jest to oczywiste. Makijaż wieczorowy ma zwracać uwagę, a błysk sprawdzi się w tej sytuacji fenomenalnie. 

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Do zintensyfikowania makijażu oczu, użyłam najpierw cieni w kredce Eye Colour Contour w kolorze 112 Rosewood i 106 Pale Copper (126zł). Są to kremowe cienie, które pozwalają na uzyskanie mocniejszego efektu końcowego (chociaż tak naprawdę bez problemu mogą służyć, jako samodzielny makijaż oka). Ja jednak postanowiłam nałożyć je na górną oraz dolną powiekę, aby następnie wklepać w to miejsce cień właściwy - z paletki użytej wcześniej. Na dolnej powiece użyłam fioletowej części paletki, dzięki czemu podkreśliłam swój naturalny kolor tęczówki i nadałam makijażowi wieczorowego wyrazu. Beżem zaznaczyłam mocniej załamanie powieki a na jej powierzchnię ruchomą wklepałam jeszcze więcej cienia w kolorze Gold.

kosmetyki-do-makijazu-burberry

Na ustach pojawiła się tym razem błyszcząca czerwień o niebieskich podtonach, z tej samej serii pomadek Full Kisses, choć tym razem w kolorze Military Red. Jest to oczywiście barwa, która idealnie wybiela zęby, nawet w przypadku posiadaczek aparatu ortodontycznego. 

Co sądzicie o kosmetykach marki Burberry? Jaka wersja makijażu - dzienna, czy wieczorowa - podoba się Wam najbardziej?

To kolejny wpis z naszej serii makijażowego tygodnia #makijażowelove.

Wpadajcie też na blogi dziewczyn! 

TAG 7 urodowych grzechów głównych

$
0
0


#1 Chciwość
Najdroższy kosmetyk, jaki kupiłaś. Najtańszy kosmetyk, jaki posiadasz.

Najdroższy produkt, jaki kupiłam to chyba Meteoryty od Guerlain. Co prawda, mam na swoim koncie też Contour Kit od Anastasii, który kosztował mnie jakieś 300zł, więc powinnam tutaj uznać własnie ten produkt za najdroższy, ale jakoś tak, w moim mniemaniu, znacznie bardziej bolało mnie serce przy wydawaniu pieniędzy na rozświetlające kuleczki. 

Najtańszy będzie oczywiście rozświetlacz z Wibo, Diamond Illuminator. Mój ukochany i chyba nie ma na rynku lepszego od niego. Więcej pisałam o nim już kiedyś tutaj. 

#2 Gniew
Których kosmetyków nienawidzisz, a które uwielbiasz? Jaki kosmetyk był najtrudniejszy do zdobycia?

Uwielbiam rozświetlacze i intensywne, matowe pomadki. Od tej strony już mnie chyba dobrze znacie. Z resztą, już  nie raz spotkałam się z opinią, że kojarzę się Wam z mocno pomalowanymi ustami. I dobrze, bo właśnie takie lubię :) 

Najtrudniejszym kosmetykiem do zdobycia był olejek do ust Clarins. O moich przygodach pisałam  Wam już jakiś czas temu. 

#3 Obżarstwo
Jakie produkty kosmetyczne są według Ciebie najsmaczniejsze?

Od razu do głowy przychodzi mi czekoladowa paletka do makijażu oczu od Too Faced, Chocolate Bar. Chociaż, jestem raczej w obozie osób, które twierdzą, że pachnie ona, jak kakao, a nie jak prawdziwa tabliczka czekolady. Na drugim miejscu takich smacznych kosmetyków, postawiłabym olejek do ust z Clarinsa. Jego jagodowa wersja, to coś co zawsze mam ochotę schrupać!


#4 Lenistwo
Których produktów nie używasz z lenistwa?

Eyelinery - to zawsze była moja słabość. Niby, jak sobie o nich przypomnę, to wracam do malowania kresek. Jednak, na co dzień nie mam na to kompletnie ochoty. Za dużo pierdzielenia się z faktem, że nie mam idealnej powieki i natury nie oszukam. Kreska u mnie nigdy nie będzie wyglądać tak, jak bym chciała. 
Masła do ciała, balsamy i te sprawy, to też rzeczy, które omijam szerokim łukiem. Nie przepadam za nawilżaniem skóry ciała, więc staram się używać nawilżających produktów pod prysznicem. 


#5 Duma
Które kosmetyki dają Ci najwięcej pewności siebie?

Czerwona pomadka. Zawsze, ale to zawsze, gdy mam mocno pomalowane usta (i wiem, że mogę liczyć w stu procentach na szminkę, którą akurat noszę), czuję się znacznie pewniej. Co prawda, mam tak nie tylko w przypadku czerwonych ust, ale też przy okazji innych, mocnych i wyrazistych kolorów, które podkreślają moją urodę. Kto by pomyślał, że kiedyś czerwone usta sprawiały, że byłam zawstydzona. Teraz? Teraz dam się za nie pociąć :) 

#6  Pożądanie
Jakie atrybuty uważasz za najatrakcyjniejsze u płci przeciwnej?

U mężczyzn, oczywiście prócz takich klasycznych cech, na które chyba każda z nas zwraca uwagę - mam tutaj na myśli bycie zadbanym, czystym mężczyzną z niemałym intelektem! Kształtna pupa i kaloryfer, to sprawa drugorzędna ;) - zwracam ogromną uwagę na zapach. Męskie perfumy są w stanie mnie omamić i to właśnie zapachy często kojarzą mi się z miejscami/osobami/wspomnieniami. Nie jednokrotnie już zdarzyło mi się pytać przypadkową osobę, czym pachnie. A że do męskich zapachów mam ogromną słabość, to często możecie mnie spotkać w alejce z perfumami dla płci przeciwnej w perfumerii :) 


#7 Zazdrość
Jakie kosmetyki najbardziej lubisz dostawać w formie prezentów?

Perfumy, perfumy i... luksusowe kosmetyki, do których wzdycham. W tej kwestii jestem prosta! Zawsze ucieszę się z nowego, słodkiego lub kwiatowego zapachu, czy uzupełnienia ulubieńców. Nowe duo do konturowania od Toma Forda? Pewnie! Czekam! <3 

Dziękuję bardzo za zaproszenie do tego TAGu A piece of Ally  oraz Paulinablog. Wpadajcie na blogi dziewczyn, żeby zobaczyć, jak odpowiedziały na pytania! 

A teraz pytanie do Was!
Jaki jest Wasz najdroższy kosmetyk? Czekam na odpowiedzi w komentarzach :) 

Bardzo dziękuję za udział w akcji wszystkim dziewczynom, które przez cały tydzień publikowały makijażowe posty pod hashtagiem #makijażowelove. Nasze wspólne akcje blogerskie są dla mnie i dla aGwer czymś nieocenionym. Bardzo się cieszymy, że chętnie z nami współpracujecie i zawsze z radością przyjmujecie nasze pomysły. Dzięki dziewczyny za Waszą pracę! <3

A Wy wpadnijcie jeszcze poczytać, co ciekawego przygotowały dla Was dziewczyny na ostatni dzień #makijażowelove :)

Burberry, Cat Lashes Mascara

$
0
0
burberry-cat-lashes-mascara

Makijaż Burberry na dobre zdominował moją codzienną kosmetyczkę. Z przyjemnością sięgam po te kosmetyki każdego dnia. Zachwyca mnie nie tylko ich design, ale przede wszystkim jakość. Jakość, która jest naprawdę fenomenalna. 

Rzadko, naprawdę rzadko zachwycam się tuszami do rzęs. W swoim życiu znalazłam tylko kilka takich, z których byłam naprawdę zadowolona. Na palcach jednej ręki mogę je zliczyć. I teraz, powiem szczerze, że znalazłam jeden z tych, do których z przyjemnością będę wracać w przyszłości.

burberry-cat-lashes-mascara

Mascara Cat Lashes /135zł/7ml/ od Burberry w kolorze 01 Jet Black, to mój ulubieniec do makijażu zarówno dziennego, jak i wieczorowego. Pozwala ona bowiem na uzyskanie dwóch, niezwykle kobiecych i niezwykle seksownych efektów.

burberry-cat-lashes-mascara

Ten pierwszy, to rzecz jasna lekkie podkreślenie rzęs, które idealnie sprawdzi się w makijażu do pracy, czy do szkoły. Jest lekko i dziewczęco, ale równocześnie intensywnie! Jej formuła pozwala na swobodne dokładanie warstw, dzięki czemu nietrudno o uzyskanie prawdziwie uwodzicielskiego spojrzenia pełnego głębi. To prawdziwe kocie oko!

Ten drugi, do możliwość dołożenia maskary w ciągu dnia, aby nadać spojrzeniu jeszcze więcej dramaturgii, intensywnej czerni rzęs i wyostrzyć makijaż oka.

burberry-cat-lashes-mascara

Rzęsy, w obu przypadkach, są rozdzielone, wydłużone i podkręcone od nasady aż po same końce. Oko optycznie zostaje powiększone, otwarte i wyrazistsze. Bardzo elastyczna szczoteczka wykonana została z polimeru (elastomer). Jej kształt przypomina odrobinę klepsydrę i jest niezwykle użyteczny. Końcówka pozwala na szybkie podkreślenie zewnętrznego kącika. Formuła jest bardzo lekka, dzięki czemu rzęsy nie są obciążone w ciągu dnia. Wręcz przeciwnie! Są miękkie i elastyczne, pozwalając w ten sposób na poprawki w ciągu dnia (jeśli zdecydujecie się na przykład na pogłębienie makijażu).

burberry-cat-lashes-mascara

burberry-cat-lashes-mascara

Maskara nie osypuje się i nie odbija na dolnej powiece. Jestem autentycznie - zachwycona. Chylę czoła i mam nadzieję, że reszta tuszy do rzęs Burberry okaże się równie świetna.

Ogólnie, na blogu bardzo rzadko pojawiają się maskary i powiem szczerze, że musi się to zmienić. Mam kilka ciekawych pozycji, które muszę Wam przybliżyć. Takich z wyższej, jak i z niższej półki. I niech dzisiejszy post będzie rozpoczęciem serii recenzji o maskarach do rzęs ;) 

Co sądzicie o Cat Lashes od Burberry? Jaka jest Wasza ulubiona maskara?

4. urodziny bloga i OGROMNE rozdanie z paletkami Too Faced!

$
0
0
Cześć dziewczyny! 
4 lata... dokładnie 4 lata temu opublikowałam swój pierwszy wpis na blogu. Nie było to pierwsze założenie konta na bloggerze, ale jednak - postanowiłam wtedy prowadzić bloga, o którym mieli usłyszeć wszyscy. I może, jeszcze wszyscy o mnie nie słyszeli, ale jestem dumna z drogi, którą przebyłam. 

To, co blog mi sprezentował, to możliwości.  Poszerzenia moich horyzontów, spotykanie mądrzejszych ode mnie ludzi i czerpanie wiedzy z ich doświadczeń. To także nabranie więcej dystansu do siebie, do otaczającego mnie świata i kilkukrotne dostanie po tyłku. Jakiś czas temu mocno zastanawiałam się nad zamknięciem bloga, ale nie! Kiepskie chwile są już za mną, a ja postanowiłam skupić się tylko na tym, co robię. By być zadowoloną z efektu, z bloga i z siebie. 

Makijaż

Nie ukrywam, że zakładając bloga, mało wiedziałam o makijażu i tym, jak powinnam się malować. Kreski eyelinerem były dla mnie czarną magią, a podkład jakiego używałam (Revlon Colorstay) w ogóle nie był tym, czego powinnam szukać. Brwi... Przemilczę je, ok? ;) Tak będzie lepiej. 
I gdyby nie to, teraz na pewno bałabym się sięgać po kolorowe cienie do powiek. W życiu nie zrobiłabym sobie czarnego smokey i nigdy nie zdecydowałabym się na noszenie czerwonej szminki. A ona przecież jest moim znakiem rozpoznawczym. 

Hobby

Blog, to również pasja. Kiedyś kupno kosmetyku mnie tak nie ekscytowało. Teraz, za każdym razem gdy sprawię sobie coś nowego, koniecznie muszę to obfotografować z każdej strony. I właśnie fotografia stała się dla mnie pewnego rodzaju odskocznią. Czasami bywają dni, że po prostu "muszę" porobić zdjęcia. Lubię to  i progres, jaki widzę (a nietrudno zerknąć na posty sprzed 3 lat ;)), to często rzecz niezwykle łechtająca moje ego. Nie ukrywam, że nie czuję się fotograficznym ekspertem. Do tego jeszcze daleka droga, aczkolwiek nie boję się podejmować ryzyka i chcę być w tym coraz lepsza. Kiedyś robiłam zdjęcia telefonem, teraz - lustrzanka, to przedłużenie mojej ręki. I bawi mnie fakt, że z aktualnych zdjęć, z których jestem zadowolona, pewnie za kilka lat będę drzeć łacha zupełnia, jak teraz spoglądam na moje początki :)

Znajomości

Gdyby nie to, że cztery lata temu, podjęłam dość ryzykowną decyzję, żeby zacząć pisać w sieci i się "wymądrzać", nie poznałabym kilku dobrych duszyczek. Nie miałabym teraz najlepszej przyjaciółki pod słońcem, czyli aGwer, z którą jesteśmy już jak bliźniaczki syjamskie. Nie organizowałabym z nią wspólnie naszych blogowych tygodni, w których biorą udział fantastyczne babeczki. Dziewczyny, które z przyjemnością wspierają się nawzajem i nie rzucają sobie kłód pod nogi.
Nie miałabym okazji poznać kilku osób wirtualnie, z którymi doskonale się rozumiemy i mam wrażenie, że mimo dzielących nas kilometrów, jesteśmy podobnymi osobami. I co najważniejsze, nie miałabym Was - czytelniczek, z którymi mogę wymieniać się doświadczeniami. Radzić Wam, ale też słuchać tego, co macie mi do powiedzenia. To jest naprawdę dla mnie ważne. 
Dlatego, gdybym mogła się cofnąć w czasie, decyzja o założeniu bloga na pewno zostałaby na swoim miejscu. Jestem dumna z tego, w jakim znalazłam się teraz miejscu i jak wiele jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że to były dla Was równie dobre lata ;) 



A teraz konkurs! 

Wraz z polską Sephorą, zorganizowałam dla Was fantastyczną akcję. Do zdobycia jest JEDNA z PIĘCIU paletek Sweet Peach, marki Too Faced! Konkurs odbywa się na moim facebookowym fanpage'u. Link przekierowujący znajduję się tutaj i w zdjęciu z paletkami :) 

Zasady są bajecznie proste, wystarczy odpowiedzieć na jedno, krótkie pytanie! 
Trzymam za Was kciuki, bo nie ukrywam, że jest to jedna z tych paletek, za którą dam sobie obciąć rękę! 


Najlepsze kredki do oczu - Marc Jacobs, Highliner Matte Gel Eye Crayon

$
0
0
marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

To jedna z gorących nowości zbliżającego się sezonu wiosennego. Jeszcze nigdy nie zachwyciła mnie żadna kredka do oczu, do tej pory. Jeszcze nigdy nie byłam oczarowana jej wyglądem zewnętrznym, do tej pory. I jeszcze nigdy nie byłam zakochana w formule, do tej pory. 

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

Kredki do oczu traktowałam zawsze po macoszemu. Niby coś tam się w mojej kolekcji znajdowało, ale zawsze były to albo brązy: NARS z kolekcji dla Sarah Moon, o której mogliście poczytać we wpisie prezentującym kolekcję (tutaj), jak i w poście o "dorabianiu" sobie sztucznych piegów (tutaj) oraz MAC (w tej kwestii niezawodony dla mnie był Teddy, ale gdzieś mi się zawieruszył)  albo beżowe kredki na linię wodną, które szczerze powiedziawszy, poszły ostatnio w odstawkę totalnie. Używam ich tylko przy okazji robienia mocnych, ciemnych i intensywnych, wieczorowych makijaży, które - w związku z tym, że jestem zwierzęciem kanapowym i w weekendy mam bardziej laptop party, niż party w klubie - zdarzają mi się niezwykle rzadko. 

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

O kredkach od stylowego Marca, wspominałam Wam już we wpisie o 5 rzeczach, których nauczył mnie codzienny makijaż. Mówiłam Wam też o nich na moich instagramowych live'ach. Jeśli jeszcze nie obserwujecie mnie na Insta, to polecam Wam to zmienić. Dużo u mnie kosmetycznych nowości :) Znajdziecie mnie tutaj @alamakotaa

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

Wracając jednak do tematu, najnowsze kredki do oczu Marca, noszą nazwę Highliner Matte Gel Eye Crayon i posiadam je w trzech wersjach kolorystycznych: Brown(ie) (0.5g/89zł), który jest ciepłym, czekoladowym brązem, Fine(wine), który można nazwać winnym burgundem oraz Out of the Blue, który jako jedyny jest odważnym kolorem, bo jednak intensywny kobalt, to coś wykraczającego poza strefę komfortu. Jednak, wraz ze zbliżającą się wiosną, mam coraz większą ochotę na to, żeby używać tego koloru. Jeszcze się nie odważyłam, ale na dniach na pewno to zmienię. Najczęściej jednak sięgam po kolor Fine(wine), który jest czymś niesamowitym, w połączeniu z cieniami z paletki Sweet Peach. To on, najczęściej ląduje na mojej powiece, jako króciutka kreska, zrobiona przy pomocy skośnego pędzelka albo roztarta chmurka przy linii rzęs. 


marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

W pierwszej kolejności jednak sięgałam i wciąż sięgam po kolor Brown(ie). Na dni, w których mój makijaż oka ograniczam do minimum (czyli rozświetlacz na powiekę ruchomą, bronzer i odrobina różu w załamanie i zaznaczona linia rzęs), jest ideałem. Z resztą, same zobaczcie jak wygląda niżej!

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

Jako jedyny nie z kolekcji matowej, pokazuję Wam kolor Blacquer, który nosi nazwę Highliner Gel Eye Crayon(0.5g/95zł). Ma on w związku z tym bardziej błyszczące wykończenie, choć nie aż tak mocne. 

marc-jacobs-highliner-matter-gel-eye-crayon

Wszystkie kredki łączy perfekcyjna formuła. Warto jednak spieszyć się podczas ich nakładania, bo rozcieranie jest możliwe tylko przez krótki czas. Kredki bardzo szybko zastygają i są nie do ruszenia. Niestraszne są im łzy, wysoka temperatura, pot - schodzą dopiero podczas wieczornego demakijażu. I chwała im za to! Bo wyglądają przez cały dzień tak samo intensywnie, jak w momencie ich nakładania. Jestem oczarowana i nie zamienię ich już na żadne inne.

Do dostania w perfumerii Sephora!

Szybko zdradziłam moje dotychczasowe ulubienice w tej kwestii, ale te kredki naprawdę nie mają sobie równych. A Wy? Macie je na oku? Czy jednak pozostajecie wierne swoim ulubieńcom? 

Najlepsza satynowa pomadka w płynie - Burberry, Liquid Lip Velvet

$
0
0
burberry-liquid-lip-velvet

O tym, że jestem miłośniczką mocnych kolorów na ustach, chyba już doskonale wiecie. Niejednokrotnie bowiem pokazywałam Wam przeróżne barwy na moich ustach.Tutaj na przykład pokazywałam Wam pomadki Artist Rouge z MUFE. A w tym wpisie mogłyście poczytać o matowych pomadkach od Kylie Jenner, Raz nawet zaszalałam i pokazałam Wam sposób na brokatowe usta! 

Dzisiaj nie będzie inaczej. Znowu szalejemy. Tym bardziej, że znalazłam coś, co swoim kolorem przypomina mi bardzo mocno konturówkę z MACa w odcieniu Heroine. 

Burberry jakiś czas temu zdominowało mojego bloga. Miałam okazję przyjrzeć się tej marce bezpośrednio i przetestować praktyczną większość asortymentu. Nie ukrywam w związku z tym, że jestem niektórymi produktami autentycznie oczarowana. Może nie każdym, ale większością. I część z nich już mogłyście zobaczyć na mojej stronie. 
Tutaj pisałam Wam o maskarze Cat Lashes, która robi z moimi rzęsami dosłownie cuda. A tutaj przedstawiłam Wam większość produktów, których użyłam do przekształcenia makijażu dziennego w makijaż wieczorowy - klik. No i nie mogę pominąć wisienki na torcie, czyli cienia Wet&Dry w kolorze Gold, który na dobre wyparł wszelkie inne błyszczące świecidełka na mojej powiece.

burberry-liquid-lip-velvet

Ale przejdźmy już do rzeczy, bo się rozgadałam, a gwiazdą dzisiejszego wpisu jest przecież pomadka Liquid Lip Velvet o numerze 45, czyli Brilliant Violet (135zł). Wszystkie kosmetyki Burberry dostępne są stacjonarnie jedynie w CH Arkadia w Warszawie. Można je jednak spokojnie zamówić ze strony Sephory, która ma na tę markę wyłączność. 

Do asortymentu weszło czternaście odcieni tego cuda do ust. Zacznę może od tego, że jak zwykle, zachwycam się w tym przypadku przede wszystkim opakowaniem. To ono, jako pierwsze mocno mnie do siebie przyciągnęło moją uwagę. Już taka jestem ;) Motyw szronu obecny jest wśród nowości większości marek luksusowych. Nie przeszkadza mi to kompletnie, efekt bowiem wygląda obłędnie. 

burberry-liquid-lip-velvet

Kolor, który Wam dzisiaj prezentuję, to mieszanka różu z fioletem, która fantastycznie podbija moją, czyli niebieską tęczówkę oka. Dzięki temu, że kolor ten ma w sobie niebieskie tony, zęby wydają się być bielsze, a cera bardziej porcelanowa. Producent podkreśla, że wyróżnikiem na tle innych pomadek w płynie na rynku, jest jej wyjątkowa, puszysta konsystencja. I właściwie, jeśli mam być szczera, to jest w niej coś z musu, który jest ultralekki, ale i intensywnie napigmentowany równocześnie. Nie osiągnie się nią pełnego matu, to bardziej satyna. Szminka nie zastyga na ustach, w związku z czym, nie przesusza warg, jest przez cały czas bardzo komfortowa i kremowa. Nie ma się co martwić o to, że po całym dniu noszenia takiego produktu, będzie trzeba użyć maski do ust na noc. Formuła jest bardzo komfortowa i przyjemna. Zjada się równomiernie, chociaż trwałość ma na dobrym poziomie. Kilka godzin, to u niej norma. Nie przechodzi jednak próby posiłkowej - wtedy znika, ale pozostawia na ustach lekki tint. 

Jestem z niej zadowolona. Zwłaszcza z koloru, który jak dla mnie - idealnie nadaje się na wczesną wiosnę i lekkie makijaże oczu. 

Co o niej sądzicie?

MAKE-UP MENU: Out of the Blue

$
0
0

Gdy pisałam Wam ostatnio o moich nowych, ulubionych kredkach do oczu z Marca Jacobsa, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że powinnam sięgnąć po tę niebieską w kolorze Out of the Blue, która patrzyła na mnie od dłuższego czasu. Kilka lat temu, namiętnie nosiłam niebieski eyeliner wiosną i tak sobie pomyślałam, że pora sobie przypomnieć zasady robienia kresek na powiece. Może w wydaniu wiosennym?


Na powiece mam też dwa cienie GlamShadows. Odcienie, których użyłam, to Dominikana oraz Cytrynowa Mgiełka. Nie jestem fanką nazw tych kosmetyków, ale przyznam szczerze, że jakość tych cieni naprawdę mnie oczarowała. Odkąd trafiły w moje ręce, używałam ich niemal codziennie. Są fenomenalnej jakości, a przy tak niskiej cenie... to po prostu ideały! 



Na całą powiekę ruchomą oraz powyżej załamania, nałożyłam puchatym pędzlem cień Cytrynowa Mgiełka. Jest to specyficzny kolor, o dość niewielkim pigmencie, który blednie podczas rozcierania, ale daje się intensyfikować. Ma w sobie coś z cytrusowej skórki, to prawda. I wygląda, jak mgiełka. Trochę w nim błękitu, trochę żółtego, co w połączeniu (pewnie pamiętacie to z lekcji plastyki w podstawówce) daje odrobinę zieleni. 

W wewnętrznym kąciku oraz na środku powieki wklepałam cień Dominikana, który jest przepięknym turkusem o intensywnie błyszczącym wykończeniu. To błękit ze złotym refleksem. Wklepałam go opuszkiem palca, by osiągnąć maksymalny błysk bez konieczności używania cienia na mokro. Myślę, że się ze mną zgodzicie, że na środku powieki mieni się niesamowicie!

Kreskę wykonałam przy użyciu kredki do oczu Highliner Gel Eye Crayon od Marca Jacobsa, w kolorze Out of the Blue. Najpierw wyrysowałam szkic kreski przy użyciu precyzyjnego pędzelka, a następnie wypełniłam kontur kredką. To było arcyłatwe!

Jak Wam się podoba taka odważna propozycja? Włączacie trochę koloru do swojego makijażu na wiosnę?

Ulubieńcy ostatnich tygodni i kilka przemyśleń

$
0
0

Poczułam, że muszę sobie pogadać. Nie to, że nie mam w życiu prywatnym do kogo ust otworzyć. Po prostu, jakoś tak, czuję że dzisiaj jest ten dzień, w którym siadam przed komputerem i zamiast pisać Wam kolejną recenzję, czy kolejne porady, chciałabym podzielić się paroma ulubieńcami i przemyśleniami. 

U Agi od zeszłego tygodnia możecie śledzić serię #niedzielnik. Porusza tam tematy związane z blogowaniem, ale nie tylko. To taka odskocznia od profesjonalnego podejścia do bloga i forma pamiętnika. Powiem Wam szczerze, że jakiś czas temu, sama zastanawiałam się nad wprowadzeniem na bloga podobnej serii. Nie jestem jednak jeszcze przekonana, czy to dla mnie dobry czas na to, aby takie treści poruszać. Myślę, że z biegiem czasu, pewnie jeszcze w tym roku spróbuję wystartować z czymś podobnym. Jednak, teraz postawiłam sobie dwa, zupełnie inne priorytety. 

Przywróciłam serię #MAKEUP MENU, która kiedyś regularnie pojawiała się na mojej stronie. Czas więc wrócić do tego, co było dobre i sprawiało mi radość. Co piątek będziecie mogły śledzić u mnie makijaże, które robię na co dzień, od święta, testując nowe produkty, czy techniki. Mam nadzieję, że będziecie zadowolone. Zaczęłam z przytupem, bo niebieskie oko, to wyjście z mojej strefy komfortu - wpadajcie je zobaczyć!

Chcę też wrócić do regularnego publikowania treści. Za bardzo zaniedbałam tę kwestię na mojej stronie, a jednak to jest podstawa przy prowadzeniu bloga. Trochę mi wstyd i przed sobą, i przed Wami. Co jak co, ale przychodzicie tutaj nie po to, żeby widzieć wpis raz na kilkanaście dni, tylko częściej. Trzy razy w tygodniu, poniedziałek-środa-piątek, tak widzę regularne pisanie. I tyle razy w tygodniu będziecie widzieć wpis na mojej stronie. 

O wzięciu się za siebie

Ile można... powiedzcie mi, ile można zaczynać i kończyć dietę. Ile razy można zaczynać chodzić na siłownię i potem nagle szukać miliarda wymówek, czy na tę siłownię jednak nie pójść? Mam za sobą czas, w którym zamiast ruszyć tyłek, ciągle znajduję coś ważniejszego od tego, żeby w końcu poczuć się lepiej. Już nie chodzi o samą wagę, a o to, żebym naprawdę miała lepsze samopoczucie i więcej energii. Dlatego, po raz milionowy próbuję wrócić. Teraz wymyśliłam inne podejście i mam nadzieję, że uda mi się w nim wytrwać, czyli: "Siłownia jest priorytetem. Dopiero po niej mogę się umawiać na inne rzeczy.". I pora w tym wytrwać, przestać się tłumaczyć sama przed sobą. I płacić za nieobecności ;) 

W Szczecinie zamknięto sklep Promod. Jestem tym faktem niepocieszona, bo zrobili to totalnie z zaskoczenia. Akurat, gdy niespełna pół roku temu udało mi się go "odkryć" i dorwać kilka sukienek, które mogę określić już mianem ulubionych. W związku z likwidacją sklepu, cały towar był wyprzedawany pięćdziesiąt procent taniej. W ten sposób, prócz kilku fatałaszków, udało mi się złapać zamszową torebkę, którą widzicie na zdjęciu. Pochodzi ona z nowej kolekcji i jest na wiosnę, jak znalazł. Kolor też w moim stylu, chociaż jest dostępna w kilku innych wariantach. No i jest malusia, a mieści całkiem sporo moich rzeczy - tych najpotrzebniejszych, wiadomo. Klucze, telefon, błyszczyk... te sprawy. Same wiecie. A cena? Regularna 79.90zł, a ja zapłaciłam połowę. Chyba się opłacało :) 

W mojej torebce ciągle znajduje się Lancome, Juicy Shaker. Kojarzy mi się z wiosną na tyle, że nie potrafię się z nim rozstać. Mój odcień, czyli Berry Tale kiedyś już pojawił się na blogu - tutaj. Ma leciutką formułę, która nawilża usta i dodaje im odrobiny koloru. Chwilowo daleko mi do matowych pomadek, szukam lekkich i połyskliwych szminek, olejków, czy balsamów. A ten produkt po prostu się sprawdza. 


Gipsówka, liść eukaliptusa i marmurowa mata 

Udało mi się wreszcie dorwać dodatki do zdjęć w tym stylu, który jest kompletnie mainstreamowy. Idę za tłumem, jak ślepa w tej kwestii, ale nie mogę się oprzeć temu, jak wygląda gipsówka oraz liście eukaliptusa na fotkach. No i powiem szczerze, że kilka badyli w wazonie, chyba podoba mi się bardziej, niż duże bukiety kwiatów. Kosztują grosze, a wyglądają super. Przynajmniej czuję teraz u siebie wiosnę. 

Podkładkę w marmurowy wzór dostaniecie w salonach DUKA. Świetnie wygląda na fotkach i cieszę się z jej zakupu. Moje zabawy z brystolem chyba powoli idą w odstawkę. Za rogiem wiosna, więc mam coraz większą ochotę na jasne kompozycje, a czarny kawałek papieru, do takich nie należy. Poza tym, podkładka jest plastikowa i już nie muszę się martwić, że moja niezdarna ręka coś na nią wyleje.

Muzycznie 

Ostatnio słucham namiętnie kawałków sprzed lat. Nie tylko tych z lat 80., 90., ale też zahaczam o kilka dobrych i naprawdę wiekowych piosenek. Starship- nothing's gonna stop us now, to coś co nieustannie siedzi mi w głowie i nucę to w przerwach na piosenki z bajek Disneya :) W ucho wpadł mi też John Lennon i jego Jealous Guy. Lubię wracać do jego muzyki. Jakoś tak, bardzo mnie relaksuje. 

Muzyka mnie uspokaja i odcina od świata. W tej kwestii niezawodnie sprawdzają mi się moje słuchawki od Sudio Sweden. Bardzo dobrze wygłuszają świat zewnętrzny, a to dla mnie ostatnio ważne. Słucham wszędzie, gdzie się da, nawet przez kilka minut. Nie przepadam za ludźmi w miejscach publicznych, więc to dla mnie dobra metoda na wyciszenie. Przy okazji, pamiętajcie, że macie na nie 15% rabatu, jeśli podczas składania zamówienia wpiszecie kod ALICJA15. 

Któregoś razu trafiłam ponownie na piosenkę Beyonce, All Night, która pochodzi z najnowszej płyty Lemonade. Oczywiście, jestem wkurzona, bo nie jest dostępna na Spotify, więc w którymś momencie po prostu o niej zapomniałam. Jednak, ten utwór szczególnie mi się spodobał. Słuchanie go przez dwa dni, dosłownie na okrągło, mówi samo za siebie, prawda? 

Przy okazji, przesłuchiwania kawałków Beyonce, trafiłam ponownie na Flawless, który zapewne doskonale znacie. W połowie piosenki użyte są słowa Chimamandy Ngozi Adichie, nigeryjskiej pisarki i feministki, które brzmią w ten sposób: We teach girls to shrink themselves, to make themselves smaller. We say to girls:"You can have ambition, but not too much.You should aim to be successful, but not too successful. Otherwise you will threaten the man". Because I am female, I am expected to aspire to marriage, I am expected to make my life choices always keeping in mind that marriage is the most important. Now marriage can be a source of joy and love and mutual support. But why do we teach girls to aspire to marriage and we don't teach boys the same? We raise girls to each other as competitors, not for jobs or for accomplishments, which I think can be a good thing but for the attention of men. We teach girls that they cannot be sexual beings in the way that boys are. Feminist: the person who believes in the social, political, and economic equality of the sexes."

Tutaj znajdziecie link do jej wystąpienia podczas Tedx Talks. I właściwie, chciałabym Was z tymi słowami zostawić, ale muszę dodać do nich kilka swoich przemyśleń. Jakiś czas temu nie uważałam się za feministkę, a bynajmniej nie w takim sensie, jak rozumiałam to słowo kiedyś. Kojarzyło mi się negatywnie, z osobą, która za wszelką cenę chce udowodnić, że jest lepsza od mężczyzny, że go nie potrzebuje do życia i jest on sprawcą wszelkich krzywd przeciwko kobietom. Znacie pewnie to powiedzenie, że feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść pralkę na 3. piętro. Znacie też pewnie wyrażenie, że feministka, to kobieta, która jest na tyle brzydka, że żaden mężczyzna jej nie chce i dlatego walczy o swoje "prawa". 

Dzisiaj tylko liznę ten temat, bo jest zbyt szeroki i za bardzo powoduje on u mnie podniesienie ciśnienia. Zaczyna mnie to po prostu wkurzać. W towarzystwie nieznanych mężczyzn, zdarza mi się czasem, że przez któregoś zostaję zignorowana. Reszta jest godna podania ręki i przedstawiania się - kobieta traktowana jest, jak powietrze. Słyszałyście pewnie ostatnie słowa Korwina-Mikkego w Parlamencie Europejskim. Albo tekst, że ktoś zachowuje się, jak baba. Albo, że powinnam już mieć dziecko, być zaręczona, po ślubie... cokolwiek, co jest społecznie akceptowalne i ogółowi się udało. Wkurza mnie to, że kobieta ma mieć zaprogramowane w głowie, że jej największym osiągnięciem życiowym będzie wyjście za mąż. Ma to być dla nas najważniejsza rzecz. 

Nie mówię tutaj, że małżeństwo jest złe - nie, jeśli udało Ci się trafić w życiu na kogoś, kto jest cudownym partnerem, świetnie! Mam tutaj jednak na myśli ten wzrok politowania, gdy ktoś dowiaduje się, że mam 25. lat, jestem sama, nie mam dziecka. Jakbym miała trąd. Jakby na moim grobie po śmierci miało być napisane "Alicja, nie udało jej się w życiu, bo nie miała dziecka/nie wyszła za mąż". Wiecie o co mi chodzi? 

Bardzo zgadzam się ze słowami pisarki. I jakiś czas temu, nie uważałam siebie za feministkę. A na pewno nie w takim sensie, jak mi się wydawało. Im jednak jestem starsza, tym bardziej denerwuje mnie, że zdarzają się sytuacje, w których ktoś nie chce traktować mnie na równi z innymi. I dzisiaj już wiem, że chodzi tutaj o to, żebym miała takie same prawa, jak mężczyzna. Nie muszę chcieć z nich korzystać, ale muszę je mieć. 

Mam nadzieję, że Was szczególnie dzisiaj nie zanudziłam i post się Wam spodobał. Dajcie mi znać w komentarzach, czy było ok :) Liczę też na kilka Waszych ulubieńców ostatnich tygodni. Może macie swój ulubiony serial, albo film?

Ja zmykam robić zupę z soczewicy. Oby tym razem się udała :) 


4 najlepsze balsamy i olejki nawilżające do ust!

$
0
0
nawilzajace-produkty-do-ust-revlon-kiss-balm-artdeco-pupa-clarins

Cieszę się, że wczorajszy wpis przypadł Wam do gustu. Dzisiaj już jednak wracam do standardowej tematyki, którą poruszam na mojej stronie. Kosmetyków nigdy dość, dobrze o tym wiecie.

W związku z tym, że ostatnio coraz rzadziej sięgam po matowe pomadki, na dobre zaczynam zaznajamiać się ze wszystkimi w mojej kolekcji, które mają błyszczące i nawilżające wykończenie.
I to właśnie takie lekkie formuły trafiają na moje usta. Ze szczególnym uwzględnieniem balsamów i olejków. Chciałabym Wam przybliżyć 4 produkty do ust, które służą mi ostatnio na zmianę.

Clarins, Moisture Replenishing Lip Balm, 15ml 75zł
Znacie go doskonale, bo to jeden z najpopularniejszych produktów nawilżających. Tubka 15ml kosztuje 75zł i można ją dostać w perfumerii Douglas. Jego regeneracyjne właściwości oparte są o wosk różany, masło shea, olejek ryżowy oraz ceramidy.  To świetny produkt przed i po mocnej szmince. Lubię też nakładać jego grubszą warstwę przed snem. Wtedy budzę się rano z pełnymi, wolnymi od podrażnień warg.

Mimo że ten produkt wygląda, jakby był lakierem do paznokci, to nie jest. Za 6 ml tego olejku trzeba zapłacić 57.90zł i dostaniecie go również, tylko w Douglasie. Jego wygodny aplikator pozwala na szybkie rozprowadzenie produktu na ustach. Dlatego właśnie nadaje się na wrzucenie go do torebki i szybkie poprawki w ciągu dnia. Z trzech dostępnych kolorów, posiadam nr 4, który ma w sobie odrobinę pomarańczowo-czerwonego tintu, który jest niezwykle subtelny na ustach. W składzie znajduje się olejek z pestek malin (podobnie, jak w przypadku kultowego olejku Clarinsa, który już mi się skończył, a ja obiecałam nie kupować sobie na razie żadnych kosmetycznych pierdół, dopóki nie zużyje swoich zapasów). No i pięknie się błyszczy, zapewniając ustom prawdziwą taflę wody. A taki efekt bardzo lubię.

Olejek z limitowanej kolekcji marki Pupa, pokazywałam Wam już kiedyś na blogu. Jest dostępny w czterech różnych kolorach, ale u mnie widzicie numer 001 Sunny Honey, który na ustach praktycznie nie daje żadnego koloru. Jedyne czym się wyróżnia, to mocna, błyszcząca tafla.  Do dostania był w Douglasie za 66zł. Podobnie, jak produkt Artdeco, zawiera w składzie olejek z pestek malin, który intensywnie nawilża i odżywia spierzchnięte wargi. Nadaje się do torebki, ale nie polecam go, jako kuracja nawilżająca na noc. W tej kwestii zdecydowanie stawiam na balsamy i maski. Olejki są dobre w ciągu dnia.

Na koniec nowość w perfumerii Douglas, czyli Revlon, Kiss Balm. Jego cena to 21.99zł. Dostępny jest w czterech kolorach/smakach i zapachach. Dzisiaj pokazuję Wam Tropical Coconut, który prócz SPF 20 (świetnie na wiosnę/lato!), pachnie zupełnie, jak pinacolada. I tak też smakuje! Jest słodziutki i noszenie go, to sama przyjemność. Co w składzie? Oczywiście olejek z pestek malin. Już chyba wszystkie nauczyłyśmy się, że to świetny produkt nawilżający :) Prócz olejku z pestek malin, dodano też olejek z pestek winogron oraz granatu. Tropical Coconut nie ma koloru, ale reszta z rodziny daje na ustach delikatny efekt. Jako jedyny z pokazywanej dzisiaj rodzinki, jest w formie sztyftu, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Formuła pozwala na szybką aplikację w ciągu dnia, a dzięki temu śmiało można go wrzucić do torebki albo w kieszeń kurtki. To coś w stylu pomadek ochronnych, więc nawilżenie jest raczej krótkotrwałe, ale smak i zapach tego produktu, wynagradza każdą ponowną aplikację. 


Te produkty ostatnio noszę na zmianę w mojej torebce. Tak naprawdę wrzucam do niej co mam pod ręką, więc nie mam w tej kwestii ulubieńca. Wszystkie lubię z taką samą siłą.  A Wy? Też nosicie w torebce miliard produktów do ust? Jaki jest Wasz ulubiony kosmetyk do pielęgnacji w tej kwestii? 
Dajcie znać w komentarzach! :)

Viewing all 356 articles
Browse latest View live